FYI.

This story is over 5 years old.

praca

Ludzie, którzy stracili pracę i jest im z tym dobrze

„Nieudolność szefa pozwoliła mi na skupieniu się na poszukiwaniu czegoś ciekawszego (i lepiej płatnego)"
Powiatowy urząd pracy w Sanoku, fot. Wikimedia Commons

Od pewnego czasu, przynajmniej statystycznie, coraz trudniej stracić pracę – liczba zwolnień spada. Jednak co zrobić, gdy szef mimo wszystko niespodziewanie powie „do widzenia" (co może się zdarzyć szczególnie wtedy, kiedy jest idiotą)? Ja na całe szczęście nigdy nie miałem takiej sytuacji – gdy po kolejnej nieudanej próbie porozumienia się z szefostwem domyślałem się, że może nadejść taki dzień, po prostu sam odchodziłem z roboty. Postanowiłem się więc dowiedzieć, jak to jest, kiedy w twarz słyszysz, że jesteś niepotrzebny.

Reklama

Bez umowy w chińczyku

Wywalili mnie z orientalnej jadłodajni, w której pracowałam na czarno. Zatrudniając mnie zaznaczali, że najwygodniej będzie dogadać nam się bez umowy. Specjalnie mi to nie przeszkadzało, stawka była całkiem przyzwoita, nie myślałam też o tej pracy w jakichś długoterminowych kategoriach. Wydawało mi się, że wszystko działa jak należy. Do momentu, gdy skręciłam nogę. Nie była to jakaś spektakularna ani bardzo bolesna kontuzja, ale chodziło mi się strasznie niewygodnie. Szefowa kazała mi odpoczywać i wrócić do roboty po weekendzie.


O pieniądzach mówimy szczerze. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco


Kiedy jednak wróciłam, szefowa czepiała się, że zbyt powoli przemieszczam się między stolikami, komentowała każdą pierdołę. W końcu nie wytrzymałam i powiedziałam jej parę ciepłych słów. Nie byłam niegrzeczna, spytałam tylko dlaczego mnie tak traktuje i czy ma świadomość tego, że praca na czarno w chińczyku nie jest moim szczytem marzeń. Odpowiedź była prosta – skoro ci się nie podoba, możesz zabrać swoje rzeczy i wracać do domu. Tak też zrobiłam. Nawet nie byłam specjalnie zdenerwowana tym faktem. Nawet się nie obraziłam na restaurację, zdarza mi się wpaść tam na kurczaka w cieście.
– Daria (22 lata)

Czystki w korpo

Przez kilka lat robiłem jako przedstawiciel handlowy w korpo. Praca była wymarzona – nie musiałem użerać się z pracą biurową, dostałem dobry samochód służbowy i bardzo godną prowizję od sprzedaży. Na początku wszystko działało jak należy – niespecjalnie się przemęczałem, a pomimo tego wyciągałem wyniki na granicy 95% normy, co w moim regionie było wynikiem oscylującym w granicach podium. Byłem bardzo pewny swego, utwierdzały mnie w tym dodatkowo premie i wszelkie szkolenia, na których przełożeni poklepywali mnie po plecach i sprzedawali swoje słodkie pierdolenie. Gdzieś na wysokości trzeciego roku w firmie coś zaczęło się psuć. Najpierw założyli mi w aucie GPS – jasne, to ich święte prawo, nie miałem prawa narzekać, choć konieczność porannego wyjeżdżania tylko po to, żeby góra widziała, że już pracuję, stała się nieco uciążliwa.

Czasami, gdy nie miałem konkretnego zlecenia, po prostu brałem znajomych i jeździliśmy na wycieczki. Oczywiście cały czas uczciwie pracowałem – w końcu od tego zależała moja niemała premia – ale rytm roboty wyznaczałem sobie sam. Potem moją bezpośrednim przełożonym został koleś, która – delikatnie mówiąc – nie przepadał za mną. Zaczęły się coraz częstsze kontrole, atmosfera stawała się coraz bardziej gęsta. Podczas jednego ze szkoleń ewidentnie zaczął mi dawać do zrozumienia, że powinienem chyba zacząć szukać czegoś nowego. Kompletnie nie byłem w stanie tego zrozumieć – przecież nadal miałem bardzo dobre wyniki. Typ postanowił jednak chyba zrobić czystki na własną modłę. Skończyło to się tak, że poleciałem z firmy razem z dwoma kolegami, których wyniki też przekroczyły 90%, podczas gdy pracę zachowała dziewczyna zazwyczaj nie przekraczająca 70%. Dziwi mnie tylko to, że góra nie reagowała na działania, które z pewnością nie służą dobru firmy.
– Mariusz (33 lata)

Reklama

Magazyn dla idotów

Aż głupio mi o tym gadać, ale wyjebali mnie z magazynu, w którym może pracować chyba każdy, kto tylko oddycha. Praca była męczącą i tragiczna – biegasz z jakimiś paczkami, masz stoper, który każe coraz bardziej podkręcać tempo – typowe odmóżdżanie. Pierwszy raz trafiłem tam już wcześniej kilka lat temu – wytrzymałem wtedy na tej hali tydzień i stwierdziłem, że jednak mam to w dupie. Niestety, nigdy nie byłem zbyt wierny pracodawcom i bardzo często zmieniałem fuchy. Robota (a raczej roboty, bo imałem się różnych zajęć), którą nagrałem sobie później, okazała się równie gówniana. Mam do spłacenia kredyt, więc nie mogę sobie pozwalać na przerwy w pracy. Chcąc nie chcąc postanowiłem wrócić do tego syfu.

Fot. Maciek Piasecki xD

Oczywiście przyjęli mnie bez wahania. I po raz drugi wytrzymałem w firmie tydzień. Tym razem to jednak oni ze mnie zrezygnowali. Zanotowałem wpadkę już drugiego dnia, kiedy spóźniłem się na autobus. Wziąłem wtedy na urlop żądanie – no bo co innego miałem zrobić. Ale miałem świadomość, że koleś, który już raz zostawił pracę i robi takie szopki tuż po powrocie, nie ma w niej zbyt świetlanej przyszłości. Po tygodniu męczarni okazało się, że mam ważną rodzinną sprawę do załatwienia. Zadzwoniłem do firmy – już zresztą wiedziałem, jaki będzie efekt tej gadki – i wytłumaczyłem swoją sytuację. Nie byli zbyt wyrozumiali i natychmiast mi podziękowali. Nowej roboty szukałem tydzień. Ciekawe, ile w niej teraz wytrzymam.
– Sebastian (31 lat)

Reklama

Firma się zwija

Zajmowałam się marketingiem w niewielkiej, zatrudniającej dwadzieścia kilka osób firmie. Nie zdążyłam się jednak na dobre wdrożyć do pracy, a już musiałam zwijać swoje graty. Akurat kończyliśmy rok, ogarniałam już plany na kolejny, gdy nagle z niczego zostałam zaproszona do gabinetu prezesa. Ten, klucząc jak zwykle i próbując znaleźć odpowiednie słowa, w końcu po jakimś kwadransie przyznał, że niespecjalnie widzi dla mnie przyszłość w firmie. Zaznaczył, że nie chodzi mu personalnie o mnie – w ogóle planuje likwidację tego stanowiska. Byłam mocno poirytowana – przeniosłam się do innego miasta, ogarnęłam wszystkie towarzyszące temu kwestie, poczułam się w pracy pewnie – no i musiałam znowu latać z CV.

Jak się potem okazało, nie kłamał – rzeczywiście nie zatrudnił nikogo nowego na moje miejsce. Zresztą, z tego co wiem, z czasów mojej pracy w firmie pozostało raptem kilka osób – całkowicie nowa kadra świadczy chyba o braku sensownego pomysłu na biznes. Chociaż początkowo zwolnienie potraktowałam emocjonalnie (i chyba ambicjonalnie), z perspektywy czasu nawet się cieszę. Nieudolność szefa pozwoliła mi na skupieniu się na poszukiwaniu czegoś ciekawszego (i lepiej płatnego). Udało się.
– Patrycja (25 lat)

Obóz pracy z konsolami

To była wielka hala w Holandii, w której pakowaliśmy konsole do pudełek i w której pracowali praktycznie sami Polacy. Robota była beznadziejna, ale pojechałam z chłopakiem za granicę i potrzebowaliśmy znaleźć czegoś na szybko. Ani stawka nie była zachęcająca, ani atmosfera nie sprzyjała kreatywności, robota sama w sobie też była do dupy. Jedynym plusem był fakt, że mój facet zapieprzał na tej hali ze mną. Pracowałam tam kilka tygodni i z każdym dniem miałam wrażenie, że wymagają ode mnie coraz więcej za tę samą stawkę, a i klimat robi się coraz bardziej gęsty. Powiedziałam w końcu na papierosie swojemu bezpośredniemu przełożonemu (który za wszelką cenę chciał sprawiać wrażenie dobrego kolegi), że czuję się jak w obozie pracy.

Za kilka godzin zostałam wezwana na dywanik do głównego szefa hali – też zresztą naszego rodaka. Oświadczył mi, że jak mi się nie podoba, mam psuć atmosferę i zniechęcać do roboty innych, to już tu nie pracuję – mogę się od razu pakować i wynosić. Powiedział to głosem nieznoszącym sprzeciwu, momentami nawet pokrzykiwał niczym nauczycielka w gimnazjum. Nie za bardzo wiedziałam jak na to zareagować, nie chciałam robić awantur, więc odwróciłam się na pięcie i – zgodnie z jego zaleceniami – wyszłam. Mój chłopak natychmiast rzucił robotę, chciał nawet sobie pogadać z kapusiem na osobności, ale go uspokoiłam. Nie było warto. Zresztą nową robotę znaleźliśmy już kilka dni później.
– Aśka (28 lat)