Artykuł pierwotnie ukazał się na VICE GermanyKiedy uprawiam seks, nie dbam o to, jaka muzyka leci w tle. Jednak liczba list na Spotify stworzonych z myślą o pomaganiu użytkownikom w osiągnięciu orgazmu – zwykle zawierających Earned It The Weeknd, najpopularniejszą na świecie piosenkę do seksu – jasno wskazuje, że dla wielu muzyka pozostaje silnym afrodyzjakiem.W 2001 roku kanadyjscy badacze odkryli, że podczas seksu stymulowany jest ten sam ośrodek przyjemności w mózgu, co podczas słuchania muzyki. Oznacza to, że jeśli w trakcie uprawiania seksu słuchasz piosenki, którą kochasz, powinno to dwukrotnie zwiększyć wydzielanie endorfin w twoim organizmie, a co za tym idzie – twoją przyjemność.
OBEJRZYJ: Wirtualny sex: skanowanie gwiazd porno trwa
Okazuje się również, że „wysokiej jakości utwory z banku muzyki” nie oznaczają wcale piosenek, które znasz i kochasz, ale serię nijakich melodii, które prędzej spodziewałbyś się usłyszeć w supermarkecie lub windzie.Aplikacja zapytała nas o nasz gust muzyczny. Mieliśmy do wyboru sześć różnych kategorii: chill, dance, funk, roots (czyli w zasadzie country), smooth jazz i trance. Ale daleko z tym nie zaszliśmy, ponieważ aplikacja oferuje zaledwie jedną piosenkę z każdego gatunku. Jeśli chcesz mieć większy wybór, musisz zapłacić. Zdecydowaliśmy się nie wydawać na to więcej pieniędzy i po prostu dzielnie przetrwać piosenkę country, jeśli taka nam się trafi. Nie do końca rozumiałam, w jaki sposób aplikacja miała nas przeprowadzić przez cały okres zbliżenia, skoro oferowała tylko po jednej piosence z gatunku, ale uznałam, że i tak warto spróbować.Zgodnie z instrukcją położyłam telefon na materacu, tuż obok nas. Kiedy ułożyliśmy się w pierwszej pozycji, ku mojemu rozczarowaniu z głośników zaczął lecieć funk. Chociaż to rzępolenie nie było szczególnie sprzyjająca osiągnięciu orgazmu muzyką, nie mieliśmy wyboru – musieliśmy działać z tym, co mieliśmy.Kiedy mój chłopak zaczął się szybciej poruszać, podniosłam telefon i zobaczyłam, że przeskoczyliśmy z poziomu pierwszego na poziom czwarty. W ten sposób poznałam smutną prawdę o tej aplikacji – gra ona jedną i tę samą melodię, ale po prostu wraz z tobą przyspiesza tempo. Do dudniącego basu stopniowo zaczęło się włączać coraz więcej gitarowych brzmień, aby dopasować muzykę na naszych coraz szybszych ruchów.
Potem postanowiliśmy zmienić pozycję i gatunek, więc przeszliśmy do misjonarza i włączyliśmy piosenkę z kategorii „chill”, który okazał się jakimś irytującym kawałkiem, w którym dominowały dźwięki keyboardu. Aby to przerwać, mój chłopak chwycił telefon i za swoją osobistą misję uznał dojście do najwyższego poziomu – jakikolwiek on by nie był. Jak widać, dzięki tej aplikacji nasz związek wspiął się na nieznane nam wcześnie wyżyny romantyczności i intymności.Wkrótce osiągnęliśmy poziom 7, a dźwięki keyboardu niemiłosiernie przyśpieszyły. Jednak coraz trudniej przychodziło mi zachowanie powagi i kiedy zaczęłam chichotać, mój chłopak nie wytrzymał i osunął się na mnie. Zwijaliśmy się ze śmiechu, a aplikacja nie wiedziała, co począć z tymi dźwiękami.
Więcej na VICE:
Reklama
Prawdopodobnie właśnie to mieli na uwadze twórcy Bed Beats, gdy projektowali aplikację, która ma na celu stworzenie idealnej ścieżki dźwiękowej do seksu. Mierzy ona rytm oraz energiczność pchnięć i intuicyjnie dostosowuje muzykę do tego tempa. Aby dowiedzieć się, czy nasz styl bardziej przypominał Prodigy, czy może raczej Seala, postanowiliśmy razem z moim chłopakiem to przetestować.Po pobraniu aplikacji za 2 euro i zaciągnięciu mojego chłopaka do sypialni, żeby się ze mną przespał (no co, Pulitzery same się nie wygrywają), próbowaliśmy zrozumieć, jak właściwie ona działa. Jednak jedno spojrzenie na wygląd aplikacji i doczytanie, że piosenki zostały opisane jako „wysokiej jakości utwory z banku muzyki”, zrujnowały nastrój szybciej niż wtedy, gdy moi rodzice zapukali do drzwi w połowie mojego pierwszego razu.
OBEJRZYJ: Wirtualny sex: skanowanie gwiazd porno trwa
Okazuje się również, że „wysokiej jakości utwory z banku muzyki” nie oznaczają wcale piosenek, które znasz i kochasz, ale serię nijakich melodii, które prędzej spodziewałbyś się usłyszeć w supermarkecie lub windzie.Aplikacja zapytała nas o nasz gust muzyczny. Mieliśmy do wyboru sześć różnych kategorii: chill, dance, funk, roots (czyli w zasadzie country), smooth jazz i trance. Ale daleko z tym nie zaszliśmy, ponieważ aplikacja oferuje zaledwie jedną piosenkę z każdego gatunku. Jeśli chcesz mieć większy wybór, musisz zapłacić. Zdecydowaliśmy się nie wydawać na to więcej pieniędzy i po prostu dzielnie przetrwać piosenkę country, jeśli taka nam się trafi. Nie do końca rozumiałam, w jaki sposób aplikacja miała nas przeprowadzić przez cały okres zbliżenia, skoro oferowała tylko po jednej piosence z gatunku, ale uznałam, że i tak warto spróbować.
Reklama
By być z nami na bieżąco: polub nas, obserwuj i koniecznie zaznacz w ustawieniach „Obserwuj najpierw”
Potem postanowiliśmy zmienić pozycję i gatunek, więc przeszliśmy do misjonarza i włączyliśmy piosenkę z kategorii „chill”, który okazał się jakimś irytującym kawałkiem, w którym dominowały dźwięki keyboardu. Aby to przerwać, mój chłopak chwycił telefon i za swoją osobistą misję uznał dojście do najwyższego poziomu – jakikolwiek on by nie był. Jak widać, dzięki tej aplikacji nasz związek wspiął się na nieznane nam wcześnie wyżyny romantyczności i intymności.Wkrótce osiągnęliśmy poziom 7, a dźwięki keyboardu niemiłosiernie przyśpieszyły. Jednak coraz trudniej przychodziło mi zachowanie powagi i kiedy zaczęłam chichotać, mój chłopak nie wytrzymał i osunął się na mnie. Zwijaliśmy się ze śmiechu, a aplikacja nie wiedziała, co począć z tymi dźwiękami.
Reklama
Doszliśmy do wniosku, że skoro aplikacja po prostu rejestruje szybkość ruchu, to żeby osiągnąć najwyższy poziom – bez konieczności bolesnego walenia o siebie ciałami – wystarczy energicznie potrząsnąć telefonem. Użyłam sprawdzonej metody i zaczęłam gwałtownie machać lewą ręką w górę i w dół, cały czas trzymając w dłoni telefon. Niestety nie udało mi się przekroczyć siódmego poziomu. Wyglądało na to, że naprawdę wyczerpaliśmy możliwości aplikacji.W końcu postanowiliśmy kontynuować nasz eksperyment i włączyliśmy utwór trance. Usiadłam na moim chłopaku, który położył telefon na swoim brzuchu, aby pomiar był jak najdokładniejszy. Wkrótce uprawialiśmy seks do niby elektronicznego bitu z lat 90., który nie tylko mnie nie podniecał, ale wręcz sprawiał, że czułam się jak na planie niskobudżetowego filmu porno. Poprosiłam chłopaka, żeby wyłączył aplikację.Chociaż „wysokiej jakości utwory z banku muzyki” momentami były bardzo zabawne, należy jednak zauważyć, że nie na tym zależy ludziom podczas takich sytuacji. „Byłem tak skoncentrowany na moim rytmie, że seks zaczął przypominać pracę” – przyznał później mój chłopak, kiedy porównywaliśmy doznania.Ale tak z ręką na sercu, który pierwszy raz nie jest ciężką pracą – i to raczej gównianą?
Więcej na VICE: