FYI.

This story is over 5 years old.

Seks

Przetestowałam aplikację, która tworzy ścieżkę dźwiękową do seksu

Apka „Bed Beats” ma dopasowywać utwory do rytmu waszych ruchów i pchnięć. Wypróbowałam ją, żebyście wy nie musieli
Fot. via Pixabay | CC0

Artykuł pierwotnie ukazał się na VICE Germany

Kiedy uprawiam seks, nie dbam o to, jaka muzyka leci w tle. Jednak liczba list na Spotify stworzonych z myślą o pomaganiu użytkownikom w osiągnięciu orgazmu – zwykle zawierających Earned It The Weeknd, najpopularniejszą na świecie piosenkę do seksu – jasno wskazuje, że dla wielu muzyka pozostaje silnym afrodyzjakiem.

W 2001 roku kanadyjscy badacze odkryli, że podczas seksu stymulowany jest ten sam ośrodek przyjemności w mózgu, co podczas słuchania muzyki. Oznacza to, że jeśli w trakcie uprawiania seksu słuchasz piosenki, którą kochasz, powinno to dwukrotnie zwiększyć wydzielanie endorfin w twoim organizmie, a co za tym idzie – twoją przyjemność.

Reklama

Prawdopodobnie właśnie to mieli na uwadze twórcy Bed Beats, gdy projektowali aplikację, która ma na celu stworzenie idealnej ścieżki dźwiękowej do seksu. Mierzy ona rytm oraz energiczność pchnięć i intuicyjnie dostosowuje muzykę do tego tempa. Aby dowiedzieć się, czy nasz styl bardziej przypominał Prodigy, czy może raczej Seala, postanowiliśmy razem z moim chłopakiem to przetestować.

Po pobraniu aplikacji za 2 euro i zaciągnięciu mojego chłopaka do sypialni, żeby się ze mną przespał (no co, Pulitzery same się nie wygrywają), próbowaliśmy zrozumieć, jak właściwie ona działa. Jednak jedno spojrzenie na wygląd aplikacji i doczytanie, że piosenki zostały opisane jako „wysokiej jakości utwory z banku muzyki”, zrujnowały nastrój szybciej niż wtedy, gdy moi rodzice zapukali do drzwi w połowie mojego pierwszego razu.


OBEJRZYJ: Wirtualny sex: skanowanie gwiazd porno trwa


Okazuje się również, że „wysokiej jakości utwory z banku muzyki” nie oznaczają wcale piosenek, które znasz i kochasz, ale serię nijakich melodii, które prędzej spodziewałbyś się usłyszeć w supermarkecie lub windzie.

Aplikacja zapytała nas o nasz gust muzyczny. Mieliśmy do wyboru sześć różnych kategorii: chill, dance, funk, roots (czyli w zasadzie country), smooth jazz i trance. Ale daleko z tym nie zaszliśmy, ponieważ aplikacja oferuje zaledwie jedną piosenkę z każdego gatunku. Jeśli chcesz mieć większy wybór, musisz zapłacić. Zdecydowaliśmy się nie wydawać na to więcej pieniędzy i po prostu dzielnie przetrwać piosenkę country, jeśli taka nam się trafi. Nie do końca rozumiałam, w jaki sposób aplikacja miała nas przeprowadzić przez cały okres zbliżenia, skoro oferowała tylko po jednej piosence z gatunku, ale uznałam, że i tak warto spróbować.

Reklama

Zgodnie z instrukcją położyłam telefon na materacu, tuż obok nas. Kiedy ułożyliśmy się w pierwszej pozycji, ku mojemu rozczarowaniu z głośników zaczął lecieć funk. Chociaż to rzępolenie nie było szczególnie sprzyjająca osiągnięciu orgazmu muzyką, nie mieliśmy wyboru – musieliśmy działać z tym, co mieliśmy.

Kiedy mój chłopak zaczął się szybciej poruszać, podniosłam telefon i zobaczyłam, że przeskoczyliśmy z poziomu pierwszego na poziom czwarty. W ten sposób poznałam smutną prawdę o tej aplikacji – gra ona jedną i tę samą melodię, ale po prostu wraz z tobą przyspiesza tempo. Do dudniącego basu stopniowo zaczęło się włączać coraz więcej gitarowych brzmień, aby dopasować muzykę na naszych coraz szybszych ruchów.


By być z nami na bieżąco: polub nas, obserwuj i koniecznie zaznacz w ustawieniach „Obserwuj najpierw”


Potem postanowiliśmy zmienić pozycję i gatunek, więc przeszliśmy do misjonarza i włączyliśmy piosenkę z kategorii „chill”, który okazał się jakimś irytującym kawałkiem, w którym dominowały dźwięki keyboardu. Aby to przerwać, mój chłopak chwycił telefon i za swoją osobistą misję uznał dojście do najwyższego poziomu – jakikolwiek on by nie był. Jak widać, dzięki tej aplikacji nasz związek wspiął się na nieznane nam wcześnie wyżyny romantyczności i intymności.

Wkrótce osiągnęliśmy poziom 7, a dźwięki keyboardu niemiłosiernie przyśpieszyły. Jednak coraz trudniej przychodziło mi zachowanie powagi i kiedy zaczęłam chichotać, mój chłopak nie wytrzymał i osunął się na mnie. Zwijaliśmy się ze śmiechu, a aplikacja nie wiedziała, co począć z tymi dźwiękami.

Reklama

Doszliśmy do wniosku, że skoro aplikacja po prostu rejestruje szybkość ruchu, to żeby osiągnąć najwyższy poziom – bez konieczności bolesnego walenia o siebie ciałami – wystarczy energicznie potrząsnąć telefonem. Użyłam sprawdzonej metody i zaczęłam gwałtownie machać lewą ręką w górę i w dół, cały czas trzymając w dłoni telefon. Niestety nie udało mi się przekroczyć siódmego poziomu. Wyglądało na to, że naprawdę wyczerpaliśmy możliwości aplikacji.

W końcu postanowiliśmy kontynuować nasz eksperyment i włączyliśmy utwór trance. Usiadłam na moim chłopaku, który położył telefon na swoim brzuchu, aby pomiar był jak najdokładniejszy. Wkrótce uprawialiśmy seks do niby elektronicznego bitu z lat 90., który nie tylko mnie nie podniecał, ale wręcz sprawiał, że czułam się jak na planie niskobudżetowego filmu porno. Poprosiłam chłopaka, żeby wyłączył aplikację.

Chociaż „wysokiej jakości utwory z banku muzyki” momentami były bardzo zabawne, należy jednak zauważyć, że nie na tym zależy ludziom podczas takich sytuacji. „Byłem tak skoncentrowany na moim rytmie, że seks zaczął przypominać pracę” – przyznał później mój chłopak, kiedy porównywaliśmy doznania.

Ale tak z ręką na sercu, który pierwszy raz nie jest ciężką pracą – i to raczej gównianą?


Więcej na VICE: