Deep - Katarakta

FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Deep - Katarakta

Jeden z najciekawszych poznańskich raperów wraca niczym wyrzut sumienia. Boli? Miało boleć, jak zawsze.

Ludzie lubią wygodę, również psychiczną. Starają się nie widzieć tego co się dzieje za ścianą, pod sklepem, gdy idą po piwo, w autobusie nocnym; jak brzmią komentarze w windzie, gdy drzwi się już zamkną i w Internecie, kiedy anonimowość czy poczucie bezkarności zabiera resztki przyzwoitości. Tam patrzy właśnie Deep. Z jakąś mściwą satysfakcją, bez grama sympatii. Wielkopolski weteran na ósmej (!) płycie torturuje nasze chwiejne poczucie komfortu dokonując samoupodlającego rozliczenia w "Lustrze", cynicznie obraca "Oczy tej małej" Osieckiej w historie, którą mógłby opowiedzieć Słoń, wsłuchuje się w drapanie zwyrodniałych, biurowych kończyn w "Krecie", metodycznie piętnuje tendencję do zohydzenia wszystkiego, co imponujące, tę samoobronę poprzez agresywne malkontenctwo w "Z deka denne". Robi fakultet z rozkładu relacji międzyludzkich w Polsce zachlanej, załganej, zawistnej i totalnie pogubionej. "W piekle trzymają miejsce dla ciebie, to cela z wykutym imieniem / zamknięta jest na cztery spusty, byś mógł się w środku zagryźć sumieniem" - obwieszcza, będąc samemu tym, który "biegał w chmurach, by potem upaść i chodzić o kulach".

Reklama

Deep już taki bywał, by przypomnieć bardzo mocny - i bardzo niedoceniony - krążek Pięć Dwa zatytułowany po prostu "Deep Hans". Niestety bywał również irytująco podniosły i grafomańsko kwiecisty, egzorcyzmujący do porzygania upiory Wu-Tang Clanu, przy jednoczesnym wchodzeniu w buty poety. Do tego wpychał w wersy za dużo: słów, sensów, wszystkiego. Tu trzyma się w ryzach zamiast dużych słów wybierając te palące i koncentrując się na konkretach. Jest wkurwiony, rozgoryczony i chce, żeby ci się udzieliło plując jadowitymi wersami w rodzaju "Znowu matka wyrwana ze snu patrzy w judasza / w Ciebie patrzy przez ten wizjer - Judasz pierwsza klasa". Dlatego "Katarakta" to płyta, której chce się powiedzieć "kończ się, ty suko". Ale gdzieś ma się zarazem wrażenie, że sączy w zmęczoną żyłę lekarstwo. A jak chcesz tkwić w chorobie, to cóż, "wyjmie ci kręgosłup przez pysk".

Gdyby rozpatrywać produkcję "Katarakty" Danjibeatz z osobna, mogłaby się wydawać nużąca. Dużo tu rzewnych, podejrzanych melodii i sentymentalizmu kontrastowanego dość bezceremonialnie EDM-owym ciągotkami czy kakofonicznym trapem. Szarżuje przez te kompozycje gospodarz, któremu może i przydałoby się na głowę wiadro zimnej wody, bo to nieustanne podwyższone obroty ze szczyptą eminemowej intonacji męczą ucho, ale tylko bardzo zły człowiek gasiłby tę straceńczą pasję. Zwłaszcza że rymy są szyte bardzo sprawnie i gęsto, czego dobrym przedsmakiem "C'est la vie" i numer tytułowy wbijający się w głowę klinem w postaci refrenu "Leje się krew / to taka rap gra/ obuchem w łeb / to katarakta".

Ma "Katarakta" coś z biszowego "Wilka Chodnikowego". Nie tylko językową sprawność, żar i chęć walki z wiatrakami do krwi ostatniej. Nie tylko to, że muzyce oderwanej od określonego flow i określonych tekstów trudno by się było obronić, ale słowo wżera się w dźwięk tak, że nikt tu niczego nie odrywa. Obie płyty bolą uzmysławiając nam gdzie żyjemy. I że to nie smutna buźka pod filmikiem z Aleppo, tylko ciężka, mordercza praca nad sobą czyni nas lepszymi.

Obserwujcie Noisey na Facebooku, Twitterze i Instagramie.