Łukasz Pawlak: Jak Bóg da, będę to robił do śmierci

FYI.

This story is over 5 years old.

Wywiady

Łukasz Pawlak: Jak Bóg da, będę to robił do śmierci

Łukasz Pawlak to prawdziwy fanatyk, pasjonata i osoba, która robi to, co kocha. I robi to od ponad dwudziestu lat.

Zdjęcie: Krzysiek Mariański

Requiem Records istnieje już ponad dwadzieścia lat, dokładnie jesienią ubiegłego roku piaseczyńska wytwórnia obchodziła jubileusz, organizując specjalny festiwal Rdzeń wzbogacony kompilacją. A było i jest nadal co świętować, bo Łukasz Pawlak to pasjonat i fanatyk. Płyty, jak sam mówi w wywiadzie udzielonym specjalnie dla Noisey, będzie wydawał aż do śmierci. I nie są to puste słowa, to słowa osoby, która wie, co mówi i wie, że chce to robić. Ponad sto albumów na koncie, łączenie muzycznych gatunków, tworzenie tak jakby mostu między poszczególnymi artystami - to domena Requiem Records, które obecnie ma jeden z najbardziej zróżnicowanych katalogów w polskim światku wydawniczym. Obok industrialnych i noise'owych artystów, jak Dusseldorf czy Rigor Mortiss, możemy spotkać reprezentantów jazzu, muzyki elektronicznej czy indie lub popu. Dźwiękowe eksperymenty? Też się znajdą, a to dlatego, że sam gust muzyczny Łukasza Pawlaka jest rozległy i kształtował się przez lata wydawania i słuchania różnych zespołów. O prowadzeniu wytwórni, o planach na przyszłość, o tworzeniu specjalnych i unikatowych opakowań (bo z tego Requiem także słynie!) oraz o seriach wydawniczych, których przez te lata powstało - od archiwalnej po dyskotekowo-klubową, o tym rozmawiamy z Łukaszem Pawlakiem.

Reklama

Noisey: Jude, Rigor Mortiss, FASRAT, Vokuro, Kopyta Zła, Avaries, Dusseldorf, ANRS, Szepty i Krzyki i jeszcze wiele, wiele innych płyt. A to tylko kilka z tytułów, które ukazały się w tym roku. 
Łukasz Pawlak: Ojej, dużo tego. Ja sam nie ogarniam tej ilości, trzeba by było sprawdzić na stronie. Natomiast generalnie tak się dzieje, że jest jeden lub dwa tytuły w miesiącu, więc faktycznie sporo tego. Dużo się dzieje muzyki naokoło, więc musi się dużo wydawać.

Jakim kluczem kierujesz się, wybierając wykonawców? Wydajesz dużo, ale przecież nie wszystko.
Tygodniowo otrzymuję po kilka demówek, ale rocznie wydaję od 25 do 30 albumów. Kluczem, tak jak zna się katalog, bo rozstrzał stylistyczny jest bardzo szeroki - od muzyki ludowej do elektroniki i disco - jest mój gust. Nie jest tak, jak w innych wytwórniach, że profiluje się katalog, mi się podoba różna muzyka, jestem rozchwiany, nie można Requiem zawęzić do konkretnego stylu. Jest szeroko i dla odbiorcy może być trochę nieczytelne, ale w tym szaleństwie może być metoda. Robię to całe życie, ale nie wiem, jaki jest idealny model.

Robisz to ponad dwadzieścia lat, w ubiegłym roku świętowałeś kolejną rocznicę udokumentowaną festiwalem, natomiast w katalogu masz rzeczy i industrialne, i zimnofalowe, i jazzowe, bo w ubiegłym roku postawiłeś na Jachnę i Buhla, Jachnę i Malinowskich z kwartetem czy też Mszę Świętą w Altonie. 
Msza Święta w Altonie to nie jest tak do końca tradycyjny jazz, ale tak. Ostatnio usłyszałem, że Requiem jest pomostem między epokami w muzyce. Generalnie coś w tym chyba jest, bo mi są bliskie lata dziewięćdziesiąte, gdzie zaczynałem przygodę z muzyką, i fajne też jest to, że te środowiska Mózgowe z Bydgoszczy przychodzą do mnie. Tych płyt popełniłem już 12 albo 15, a teraz będą kolejne tematy do realizacji. To pokazuje rozpiętość Requiem. Ten pomost pomiędzy epokami i gatunkami. Kluczem jest to, że wydaję to, co mi się podoba. Logiki tutaj nie ma żadnej. Zależy od tego, jak głęboko się wkręcę. Cieszę się, że mogę wydawać takich artystów jak Remek Hanaj z grupy Księżyc, że w środowiska industrialne i elektroniczne wchodzę z muzyką ludową. To taka wartość dodana, jak seria z muzyką klasyczną, że wyprowadzam tę muzykę ze znanych jej salonów. Metalowcy słuchają jazzu, a jazzmeni słuchają eksperymentalnej elektroniki.

Reklama

Wartość dodana, mieszasz środowiska. Takimi przykładami są samplery, które wydajesz, oraz ubiegłoroczny festiwal.
Festiwal to jedno, a składanki promocyjne to rzecz kolejna. Ukazało się ich dotychczas pięć, a ich nakład wyniósł 15 i pół tysiąca. One wszystkie są rozdawane za darmo na festiwalach, w tym roku ukazała się piąta część "czerwona". Wydałem ją w ilości 3500 egzemplarzy, a ja mam resztki. Składanka pokazuje, o co chodzi w Requiem, a z drugiej strony pokazuje nowości lub starocie, które ukazują się w danym roku. Festiwal podsumował moją dwudziestoletnią działalność, czyli czas, kiedy w urzędzie zarejestrowałem firmę. Z drugiej strony kluczem była nazwa - Rdzeń - jako główny nurt wydawnictwa. Ten festiwal był najbliższy memu sercu. Granie na żywo, na które zaprosiłem swoje legendarne już zespoły, jak Jude czy Rigor Mortiss. Obok Rdzenia jest idea koncertowa, którą nazwałem Nerwy. Pierwsza odsłona odbyła się w CSW, a zaprezentował się Michał Szturomski z projektem Sowy Polski, Throbbing Wafle i ANRS. Teraz na jesień robimy drugą część. Będzie Pathman, będą Rongwrong i Remek Hanaj. Teraz szukam też klubu w Warszawie, który przyjmie wydawnictwo na cykl comiesięcznych koncertów. Może być ciężko, zawsze jest ciężko. Nigdy nie jest łatwo, ale zawsze walczę. Wiesz, ja uwielbiam wydawać płyty i już teraz wiem, że do śmierci będę chciał to robić, będę je robił. Kocham cały proces produkcji, jest tego dużo i nie jest to w ogóle komercyjne. W żaden sposób nie jest dochodowe, więc albo ktoś ma wkrętkę i w całości to kupuje, albo nie. Zawsze jest ciężko.  Z drugiej strony nie znam innego życia. Jak pamiętam, całe swoje dorosłe życie poświęciłem wydawaniu płyt i kaset. Jak Bóg da, będę to robił do śmierci.

Reklama

Wracamy do płyt. Poza zwykłymi strzałami wydawniczymi prowadzisz także specjalne cykle. Zacznijmy od tego najbardziej klasycznego u ciebie, Archive Series. 
No tak! Ostatnio trochę go zaniedbałem. Seria archiwalna, która ma za zadanie wydać po raz pierwszy lub wznawiać nagrania polskich gwiazd z lat osiemdziesiątych, dla mnie bardzo ważnych. W tej serii ukazało się trzynaście pozycji, drugie tyle czeka, żeby je zrobić. Natomiast nie chcę marudzić, ale zapał mi trochę ostygł, ale to jest seria ponadczasowa, ona została już zrealizowana, nagrana i kwestia tylko taka, kiedy to zrobię. Dla mnie Archive Series jest bardzo ważne, bo pokazuje i przypomina mi czasy, jak zaczynałem i poznawałem muzykę w latach dziewięćdziesiątych. Teraz koło się zawraca. Kiedyś to byli ludzie na scenie, ja pod barierką jako młody chłopak, oni budowali moje gusta, kształtowali mnie, a teraz, dziś to moi kumple i pracujemy dalej, słuchają moich rad. Dzieje się super.

Archive Series to nie tylko stara muzyka, ale także, a może przede wszystkim - niezwykła forma wydania. 
Tak sobie wyobraziłem, że muzycznie to nie przetrwało czasu. Muzyka się zmienia, ewoluuje, a tutaj wymyśliłem sobie formułę, żeby to atrakcyjnie opakować. Forma graficzna, poligraficzna i wydawnicza zaintrygowała kogoś i ten ktoś wszedł w temat głębiej - takie rzeczy już się u mnie działy. To dobry marketing. Tak bywa z elektroniką także, mam przykład grupy Kafel ze Szczecina, gdzie w latach osiemdziesiątych, nie mając sprzętu i możliwości, budowali generatory perkusyjne, syntezatory i tak dalej. A wszystko za sprawą pisemek typu Młody Technik! To było bardzo kreatywne i pomysłowe. W nowoczesnych technologiach to by nie przetrwało, bo brzmi jak relikt przeszłości, ale to, że opakowałem album skrawkami szkła w pudełku, już dużo zmienia. Mam takie przykłady, że na podstawie opakowania ktoś interesował się głębiej.

Reklama

Tak, ale opowiedz trochę o tych opakowaniach, bo nie każdy ma świadomość, że takie pudełka i wydania istnieją, a one są naprawdę ciekawe i przyciągające uwagę. Jest Bexa Lala z laleczką voodoo…
Nie tam voodoo, to zwykła laleczka, choć może trochę tak wygląda. Rigor Mortiss, taka płocka grupa, o której mówiono kiedyś, że to rock industrialny, cokolwiek to znaczy, zostali przeze mnie zapakowani w rękawicę roboczą, taką grubą, pomalowaną farbami do płócien. Do tego dochodzi plakat A0. Staram się to pakować w sposób niestandardowy, żeby przyciągać ludzi. Poza tym, ja przed muzyką byłem modelarzem, sklejałem statki i samoloty, lubiłem te manualne akcje. Ten głód we mnie został, ale teraz nie interesuję się modelarstwem, interesuję się wydawaniem muzyki. Uwielbiam to robić, naprawdę uwielbiam.

Była też seria City Sounds.
A to odrębny temat do odkopania, który właśnie powoli odkopuję. Między latami 2000-2004 popełniłem serię 16 płyt, gdzie było łącznie 112 utworów. To był projekt polegający na zdalnej kooperacji, ja jeszcze wtedy muzykowałem i wyobrażałem sobie, że jestem członkiem jakiejś grupy, na przykład grupy Jude lub członkiem projektu z Wojtkiem Kucharczykiem i adresowałem do tych artystów swój podkład, który był charakterystyczny dla danego zespołu. Wysyłałem i oni robili z nim, co chcieli. Albo wycinali, modulowali lub dokładali swoje instrumenty. Traktowali to jako sample. Powstało tak 112 utworów. To dawno poszło, było, minęło i kurzem obrosło, a teraz postanowiłem to wznowić w formie takiego boksu z 16 płytami. Ręcznie robiony.

Reklama

A czym spinasz karton?
A spinam łańcuchem. Szkoda, że akurat nie mam tych zdjęć. Generalnie lubię inspirować się w marketach budowlanych, sporo pomysłów na moje serie tam nabyłem między półkami. Lubię ręczną robotę. To wymaga oczywiście skupienia, trzeba mieć czas, jeszcze się pobrudzisz i potniesz paluchy nożykami, ale to bliskie mojemu sercu. W latach dziewięćdziesiątych robiło się rzeczy w oderwaniu od komputerów, których wtedy jeszcze zresztą nie było, kserowało się wszystko, to okres zine'ów, kaset. Lubię, jak już dzieci śpią w nocy, pojechać do biura i pomalować sobie śrubki farbami. Totalnie się restartuję i odmóżdżam.

Biuro. Szukasz nowej siedziby, do tego w Warszawie.
Generalnie tak, bo to moje Piaseczno zarosło dużą ilością płyt. To kiedyś było biuro, dziś to magazyn. To też nie działa w kontekście kontaktów z ludźmi. W kwietniu puściłem informację, że szukam, dostałem kilka wiadomości i zaproszeń, ale nie przysiadłem do tego jeszcze. Natomiast teraz narodził się gruby pomysł, żeby zrobić coś na klimat spółdzielni lub konglomeratu kilku działalności artystycznych - studia nagrań, galerii i mojego wydawnictwa. Później powstał pomysł, żeby zrobić klub muzyczny. To już jest grubo!

Bardzo.
Bardzo grubo, bo nie znam się na tym w ogóle, ale perspektywa jest kolosalna. Zrobić klub na dwieście osób, zapraszać artystów, bo mam przecież rozległe kontakty. Nie mam natomiast żadnej wiedzy na ten temat, ale jestem podjarany tematem. Jeszcze nie wiem, co z tego wyniknie.

Reklama

Była stara muzyka wydana na nowo, czyli Archive Series, a jest nowa muzyka klasyczna.
Wydana trochę na staro (śmiech). Darek Przybylski, mój kolega, który jest opiekunem tej serii, pilnuje jej mentalnie i merytorycznie. Ja to pakuję i ogarniam poligraficznie oraz wydawniczo. Seria Opus liczy obecnie siedem pozycji, teraz pracujemy nad kolejnymi pięcioma. Ta seria ma za zadanie wyprowadzenie muzyki klasycznej z salonów. Tak już się dzieje i to jest fajne, że wprowadza ją w nowe środowiska. Punkowcy słuchają organów!

Muzyka stara wydana na nowo, muzyka nowa klasyczna, którą wydałeś na staro i jest jeszcze muzyka klubowa.
Tak, nowa seria wydawnicza, której kuratorem jest Marek Horodniczy. W tej serii ukazała się teraz jedna płyta, ale druga pozycja wyjdzie niedługo. Są to nagrania wytwórni Maćka Sienkiewicza, który kompiluje swoich artystów. To ciekawa sytuacja, bo wydawnictwo wydaje inne wydawnictwo. Obok muzyki archiwalnej i klasycznej mam serię taneczną, trochę dyskotekową. Z takim ciepłym podejściem do lat siedemdziesiątych, ale więcej powiedziałby o tym Maciej, bo to specjalista. Dla mnie to kolejna możliwość wejścia z innymi sytuacjami, jak gdyby te pomosty.

Połączmy to w jedną całość. Muzyka klasyczna na staro, muzyka stara, z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, wydana na nowo.
A nawet i wcześniej, bo jest seria Exclusive Archive Series, w której ukazały się płyty Rudnika. Teraz z Bolkiem Błaszczykiem robimy kolejny album Eugeniusza Rudnika. To będzie audiobook, wywiad rzeka z Eugeniuszem na temat historii jego życia, a tak samo chcę w to zaangażować jego dzieci, które będą poruszały zagadnienia typu Tata Rudnik. Plus wywiady radiowe z różnych okresów. To będzie coś, co wydamy w okolicach wiosny przyszłego roku. A w międzyczasie nagrania Bogusława Schaeffera, taki utwór, monogram. W tej chwili mocno przycisnęliśmy śrubę. W tym roku chcemy to wypchnąć.

Reklama

To kolejny przykład tych pomostów, zagłębiania się w polską kulturę. Mi się wydaje, że bliżej mi do odkopywania niż odkrywania nowych rzeczy. Tak jak koledzy wydawcy szukają nowych, bardzo świeżych rzeczy, tak mi ten kierunek nie do końca odpowiada. Wolę grzebać w kurzu płyt i nagrań, odkopywać je i restaurować. Nie wiem,  z czego to wynika. Wiesz, ja cały czas lubię Joy Division i lubię starocie, choć nie lubię się brudzić. Ale lubię starocie.

Wspomniałeś o polskiej kulturze ludowej. Najlepszym przykładem takiej aktywności będzie Wano Wejta.
Wano Wejta to młody projekt młodych ludzi, którzy grzebią i w muzyce ludowej i w elektronice. Premiera tej płyty odbyła się w maju tego roku. Mało się wokół tej płyty niestety działo, a szkoda, bo to bardzo fajna płyta. Jest Remek Hanaj, który całym sobą jest w muzyce ludowej. Jako wydawnictwa In Crudo robi to już dwadzieścia lat. Wano Wejta to inny obszar muzyki ludowej, podany w odrębny sposób przez dwudziestolatków.

Był jazz, była muzyka klasyczna, była muzyka archiwalna i elektroniczna, ale nie sposób wspomnieć o dwóch bardzo chwytliwych pozycjach w katalogu Requiem Records. Dla przykładu, "Baby Bump" znacząco odchodzi od twoich i tak zróżnicowanych standardów. 
"Kopyta Zła" to niesamowite wydawnictwo. Atutem tej płyty jest fakt, że jest krótka. Trwa tylko 29 minut, ale spina tak dużo gatunków, od muzyki współczesnej do black metalu, a utwory są bardzo krótkie, czasem trwają raptem minutę. Ta krótka dawka tak zróżnicowanej formy pozwala, że można ją w całości łyknąć. Ja sam mam problemy, żeby w całości wysłuchać długą płytę. Z wielu powodów, chociażby z braku czasu. Ta dawka jest tak ciekawa, bo jest tak różnorodna i tak kolorowa, że jesteś w stanie tę płytę przesłuchać na raz. To płyta artystycznie jest bardzo galeryjna, nie jest klubowa, a zarazem artyści operują brzmieniem klubowym, bo znajdziemy tam techno i dance. Cały pomysł jest świetną sytuacją. Ten pomysł na siebie i fakt, że to słuchowisko, gdzie Asia Szumacher opowiada o koniu. Temat jest wkręcający, a ja sam nie miałem nigdy tak różnorodnej płyty, mimo że w katalogu mam ponad 180 pozycji. To taka krótka piguła, gdzie jest wszystkiego pełno.

"Baby Bump" to ścieżka dźwiękowa do filmu Kuby Czekaja, reżysera takiego kina niezależnego, offowego. Film jest mocny, trzeba go zobaczyć, bo pokazuje dojrzewanie każdego dzieciaka i faceta, ale pokazuje to dobitnie. Jak sam to widziałem, to byłem wystraszony. Miałem przyjemność wydać do tej produkcji ścieżkę, a ona jest bardzo różnorodna. Jest hip hop składu Vienia, przez elektro z Niweą i rock Gówna. Paweł Juzwuk wybierał tę ścieżkę, to bardzo obyty w muzyce człowiek. Szkoda, że na albumie nie ma utworu Violetty Villas "Mamo", bo w filmie jest, a chwilę później gra Gówno "Ja Cię Nie Lubię". Wydałem to w formie CD i na kasecie. To dla mnie nowość i powrót do przeszłości, bo na kasetach wydawałem w latach dziewięćdziesiątych. I jest też pakiet, połączenie kasety i płyty w poduszce jaśku. W filmie pojawia się poduszka i pojawia się też taka kratka, bo bohater ma piżamę w różową kratę. To kolejny temat, pomysły leżą wokół, a ja lubię je realizować.

Rozmawiamy już ponad pół godziny, a ty się spieszysz do domu. Przejdźmy więc do planów, tak w telegraficznym skrócie.
Wydawanie muzyki do śmierci, bo kocham to robić. Robię to całe życie, a niedawno sobie uświadomiłem, że powinienem to robić. A plany? Trzeba śledzić, co się dzieje, bo dzieje się sporo. Jakiś czas temu wydaliśmy kilka albumów, w tym Marcina Pryta i Franka Wicza - Niebiescy i Kutman.

A 11 i Almost Dead Celebrities?
Jedenastka jak nagrają. Almost Dead Celebrities… nie wiem. Jak nagrają. Nie mają swojego terminu, czekam na ten album, ale nie wiem, co tam się dzieje.

A co odkopiesz jeszcze?
Po uszy zagrzebany jestem w reportażu. Seria archiwalna jest teraz zaniedbana, ale, wracając do łódzkiego tematu, Marcelo Zammenhof i jego projektów. Szelest Spadających Papierków… Trzeba by było usiąść i to wszystko spisać.