Common - Black America Again

FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Common - Black America Again

Nowa płyta Commona przynosi jakże potrzebny kontrapunkt dla dość niespodziewanego triumfu idei White America Again.

Fakt, że Common nie pozuje na rewolucjonistę, a swój przekaz nadaje z Hollywood, nie oznacza jeszcze, że serwuje ciepłe kluchy. Jak wcześniejsze tegoroczne krążki weteranów z kręgu Native Tongues - De La Soul i A Tribe Called Quest - tak i jedenasty album 44-letniego dziś rapera przeczy tezie, że hip-hop to gra dla dzieciaków.

Po Commonie nie należy, oczywiście, oczekiwać nagle dzikiej charyzmy. Ale wciąż ma jej dość, by obdzielić paru trapowych Lil' Hudefaków. Na "Black America Again" składa z pasją niesłyszaną u niego od czasu "Be" sprzed dekady z górką. Brzmieniowo odsyła nas jeszcze dalej, do lat dziewięćdziesiątych. Za to teksty są tak przynależne do roku 2016, że bardziej się nie da.

Reklama

Płyta ukazała się tuż przed wyborami prezydenckimi, rezonując w dużej mierze z tematami kampanii, jak stosunek kandydatów do mniejszości, napięcia rasowe na gruncie ekonomicznym, brutalność policji, ułomny system więziennictwa itd. Po wyborach zyskuje nowy kontekst - jest jak remedium na wynik, studzi niepotrzebne emocje, a zarazem zagrzewa do pokojowej walki o swoje prawa.

Common zawsze lokował się po jasnej stronie mocy i w tej materii nic się nie zmieniło. Intro "Joy and Peace", gdzie wsamplowany pastor prosi słuchacza o uwagę, wyznacza ton dla całego albumu. Za wizytówkę służy zaś, co naturalne, utwór tytułowy, gdzie gospodarz na wstępie znacząco cytuje Chucka D ("Here we go, here, here we go again"), po czym prawi o dehumanizacji czarnych w Ameryce na wielu płaszczyznach, od niewolnictwa przez rażące zaniedbania systemowe ("Instead of educate, they'd rather convict the kids / As dirty as the water in Flint, the system is") po kontrowersje związane z obsadzeniem Johna Boyegi w nowych "Gwiezdnych wojnach". W refrenie sam legendarny Stevie Wonder śpiewa o konieczności przepisania na nowo narracji o roli kulturowej Afroamerykanów.

Na całej płycie Common celebruje bogatą i niejednorodną historię własnej społeczności, uwzniośla wagę hip-hopu jako głosu wykluczonych, pokazuje różne odcienie aktywizmu służące wspólnemu dobru. Dostrzega spójne wartości u Louisa Farrakhana, Jamesa Baldwina i Biggiego Smallsa. Muzycznie podobnie - piosenki razem tworzą monolit, ale bynajmniej nie są monotonne. Klasyczny rap na samplu z ODB ("Pyramids") sąsiaduje z neo soulem ("Home" z Bilalem), a ten z kolei - z patetyczną balladą stanowiącą poniekąd sequel oscarowej "Glory" z filmu "Selma" ("Rain" z Johnem Legendem). Karriem Riggins, producent i perkusista z Detroit, zgrabnie scala boom bap z jazzem i R&B. Wspaniale sprawują się goście, wśród których, poza wyżej wymienionymi, brylują także Robert Glasper, Syd z The Internet, Marsha Ambrosius czy Elena Pinderhughes.

Reklama

Począwszy co najmniej od czasu protest songu "Strange Fruit" Billie Holiday, czarna muzyka zawsze towarzyszyła punktom zwrotnym w historii Stanów Zjednoczonych. "Black America Again" nie jest albumem tak wybitnym, jak "What's Going On" Marvina Gaye'a lub "It Takes a Nation of Millions to Hold Us Back" Public Enemy, niemniej w klimat powyborczy wpisuje się nawet większą czcionką niż doskonałe afrocentryczne płyty Kendricka Lamara, D'Angelo, Beyoncé czy Solange. Analogicznie też do tamtych dokonań, apoteoza Black Lives Matter nie wchodzi w konflikt z uniwersalnym charakterem nagrania, które w szerszym aspekcie upomina się o wszelakich słabszych i marginalizowanych.

Common roztacza wizję świata, w którym rozmaite mniejszości mogą się zjednoczyć i wspólnie stawić czoła białej supremacji, symbolizowanej tu najczęściej - żadna niespodzianka - przez Trumpa. W utworze "Letter to the Free", wykorzystanym także na ścieżce dźwiękowej dokumentu "13th" Avy DuVernay, opowiadającego o zinstytucjonalizowanym rasizmie w ramach 13. poprawki do Konstytucji, raper bezpośrednio krytykuje główne hasło wyborcze kandydata Republikanów ("We staring in the face of hate again / The same hate they say will make America great again"), dziś już prezydenta elekta.

Recepta na lepsze jutro? Samoakceptacja, edukacja, forsowanie własnego przesłania, nawet jeśli odbiega od powszechnie obowiązujących "prawd" i reguł. Nie ma stereotypu - zdaje się mówić Common - którego nie dałoby się przewartościować.

W budowaniu tej nowej, utopijnej Czarnej Ameryki artysta widzi dużą rolę kobiet. Jedna trzecia utworów na płycie, jak m.in. "Love Star", "Red Wine", "Unfamiliar", poświęcona jest właśnie im. Najbardziej ujmująco w tym względzie wypada "The Day Women Took Over" z BJ the Chicago Kidem, profeministyczna fantazja o kraju wolnym od uprzedzeń, gdzie stery przejmują czarne kobiety ("Michelle Alexander wrote the new constitution / Beyoncé made the music for the revolution (…) / Mothers get medals for being courageous soldiers / On dollars, it's Michelle Obama, Oprah and Rosa / The mayor, the shah is Liz Dozier").

Krzepiące.