FYI.

This story is over 5 years old.

Festiwale 2015

North Sea Jazz Festival 2015 pod lupą - cz. 2

O tym, jak na scenie North Sea Jazz Festival wypadli m.in. Mary J. Blige, Herbie Hancock, Marcus Miller, Lady GaGa i D'Angelo, opowiada Radek Miszczak.

Marcus Miller na scenie NSJ

Relacja Radka Miszczaka z festiwalu North Sea Jazz - cz. 1

#KONCERTY

Podczas festiwalu zaliczyłem (chociaż częściowo, choć celowałem głównie w pełne sztuki) ponad dwadzieścia koncertów. To był intensywny maraton, z bardzo niewielkimi przerwami. Poniżej zbieram zachowane wspomnienia po najważniejszych z nich - może posłużą wam jako zachęta/ odradzenie przy wyborze wydarzeń, na jakie będziecie się wybierać. Skrótowy charakter relacji oczywiście wynika z ilości tych koncertów w tekście, dlatego przy większości starałem się odnaleźć fragmenty wideo.

Reklama

#DZIEŃ 1: PIĄTEK 10.07.2015

Jarred Lawson
Jarred nieprzypadkowo uchodzi w gronie słuchaczy, schodzących w poszukiwaniach perfekcyjnego beatu głębiej niż to co na wierzchu, za jedną z największych nadziei męskiego soulu. Niestety grał pierwszy koncert na festiwalu, więc załapałem się jedynie na jego kwadrans. Wystarczająco, by przekonać się, że forma na żywo dorównuje tej studyjnej, zarówno (przede wszystkim!) w zakresie wokalu, jak i gry na fortepianie.

Zresztą cały koncert z NSJF jest dostępny w świetnej jakości na YT, więc polecam i Wam i sobie. Zero napinki, bardzo przyjemna energia sceniczna, właśnie tak!

Sergio Mendes
Kombos spóźnienia i próba połączenia koncertu najbardziej rozpoznawalnego przedstawiciela brazylijskiej sceny (przynajmniej wśród tych z karierami liczącej kilkadziesiąt lat) z Jarredem Lawsonem, pozwoliła mi się załapać na mniej więcej ostatnie pół godziny gry żywiołowego bandu Sergio. 74-latek i jego Brasil 2015 zaserwowali miks najbardziej klasycznych numerów z dziedzictwa muzycznego tego jedynego w swoim rodzaju kraju, które to Sergio od dobrych pięciu dekad przedstawiał w swoich aranżacjach poza granicami krainy futbolu, samby i pięknych kobiet (często ex-mężczyzn, o czym miał okazję przekazać się każdy, kto Brazylię odwiedził). Jako osoba, której gust muzyczny w dużej mierze od lat kształtuje Gilles Peterson, byłem zachwycony możliwością usłyszenia tak wielu klasyków na żywo, czego zwieńczeniam oczywiście była "Mas Que Nada". Były też elementy rapu, na szczęście nie występował will.i.am.

Reklama

Marcus Miller
Legendarny basista (a w zasadzie multiinstrumentalista), znany m.in. ze współpracy z Milesem (ich soundtrack do “Siesty” jest w mojej prywatnej czołówce najbardziej nastrojowych albumów ever), to stały bywalec festiwalu i pewnie jeszcze nie raz zagra, gdyż ma "jedyne" 59 lat. W 2015 r. promował najnowszy projekt "Afrodeezia", dla którego inspiracją były doświadczenia związane z otrzymaniem od ONZ tytułu Artysty dla Pokoju i zostania rzecznikiem projektu Szlaku Niewolników (Slave Route). A więc mnóstwo odniesień do szeroko pojmowanej world music, nie tylko z Czarnego Kontynentu. Czad, co tu wiele pisać, można zresztą posłuchać. Jak zapuścił "Papę", to szczęki opadły. Intro genialnie pokazuje moc jakże niedocenianego basu. Można totalnie odlecieć, przysłuchując się maestrii jego szycia na gitarze basowej, i jednocześnie widząc, jaką zajawę sprawia mu granie.

Tony Bennett & Lady Gaga
Ten nietypowy międzypokoleniowy duet (88-latek i 29-latka) potraktowałem w kategorii ciekawostki i zaliczyłem raptem 15 minut w ramach pominięcia oczekiwania w kolejce na koncert Hancocka i Corei. Niesamowite, jak pomimo tyyyylu różnych różnic między tymi artystami, odnaleźli wspólną chemię, słyszalną przecież na płycie, ale już absolutnie odczuwalną podczas koncertu! Gigantyczne ilości uśmiechów, zarówno ze strony artystów, jak publiczności, oglądającej ich cofniętą o dobre kilkadziesiąt lat stylówę.
Gaga świetnie sprawdziła się jako diwa sceny, czym na pewno zaskoczyła publiczność, która ma prawo kojarzyć ją głównie z pierwszymi disco-hitami i traktowaniu połaci mięsa w kategorii odzienia wierzchniego.

Reklama

Nie byłbym sprawiedliwy, gdybym pominął fakt, że największy aplauz na stadionowej sali Maas, wzbudził moment odwrócenia się do publiki Gagi, co było jednoznaczne z zademonstrowaniem w jej kreacji bardzo kusej linii stringów. Chrypa przeszła mi 3 dni później. Chwila ta została nawet uwieczniona na YouTube, tylko nie wiem co było w głowie autora filmiku, że nie uchwycił kluczowego dla tego momentu kadru?! Może kobieta? Większość koncertu jest na YT (część 1, 2, 3, 4), więc zachęcam zainteresowanych do sprawdzenia.

Herbie Hancock & Chick Corea
Podobnie jak większość headlinerów "starszej daty", Herbie i Chick wielokrotnie występowali wcześniej na NSJF, podczas jego 40-letniej historii. Wyjątkowego charakteru temu wydarzeniu (oprócz limitowanej liczby dodatkowo płatnych biletów) nadaje fakt, że prawie zawsze grali tu osobno, a jedyny ich wspólny koncert miał miejsce… w 1979 r. Więc wielka gratka, która zbiegła się z tegoroczną trasą Corea & Hancock 2015 World Tour, cieszącą się gigantyczną popularnością.

Nic dziwnego - w końcu to kameralny występ dwóch absolutnych arcymistrzów fortepianu, z bardzo otwartymi głowami na łączenie klasycznego jazzu z innowacyjnymi formami muzycznymi (chociażby w ramach projektów Headhunters czy Return to Forever).
Hancocka już widziałem w akcji, ale takiej z prawdziwym rozmachem, podczas występu w 2011 w Hali Stulecia. Sztuka na NSJF była zaprzeczeniem wszystkiego, co spektakularne w zakresie otoczki show (wizualizacje, choreografia, wsparcie ze strony bandu etc.). Cóż z tego, skoro zachwyca lepiej niż fajerwerki produkcyjne na stadionie na 100 tysi? Znowu Amazon, więc z mojego miejsca w drugim rzędzie mogłem dokładnie obserwować najmniejsze grymasy na twarzach legend jazzu, prowadzących przez niecałą godzinę porywający dialog na fortepianach, urozmaicany czasami dodatkowymi efektami Hancocka z samplera i syntezatora.

Reklama

Wiem, jaką grafomanią jest używanie w opisach koncertów wyrażeń typu "zostałem zaczarowany", ale…. dokładnie tak było. Nawet oglądanie ich w tym filmiku, nagranym z podpierdolki na jakiejś innej imprezie, może wywołać ciarki. Plus jak niesamowicie rozegrali temat interakcji z publiką… (podobnie jak na filmie wyżej). Ja zwyczajnie nie mogłem się pozbierać i na pewno zapamiętam możliwość tak bliskiego (dosłownie i w przenośni) kontaktu z geniuszami jazzu do końca życia.

Mary J. Blige
Queen of Hip-Hop Soul (tudzież Queen of Drama) grała podczas występu Cassandry Wilson i miałem bardzo ciężki orzech do zgryzienia, z racji odpuszczenia w większości twórczości MJB od zajebistego “The Breakthrough” z 2005. Ile można tych łez wylewać, na litość?
Jednak sentyment i zwyczajna potrzeba przeżycia pierdolnięcia, przeważyły nad przeżywaniem mroczno-rockowych aranżacji Billie Holiday (vide najnowszy album "Come Forth By Day" Wilson).

Mary ma jednak w sobie wciąż ten pazur. Bardzo dynamiczny koncert, świetne łączenie w całość największych klasyków z dyskografii, liczącej od 1992 r. bagatela 12 LP studyjnych. Podobnie jak dla zdecydowanej większości publiczności, zdecydowanie bardziej siadły mi złote hip-soulowe strzały z lat 90., niż ostatnie house’owo/2stepowe poszukiwania nowych brzmień z “London Sessions”. I choć nie załapałem się na "Family Affair" czy "Take Me As I Am", to wieńczące koncert porywające wykonanie "No More Drama", z Mary padającą na deski sceny, było wystarczającą pigułą całej tej złości, energii, charyzmy, którą Mary prezentuje od lat na płytach. Plus koncert 44-letniej (chyba już byłej?) Królowej Czarnych Brzmień bardzo miły dla oka.

Reklama

Alabama Shakes
Część z Was mogła zobaczyć Alabama Shakes podczas tegorocznego Openera. Myślę, że z równie wielką chęcia jak ci, którzy nie mieli tego szczęścia, zechcecie odświeżyć sobie ich koncerty, gdyż na YouTube jest ich cała masa (i to w świetnej jakości, nagrywanych podczas różnych wydarzeń na przestrzeni ostatnich 3 lat, np. Glastonbury 2015).

Niestety miałem okazję zobaczyć tylko niecałe 40 minut, ale każda z nich była warta przeżyciom, jakie gwarantuje słyszenia na żywo przeszywającego wokalu Brittany Howard. Zarówno w absolutnie akustycznych kawałkach, przy których wielotysięczna publiczność Maas spijała niemalże szept z ust, jak i takich, w której piekielny ryk (no sorry:) Howard zrywał dach stadionu i masowo wywiercał dziury w piersiach słuchaczy.

Zresztą band, który tak gra, w moim skromnym mniemaniu. nie może nie być w absolutnej czołówce rockowych składów świata ad 2015. Miazga.

D’Angelo
Michael Archer też znajdował się od lat na mojej "wish-liście", ale odhaczyłem go w tegoroczny walentynkowy wieczór w Berlinie podczas pierwszej europejskiej części "Second Coming Tour". I od razu zapamiętałem jako jeden z najważniejszych koncertów w moim życiu - 2,5 godziny czystego rozpierdolu, że tak to - w związku z okazją - romantycznie ujmę. Nękany różnymi dylematami - powtarzać znane doświadczenie czy spróbować nowego? - zdecydowałem się finalnie wybrać opcję b) i zobaczyć specjalny koncert Joni’s Jazz (taki tribute to Joni Mitchell, gośc. Lizz Wright, Michael Kiwanuka, Oleta Adams, Becca Stevens, Terrence Blanchard i Chaka Khan, która finalnie nie zagrała), a także Alabama Shakes.

Tym samym na D’Angelo dotarłem na wieńczące 30 minut, podczas których całkowicie rozgrzany band dał pokaz najczystszej wody jamującego funk-rocka! Jakże słodkiego! Czarny Mesjasz i jego super-star band są w tak dobrej formie, że nieodżałowany bólem dla każdego fana czarnej muzyki byłoby ich w tym roku nie zobaczyć. Jak niestety wiemy, szansa na zobaczenie D’ (jako taka, a zwłaszcza wykorzystującego pełnię swojego talentu), nie zdarza się na co dzień. Tym bardziej cieszę się z okazji usłyszenia raz jeszcze na żywo mocno rozbudowanych i przedłużonych wersji "The Charade", "Real Love" czy "Sugah Daddy". Co Pino Palladino w ogóle odwala na basie, to ja nie mam pytań…

Koncert w dobrej jakości można zobaczyć TUTAJ!

C.D.N.