FYI.

This story is over 5 years old.

Tydzień Równości

Dzisiejsza muzyka nie istniałaby bez osób LGBTQ

Autor książki „David Bowie Made Me Gay: 100 Years of LGBT Music” opowiada o najbardziej zaskakujących rzeczach, które w muzyce zawdzięczamy queerowym artystom
Mural poświęcony pamięci Davida Bowiego w jego rodzinnym Brixton w Południowym Londynie. Fot. Darryl W. Bullock

Na VICE Polska trwa obecnie Tydzień Równości. Chcesz dowiedzieć się więcej? Kliknij TUTAJ

Kiedy ponad dwa lata temu zmarł David Bowie, ludzie na całym świecie opłakiwali stratę wielkiego muzyka. Wśród nich był pisarz z Wielkiej Brytanii, Darryl W. Bullock, autor książki David Bowie Made Me Gay: 100 Years of LGBT Music (David Bowie zrobił ze mnie geja: 100 lat muzyki LGBT). Oczywiście Bullock tak naprawdę nie uważa, żeby to Bowie odpowiadał za jego orientację seksualną, ale wspaniały Ziggy Stardust/Thin White Duke/Goblin King zainspirował go do napisania książki o wpływie osób LGBTQ na muzykę. Dotychczas na ten temat nie ukazała się żadna równie obszerna publikacja.

Reklama

Ale dlaczego właściwie Bowie? Może dlatego, że w 1972 roku artysta powiedział w rozmowie z „Melody Maker”, że jest „gejem i zawsze nim był”. W tamtym okresie znani muzycy rzadko decydowali się na takie wyznanie. „Dla pokolenia, które otwarcie homoseksualne gwiazdy popu zobaczyło dopiero w latach 80., ekstrawagancki styl Bowiego i jego seksualna androginia były czymś zupełnie nowym” – pisze Bullock. Sprawiło to, że poczuli się dostrzeżeni i mniej samotni, co w konsekwencji zainspirowało ich do tworzenia własnych prac. Jak sugeruje Bullock, mimo że później Bowie na nowo określił swoją seksualność, to właśnie wyznanie z 1972 roku miało dla ludzi największe znaczenie. „Na całym świecie dla tysięcy młodych osób LGBT życie nagle stało się nieco mniej przytłaczające” – dodaje.

Bullock zaczyna David Bowie Made Me Gay od historii wydania pierwszej płyty nagranej przez osobę queer (w 1916 roku), aby następnie opisać narodziny jazzu i bluesa, okres „Pansy Craze” z początku lat 30., swingujące lata 60., glam lat 80., śmierć Bowiego i wszystko to, co wydarzyło się pomiędzy. Porozmawialiśmy z Bullockiem o tym, co zainspirowało go do napisania tej książki oraz o najbardziej zaskakujących rzeczach, jakich dowiedział się podczas zbierania materiałów na temat wpływu osób queer na historię muzyki.

VICE: Co skłoniło cię do napisania tej książki?
Darryl W. Bullock: Na początku chciałem napisać książkę o ludziach LGBTQ w świecie muzyki, ale szczerze mówiąc, było to dość nudne. Zaczęło to przypominać zwykłą encyklopedię homoseksualnych muzyków. Jednak jakieś trzy lub cztery miesiące po tym, jak rozpocząłem pracę nad tym projektem, zmarł David Bowie, a jego śmierć naprawdę mnie poruszyła.
Kiedy zobaczyłem, jak na to zareagowali inni, zwłaszcza gwiazdy pokroju George’a Michaela, Madonny i Boya George’a, z których muzyką dorastałem, zrozumiałem, że obrałem zły kierunek. Zdałem sobie sprawę z tego, że książka nie powinna opowiadać o osobach LGBTQ, które nagrywają płyty, tylko raczej o tym, jak wpłynęły one na następne pokolenia. Kiedy zacząłem tworzyć oś czasu, odkryłem, że wszystko zaczęło się ponad 100 lat temu, niedługo po tym, jak płyty gramofonowe trafiły do powszechnego obiegu.

Reklama

By być z nami na bieżąco: polub nas, obserwuj i koniecznie zaznacz w ustawieniach „Obserwuj najpierw”


Uznałem, że chcę napisać o ludziach, o których większość z nas pewnie nie słyszała. Łatwo byłoby się skupić na takich muzykach jak Elton John, George Michael, Boy George czy Freddie Mercury, ale pragnąłem opisać osoby pokroju Patricka Haggerty’ego, Blackberriego i Johna „Smokeya” Condona, których wpływ na muzykę i życie osób LGBTQ – choć był niesamowicie ważny – został zignorowany przez media głównego nurtu.

Jaka była najbardziej zaskakująca rzecz, której dowiedziałeś się podczas pracy nad książką o społeczności LGBTQ w muzyce?
Największą niespodzianką było odkrycie, że artyści LGBTQ wcale nie ujawnili się dopiero po wydarzeniach w klubie Stonewall w 1969 roku, tylko że przez cały XX wiek zdarzały się krótkie okresy, w których osoby LGBTQ tworzyły muzykę, nagrywały płyty oraz były wyoutowane – i jako takie występowały. Co ciekawe, nikt nie cenzurował ich występów. Oczywiście wiedziałem o takich rzeczach, jak niemieckie kabarety z czasów Republiki Weimarskiej, ale nie zdawałem sobie sprawy ze skali i popularności tej sceny. W każdej europejskiej stolicy i większym amerykańskim mieście istniały takie lokale. Przypuszczam, że to nowe poczucie wolności, które społeczeństwo odczuło zaraz po I wojnie światowej, pozwoliło ludziom się otworzyć i wyrażać swoją tożsamość w bardziej szczery sposób.

Reklama

Czy napisanie tej książki zmieniło się twoje postrzeganie roli społeczności LGBTQ w historii muzyki?
Kiedy byłem dużo młodszy, myślałem, że „muzyka gejowska” oznaczała jedynie disco. Dowiedziałem się jednak, że bez muzyków LGBTQ nie powstałby na przykład punk. Gdyby nie gejowskie kluby w Londynie, gdzie spotykały się wczesne punki, żeby razem pić i występować, brytyjski punk mógłby wyglądać zupełnie inaczej i nie powstałyby takie zespoły jak Sex Pistols czy Siouxsie and the Banshees. Wiedziałem, że subkultura punkowa i ruch LGBTQ były w bardzo dobrych stosunkach, ale dopóki nie zacząłem pisać książki, nie zdawałem sobie sprawy z tego, że ta pierwsza mogłaby wyglądać zupełnie inaczej, gdyby nie homoseksualna społeczność.

Czy uważasz, że muzykę LGBTQ powinno się jakoś oddzielać od innych utworów?
Gdyby wszystko i wszyscy byli równi, z radością zapomniałbym o etykietach, ale tak niestety nie jest. Ludzie nadal bywają zszokowani, że wziąłem ślub z mężczyzną. Jeśli etykiety pomagają komuś znaleźć dany produkt, utwór muzyczny, muzyka czy cokolwiek innego, to tak, uważam, że wtedy są pomocne. Gdy mieszkasz w małej miejscowości, twoi rodzice cię nie rozumieją, koledzy z klasy prześladują, a kościół się ciebie wyrzeka, włączenie radia i usłyszenie, że wszystko będzie dobrze, może ci bardzo pomóc. Jestem pewny, że muzyka Eltona Johna odwiodła kiedyś kogoś od samobójstwa. Jeśli etykiety ułatwią twoim docelowym odbiorcom odnalezienie ciebie i twojej muzyki oraz wiesz, że dzięki temu poczują się lepiej i sami zaczną pomagać osobom w podobnej sytuacji, to warto je stosować.

Reklama

Jak myślisz, jak wyglądałaby współczesna muzyka bez osób LGBTQ?
Nie sądzę, żeby w ogóle istniała! To naprawdę bezczelna odpowiedź, ale taka jest prawda. Muzyka byłaby kompletnie inna. W latach 60. brytyjski pop stanowił domenę niemalże samych gejów. Bez Briana Epsteina, geja, nie mielibyśmy Beatlesów, a bez Kennetha Pitta, także geja, świat nie usłyszałby o Davidzie Bowie. A bez niego w latach 80. nie powstałyby Culture Club czy Frankie Goes do Hollywood. Wpływ wykonawców LGBTQ jest olbrzymi i na pewno znacznie większy, niż się powszechnie uważa.

Mam nadzieję, że ta książka pomoże ludziom zrozumieć, jak wielką rolę odegrały osoby LGBTQ w każdym gatunku muzyki popularnej. Byliśmy przy początkach jazzu. Blues nie istniałby bez lesbijek i biseksualnych kobiet, takich jak Bessie Smith, Ma Rainey i Billie Holiday. Gdyby nie Wendy Carlos, która też była queer, świat nie poznałby syntezatora Mooga. Ludzie, jeśli się im nie przypomina, zapominają o takich rzeczach.

Artykuł pierwotnie ukazał się na VICE US


Więcej na VICE: