FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Animal Collective - Painting With

Dziesięć lat temu, kiedy wszyscy odkrywali scenę New Weird America, Animal Collective z nowatorstwem swoich eksperymentów stali w jej awangardzie. Dziś trudno oprzeć się wrażeniu, że od dekady plotą te same kawałki. Ale czy głodne?

Nie, bo na płaszczyźnie czysto muzycznej to nadal ten rodzaj eksperymentu, który niby natchnął rzesze innych artystów, ale przez nikogo nie został szczególnie zauważalnie prześcignięty. Tak, bo załoga jakby uparła się znajdować ten zakopany skarb, potem zakopywać go na powrót w piachu, odkopywać znów i tak dalej, i tak dalej. I jasne, że mamy na "Painting with" w sumie wszystko, za co Animal Collective dali się pokochać, a więc nieraz karkołomne łączenie tradycji folkowej z elektroniką, wariackie polirytmie i polifonie kompletnie uciekające zachodniej tradycji, czy dokładniej: zachodniej tradycji piosenki. Jasne, że mamy kilka naprawdę fajnych kompozycji, jak sowizdrzalskie singlowe "Floridada", przenoszące nas w głebokie ejtisy "Hocus Pocus", które brzmi jakby właśnie pożerał nas jakiś komputer lampowy. Ale efektu świeżości tu mniej więcej tyle, co w pieczywie kupowanym w trzech króli. I jasne, że to zarzut, którym szermuje się wybiórczo i tendencyjnie, bo takiemu Motörheadowi nikt nigdy nie zarzucał, że "przestali eksperymentować". Raz, że nie eksperymentowali nigdy, dwa że każdy eksperyment wywołałby wielkie odium fanów. Ale Animal Collective, to nie Motörhead. Animal Collective to zespół z definicji "eksperymentalny", a więc zestaw oczekiwań w stosunku do nich jest zgoła inny.

Reklama

Co poza tym? Lo-fi, dadaizm (tytuł singla wszak zobowiązuje), trochę eksperymentów wokalnych, choćby eksploracja możliwości interwału jako środka polifonicznego samego w sobie. No i wszystko niby fajne, ale zaprawdę, wszystko co panowie oferują, oferowali już srylion razy w formie praktycznie identycznej. Jasne, że w osiedlowym warzywniaku zwykle mamy swoje ulubione pomidorki, mamy mamy pan weźmie ach jakie w tym tygodniu tanie. "Tanie" jest tu jednak kluczowe. Panda Bear, Avey Tare i Geologist kiedyś słynęli z artystycznej owagi, dziś słynąć mogą najwyżej z tego, że próbują odleżeć od lat ten sam materac. A o materacach prawda taka, że należy je czasem odwracać, żeby się nie odkształciły. Próbujcie tego w domu.

Tercet przed wydaniem "Painting with" zastosował pewien dobrze znany z muzycznej praktyki wymyk. Zapowiedzieli "powrót" do źródeł, co od wieków jest skrytą informacją, że oto "niewiele nowego żeśmy wymyślili". I faktycznie. Nagrali na nowo "Sung Tongs". Tylko chyba trochę gorzej. Statek stoi, wiatru nie ma. Kadłub jeszcze cały, nic nie tonie, ale śmiały pęd na skrzydłach wiatru, to nie jest. Prędzej kiszenie się w wiatrach własnych. A szkoda. Choć ze wszech miar nie jest to płyta zła. Po prostu nudna jak kapucha w rzeczonych własnych wiatrach ukiszona.