Przetestowałem wszystkie afrodyzjaki zalecane przez Kamasutrę
Ilustracja: Priyanka Paul

FYI.

This story is over 5 years old.

18+

Przetestowałem wszystkie afrodyzjaki zalecane przez Kamasutrę

Podczas pisania tego artykułu nie ucierpiał żaden penis

Kamasutra to bardzo wyczerpujący tekst, w którym znajdziemy mnóstwo pozycji seksualnych i różnych pomysłów na urozmaicenie życia erotycznego. Jeden z jego najciekawszych fragmentów znajduje się tuż pod koniec, w ostatnim rozdziale zatytułowanym Afrodyzjaki.

Jak nie złamać sobie penisa

Określenie afrodyzjak pochodzi od imienia Afrodyty, greckiej bogini miłości i piękna. Jest to substancja stosowana w leczeniu zaburzeń seksualnych lub w celu zwiększenia przyjemności czerpanej z seksu. Co zaskakujące, w przeciwieństwie do podejrzanych i potencjalnie niebezpiecznych substancji, z jakich do dzisiaj potrafią korzystać ludzie (np. krew kobry czy tygrysi penis), afrodyzjaki wymienione w Kamasutrze są nieszkodliwymi ziołami i roślinami, których większość można znaleźć w domowej kuchni.

Reklama

Aby dowiedzieć się, czy rzeczywiście działają, postanowiłem wypróbować sześć z nich: ekstrakt ze szparaga Shatavari (Asparagus Racemosus), świerzbica właściwego (Kapikachhu), witanię ospałą (Ashwagandha), buzdyganka naziemnego (Gokshura), roślinę musli (Chlorophytum Borivilianum) oraz szafran. To właśnie one najczęściej pojawiają się w artykułach o leczeniu leniwych penisów albo o zwiększaniu wydajności tych, które działają. Można je kupić w wielu sklepach, a niektóre firmy sprzedają wręcz tabletki z ich mieszanką.


By być z nami na bieżąco: polub nas, obserwuj i koniecznie zaznacz w ustawieniach „Obserwuj najpierw”


Wspomniane afrodyzjaki są niezwykle powszechne – kiedy moja matka znalazła przesyłkę z Amazonu i dowiedziała się o mojej misji pochłonięcia tego wszystkiego, poinformowała mnie, że dodawała witanię ospałą i szafran do wieczornej herbaty mojej siostry, aby zwiększyć jej poziom energii (wciąż nie jestem pewny, czy siostra o tym wiedziała). Ojciec zmartwił się, kiedy zauważył moje nagłe zainteresowanie afrodyzjakami, ale postanowił pomóc, polecając mi Shilajit (mumio), czyli przypominającą smołę substancję sączącą się z azjatyckich gór. Postanowiłem się nie zastanawiać na tym, dlaczego tak szybko i profesjonalnie potrafił mi doradzić w tej kwestii. Jednak kiedy zapytałem siostrę o jej wieczorną herbatkę, powiedziała, że wcale nie miała po niej więcej energii.

Jak się okazuje, moje doświadczenia były trochę inne.

Reklama

Gotowanie

Kupiłem sproszkowane wersje (#profeska) wszystkich sześciu ziół za łączną kwotę 1500 rupii indyjskich, czyli 82 złote. Nie chcąc przekroczyć dziennej dawki żadnego z nich (5-10 gramów), wsypałem zaledwie po pół łyżeczki każdej z przypraw do szklanki mleka, które również uważa się za afrodyzjak. Gotowałem to na średnim ogniu przez jakieś 15 minut. Powstał z tego liliowy napój (potrawka?), który mimo moich przypuszczeń nie smakował jak krantikaari, czyli mocna herbata z różnymi ziołami. Miał jednak miły smak i pochłonąłem go z prawdziwą przyjemnością, co, jak sądzę, było zasługą szafranu.

Piłem tę miksturę przez siedem dni i sprawy przybrały dość nieoczekiwany obrót.

Nakręcony króliczek

Większość z nas – millenialsów pracujących w różnych biurach i startupach – jest przyzwyczajona do pochłaniania niezliczonych kubków kawy z firmowego ekspresu. Według różnych badań, 400 mg kofeiny dziennie (czyli pięć espresso lub 4,7 filiżanki kawy z ekspresu) to maksymalna dzienna dawka, którą można uznać za bezpieczną. Kofeina to jeden z najpopularniejszych środków pobudzających, ale wszyscy wiemy, że po pewnym czasie pojawia się po niej spadek formy i drgawki.

Otóż moja codzienna dawka ziołowych afrodyzjaków połączona z dalszym piciem kawy sprowadziła na mnie niespodziewane fale pobudzenia, których nie potrafiłem kontrolować. Po pierwszej kawie dnia przez pół godziny kipiałem energią, żeby po godzinie nie móc powstrzymać się od ziewania na ważnym spotkaniu. Co gorsza, nawet kiedy nie piłem kawy, potrafiłem się nagle nakręcić, przez co ni z tego, ni z owego przybijałem piątki moim zmęczonym współpracownikom. Gdy piątego wieczoru poszedłem się napić ze znajomymi, w okolicach 21 – zaledwie po jednym piwie – praktycznie usnąłem w trakcie rozmowy, ale już o pierwszej w nocy szalałem na parkiecie. To było tak, jakbym wciągnął kreskę koksu zmieszaną z Xanaxem. Tak przynajmniej to sobie wyobrażam.

Reklama

Morał z tej historii: zbyt dużo środków pobudzających sprawi, że przestaniesz panować nad tym, kiedy jesteś pobudzony, a kiedy usypiasz w połowie zdania.

Kupa na kupie i kupą pogania

Największą zaletą mojej afrodyzjakowej diety była kupa. Robiło mi się ją świetnie i była naprawdę imponująca. Wszystko chyba wzięło się stąd, że witania ospała, którą pochłaniałem w wielkich ilościach, jest również przeciwutleniaczem – co miało wielki wpływ na moją perystaltykę.

Przez ten tydzień wypracowałem nowy porządek dnia: pobudka, kupa, praca, kawa, kupa, praca, obiad, kawa, kupa, kawa, praca, kupa, praca, kawa, kolacja, afrodyzjaki, kupa, kupa, kupa.

Stolec jak marzenie, ale było go NAPRAWDĘ dużo.

Czy byłem bardziej napalony?

Tydzień stosowania tej mikstury wcale nie sprawił, że poczułem się bardziej napalony. Jeśli już, byłem raczej zmęczony i oszołomiony.

Mój poziom napalenia pozostał taki sam: normalna, poranna erekcja i przeciętna ilość masturbacji (3-5 razy w ciągu tygodnia). Dama mojego serca odmówiła pomocy, ponieważ uznała ten eksperyment za zbyt dziwaczny. Zmęczenie najprawdopodobniej wynikało z dodawania zbyt wielu pobudzaczy do mojego wieczornego koktajlu. A żaden z nich nie łączył się zbyt dobrze z kofeiną.

Po siedmiu dniach picia różnych ziółek i tradycyjnych, hinduskich afrodyzjaków, nadal byłem zestresowanym milenialsem. Przez to wszystko doszedłem jednak do wniosku, że praktycznie każda rzecz, która cię uszczęśliwia, może działać jak afrodyzjak – nawet pizza z podwójnym serem.

Reklama

Artykuł pierwotnie ukazał się na VICE India


Więcej na VICE: