Pozdro techno, czyli Up To Date w Białymstoku

FYI.

This story is over 5 years old.

Festivals

Pozdro techno, czyli Up To Date w Białymstoku

Podział na Polskę A i Z nie ma sensu, bo przyzwoitych ludzi znajdzie się wszędzie

Tekst: Mateusz Kazula

Festiwalowość stanowi istotny komponent współczesnej Polski. Sezon wakacyjny to cała seria muzycznych igrzysk, dających chwilowe zapomnienie od trosk życia w państwie robionym na odpierdol. Nawet jeśli umowy śmieciowe czy widmo termomodernizacji zawsze czają się gdzieś obok, to na moment przestają psuć morale. Letnie spędy to sport, w którym jesteśmy naprawdę dobrzy. Nawet Radomsko doczekało się swojej własnej uroczystości, a mogło się wydawać, że nie ma nic smutniejszego niż małe miasto z członem „Radom" w nazwie. Pozostaje pytanie, na ile jest to polityka odświętna, pudrująca luki i szczerby w regularnym systemie uczestnictwa w kulturze.

Reklama

Fot. Paulina Hanzel

Białostocki Up To Date od kilku lat jaśnieje na eventowej mapie Polski. Błyskotliwe kampanie reklamowe i promocyjne wirusy za każdym razem zdumiewają publiczność.

Jak się nie ma w milionach to się ma w memach, które łatwo przełożyć na większą klikalność w sieci i lepszą rozpoznawalność marki. Trzeba pamiętać, że pomysłodawcy festiwalu działają na północno-wschodnich rubieżach kraju, gdzie stosunkowo blisko z Warszawy, ale już z Wrocławia to około 10 godzin przy dobrych wiatrach. Wydarzenie opuścił po drodze dawny sponsor tytularny, organizatorów nie opuścił jednak pewien etos, który sprawia, że wciąż warto jeździć na Podlasie po garść festiwalowych wrażeń.

Fot. Paulina Hanzel

Mimo pięknej legendy klubu Metro, Białystok jest raczej trudnym imprezowym rynkiem. Up To Date wciąż jednak utrzymuje wyrafinowaną identyfikację i oprawę, lokując się gdzieś między pospolitym Audioriver a enigmatycznym Unsoundem. Mała skala przedsięwzięcia pozwala dobierać artystów według estetycznego klucza, sprzyjając koneserskim zajawkom. UTD skupia w jeden wieczór nazwiska, które albo są gwoździem programu w klubach albo uzupełniają rozpiskę na wielkich scenach. Bywają to legendy podziemia lub młode bystrzaki, wciąż jednak ceni się bardziej jakość performensu niż sam magnetyczny hype.

Fot. Marcel Borowski

„Pozdro Techno" stało się sloganem na tyle popularnym, że niektórzy z niego szydzą. Hasło oderwało się od festiwalu i trafiło w odpowiedni zeitgeist. Piękni dwudziestoletni w czarnych outfitach ekscytują się Berghain, jak roczniki siedemdziesiąte Tresorem, a parkietami trzęsie mroczny vibe. I nawet jeśli wlepki i plecaczki sygnowane „Pozdro Techno" są trochę jak punkowe gadżety z sieciówek, to trzeba pamiętać że każda undergroundowa tradycja będzie prędzej czy później eksploatowana przez pop. „Pozdro Techno" to wciąż całkiem niegroźne i humorystyczne przechwycenie, klimatu nie zabija. Widok ładnej festiwalowej młodzieży bez kompleksów, zdrowo wiksującej do coraz cięższych bitów, napawa pewnym optymizmem. Czy nie o taką Polskę tuptaliśmy?

Reklama

Fot. Paulina Hanzel

W kuluarach namiotów krążyły plotki sugerujące, że może to być już ostatnia odsłona imprezy. Budżetowe cięcia i wyprowadzenie muzyki z surowego wnętrza magazynów węglowych może być strategią powolnego wyciszania zainteresowania i oznaką nękania sprawców. Miejska polityka w Polsce jest często bardzo doraźna i cyniczna. Lepiej przecież sprzedać działkę deweloperom niż mieć na głowie bandę aktywistów. Nie chcę wchodzić w zakulisowe zagrywki, ale czemu podkładać nogi jednym z najambitniejszych jednostek z regionu? Bo parę brzuchów będzie bardziej sytych i kłopot z hałasem z głowy? To brutalne uproszenie, ale znamy chyba wystarczająco dużo podobnych historii.

Fot. Marcel Borowski

Jeżdżąc na festiwale lubię szwendać się po nieswoich miastach i obserwować architekturę. Ta białostocka, mimo cech genetycznych zaboru rosyjskiego, walczy ze stereotypem smutnej wylotówki. Długie opieranie się centrom handlowych wyszło na zdrowie modernistycznym społemowskim pawilonom jak "Central". Pałac Branickich czy kościół św. Rocha to ogólnopolski kanon, do którego dołączyła Opera i Fliharmonia Podlaska, blisko spokrewniona z warszawskim BUW-em. Tam właśnie zainicjowano w sobotę Centralny Salon Ambientu. Pomiędzy szmerami i plamami dźwięków myślałem o tym, że podział na Polskę A i Z nie ma sensu, bo przyzwoitych ludzi znajdzie się wszędzie, a nabrzmiały od słodko pierdzącego PR-u Wrocław jest tak samo brunatny jak stolica Podlasia. Chyba o to w tym wszystkim chodziło, żeby podumać przy abstrakcyjnej nucie.

Reklama

Fot. Paulina Hanzel

W piątek na scenie Technosoul jak dla mnie zwyciężył Steve Bicknell. Granie na festiwalu to są nie zawody, ale przy jego majestatycznym spokoju i wysmakowanej selekcji, poprzebierane w czarne kostiumy live acty wydawały się nieco groteskowe. Tym bardziej żal mi dupę ściska, że nie byłem na wcześniejszych odsłonach, gdy didżejkę przejmowały takie tuzy jak Regis, Silent Servant, DJ Assault, Dopplereffekt czy I-F. Chylę czoła. Olivia na początku i niezastąpiony Jacek Sienkiewicz na końcu to silne lokalne akcenty pierwszego dnia. Drugi był jeszcze bardziej bezlitosny za sprawą przesterowanych O/H, mroźnych Ulwhednar i siermiężnego SNTS, którego ocenia się jako jeden z najlepszych gigów w historii imprezy. Polską dumę połechtał Echoplex z nowy projektem Neuorband, a całość spuentowali dobrym eklektycznym lotem Essnce i Dtekk. Tylko żal, że wszystko dzieje się pod namiotem a nie w poprzemysłowych murach kompleksu „Węglowa".

Fot. Paulina Hanzel

Anulowanie koncertu trasy przez GZA było pewnym ciosem w scenę Beats, która w tym roku żeniła hip-hop i elektronikę. Pojawił się niezmordowany Włodi i PRO8LEM, który wszedł już chyba na stałe do kanonu. Taco Hemingway wywoływał piski u dziatwy i można dojść do wniosku, że gdyby sam się nie pojawił, to trzeba by go było wymyślić. Po nim weszły Syny ze swoim meta-przekazem, który na żywo jest jeszcze lepszy i brudniejszy. „Stoję, a wszystkie chuje dookoła biegną" – to instant classic. Tak się właśnie czuję każdego drugiego dnia festiwalu, bo melanżowa turystyka jest wyczerpująca jak praca na taśmie. Kworum na Beats Stage dopełniali załoganci z Polish Juke i takie specjały jak Addison Groove i Panacea.

Reklama

Fot. Paulina Hanzel

„Music is everything" – taki napis widnieje na dużym festiwalowym muralu w mieście. Up To Date to jednak nie tylko sama muzyka, to pasja i wysiłek wielu osób, którzy chcą stworzyć kreatywną przestrzeń w swoim peryferyjnym mieście. Festiwale to inkubatory pomysłów i towarzyskie huby, więc nawet jeśli coroczna podnieta na wizytę zagranicznych gwiazd ma w sobie coś z kompulsywnego przeżywania trendów nad Wisłą, to inicjatywy takie jak UTD pokazują, że można robić coś mniejszym sumptem, bez wyświechtanych bookingów i sponsorskiej hegemonii. Tego się trzymajmy.

Fot. Marcel Borowski

Fot. Paulina Hanzel

Fot. Marcel Borowski

Fot. Paulina Hanzel

Fot. Paulina Hanzel

Fot. Marcel Borowski