Kuba Knap i Bonny Larmes  - Bejłocz

FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Kuba Knap i Bonny Larmes - Bejłocz

Małe szczęścia wielkiego typa, bardzo dobra rapowa płyta.

Oficjalny debiut był w punkt. Pomysł na siebie, stylówka, flow, wersy, bity - zgadzało się wszystko, i to na poziomie, do którego w wypadku młodych raperów nie jesteśmy przywyczajeni. Ale kolejna płyta nie była już jak dobra, zbyt rozmemłana, niezdolna do zaskoczenia czymkolwiek mówiła (rapowała?) całą sobą, że nadeszła za szybko. Trzecie w dyskografii "Bejłocz" to dla "grand jedi beja" z Alkopoligamii przebudzenie mocy.

Reklama

O tym, że jest bardzo dobrze wiemy od początku. Knapiwo bierze pod siebie ten "ultra boom-bap" (czytaj: dopasiony klasyczny rap, aranżowany i realizowany na miarę naszych czasów) Bonny'ego Larmesa i jedzie na samplu pamiętanym z szybkoszmalowej "Gorączki sobotniej nocy" celnie i z wigorem wytykając współczesnej Polsce i jej administratorom co nieco. Wersy "Widzisz tę rzeczkę? To przecie Wisła / Golce tu stawiają banki na kretowiskach" i "Gdzie wyjedziesz chamie? Mnie nie stać, zostanę / kraje przepite sarmacko i tchórzowsko oddane" nie wylecą z ucha po chwili. Kawałek wleci za to na playlistę.

Knap jest gościem. Ujmuje dumą z braku własnej produktywności. Kiwamy głową z uznaniem, gdy przyznaje "zawsze miałem focha na system, dziś to robię z przytupem", no bo tak właśnie jest. Gdzieś rzuca, że opowiada historyjki jak Hrabal - kąśliwie, niemniej z przebijającą przez wszystko pogodą ducha. Ma wachlarz patentów, nonszalancko z niego korzysta. W najbardziej abstrakcyjnie produkowanych, najświeższych na płycie "Gwiazdach" pokazuje, że trzyma ze starą gwardią i klei z O.S.T.R.-em i Numerem Raz mega numer. "Skąd przyszli?" to świadectwo wnuków Franka Kimono, błyszczy nie tylko nawiązaniami, ale również mikrofonową łobuzerią Mielzkiego i Łysonżiego. Knap odnajdzie się wszędzie. W barze na Powiślu, i w barze na Tattoine.

Larmes też jest gościem, co to przypomni z wdziękiem, że hip-hop wziął się z disco, przygotuje miękki, lejący się bit z wklejającą się żywą gitarą, ale najlepiej się czuje gdy stopa z werblem chłoszczą na przemian, a długa próbka dęciaka wkleja się idealnie. Sukces "Bejłocz" to jednak to, jak nawijka Kuby gada z muzyką Bonny'ego. A jest to dwustuprocentowo działające połączenie, które warto by jeszcze poeksploatować.

Jakieś dowody na tę chemię? Na przykład "Mówią mi znów", gdzie bębny stąpają ciężko i szlachetnie, nonszalancki flecik przebija się pomiędzy, ale to rozgadany offbitowy Knap z firmowym śpiewem domyka zgrabną syntezę. Albo "Czujesz?" - melodyjne sample wybrzmiewają miękko, tempo jest wolne, w powietrzu unosi się trochę jazzu, a gospodarz wlewa pięknie swój bezpretensjonalnie refleksyjny rap. I jeszcze "Bejływemyszyn", bardzo funky, przenoszący w lata 70., do San Francisco i detektywów w ciemnych okularach. Raper wyjaśnia chociażby, że "jak masz życie w dupie, to jesteś wycieruchem", dorzuca niezobowiązujący refren i już wiemy, że na tym podkładzie nikt jak on. Nie gra chyba tylko "Czołg", ciężar ekstremalny, bit raczej dla Jeżozwierza, gdzie dodatkowo didżej robi rzeź, a Kuba pizga, niemniej nie jest w stanie wypłynąć spod tej smoły.

O sile "Bejłocz" najlepiej świadczy to, że numery tak dobre jak "Wielkie dni małej floty" zepchnięte są tu na koniec, do bonusów. No nie można tego nie mieć. Dajcie chłopakom szmal, skoro raper tak bezczelnie prosi w ewidentnie bangerowym "Nasz hajs". Zasługują.