Tauron Nowa Muzyka Katowice: Nocna szychta

FYI.

This story is over 5 years old.

Festiwale 2017

Tauron Nowa Muzyka Katowice: Nocna szychta

Nagły i niespodziewany głośny dźwięk w kopalni nie zwiastuje nigdy niczego dobrego; chyba że rzeczona kopalnia od lat nie prowadzi już wydobycia. Wtedy sprawa ma się zupełnie inaczej...

Dla pracujących na szychcie górników przez wieki również cisza nie dawała powodów do odprężenia. W czasach, w których za mierniki ilości tlenu w powietrzu służyły pozamykane w klatkach kanarki, to właśnie ich milczenie wzywało do przerwania prac i wyjścia na powierzchnię. Kiedy bowiem milkł świergot tych wyczulonych na wszelkie zagrożenia ptaków, ich opiekunowie wiedzieli, że czas się zbierać, bo za chwilę i dla nich może nie wystarczyć powietrza w wąskich i ciemnych korytarzach kopalni. Praca górnika od wieków więc opierała się nie tylko na sile mięśni i bystrości wzroku, który potrafił przeniknąć podziemny mrok, ale również na czułości słuchu, który z jednej strony potrafił dosłyszeć niepokojący dźwięk tąpnięcia, a z drugiej - reagował od razu, gdy nie posłyszał śpiewu swoich ptasich towarzyszy podziemnego trudu. I tak przez dekady - od pięknego trelu kanarków, po tragiczny zwykle w skutkach huk osuwającego się gruntu - toczyło się życie tysięcy kopalni na całym świecie. Jedną z nich była Kopalnia Węgla Kamiennego "Katowice", znana wcześniej pod nazwą "Ferdynand". Ów XIX-wieczny kompleks, na który w czasach jego świetności składało się 86 obiektów, pracę rozpoczął w 1823 roku, a ostatni raz jego pracownicy wyjechali na powierzchnię w lipcu 1999 roku. Przez 176 lat swojej działalności kopania wydobyła ponad 120 milionów ton węgla, a każdemu z kolejnych transportów wyjeżdżających na światło dzienne towarzyszył mechaniczny dźwięk wind, stukot narzędzi w rękach górników i stłumiony gwar ich rozmów na fajrancie. I w tej akurat kwestii dźwiękowy pejzaż rzeczonego obszaru katowickich Bogucic nie zmienił się tak radykalnie, jak można by przypuszczać.

Reklama

Ciężka i miarowa automatyczna stopa wprawia w rezon wielką stalową konstrukcję górującą nad dawnym szybem wydobywczym. Metaliczny klekot przeszkadzajek odbija się echem pośród ceglanych budynków służących niegdyś za składy narzędzi i pomieszczenia socjalne dla górników. Ludzie gadają półtonem, starając się złapać balans pomiędzy tym, żeby dosłyszeć się w otaczającym ich gwarze i jednocześnie nie przeszkadzać zbytnio co bardziej wczutym słuchaczom. Ludzie tańczą, podrygują i kiwają się, próbując złapać zwichnięty rytm, podczas gdy Darren J. Cunningham, znany lepiej jako Actress, gra właśnie swojego seta podczas zeszłorocznej, jedenastej edycji festiwalu Tauron Nowa Muzyka. Wokół zmieniło się wszystko: ludzie, którzy w niczym nie przypominają spracowanych górników, ale również kopalnia, która przez lata swojego bezrobocia zdążyła przejść proces rewitalizacji i dziś zamiast wydobywać węgiel, służy za muzeum i salę koncertową. Co się jednak nie zmieniło to industrialny pejzaż otaczający bywalców katowickich Bogucic i sonorystyczna, mechaniczna audiosfera witająca ludzi idących od centrum śląskiej aglomeracji w stronę Osiedla Tysiąclecia. Dziś jednak - w przeciwieństwie do tego jak to wyglądało za lat funkcjonowania kopalni - i ten krajobraz i owa sfera są dalece bardziej poukładane.

"To jest muzyka?" - pyta mnie ochroniarz strzegący wejścia do strefy prasowej na jednej z ostatnich edycji festiwalu. "Oczywiście. Elektroniczna, współczesna czy też niekiedy wręcz futurystyczna, ale jak najbardziej jest to muzyka - nowa muzyka jak to określają organizatorzy tego wydarzenia" - odpowiadam mu w pośpiechu, pędząc na wywiad i kiedy już go mijam zza pleców dochodzą mnie ostatnie zdania tej zdawkowej konwersacji: "Dla mnie muzyka to są melodie, a tu słyszę głównie rytm, ale jedno panu powiem - jakoś to pasuje w tym miejscu, na tych hałdach, pod tymi szybami". A ja się uśmiecham szeroko, słysząc to stwierdzenie, bo jeśli nawet 50-letni mieszkaniec Śląska, którego gusta oscylują wokół - oby tylko - popowych piosenek potrafi docenić tę zależność, to bywalcy festiwalu nie daliby raczej rady wyobrazić sobie lepszej przestrzeni do słuchania tych eklektycznych, elektronicznych struktur, które przyciągają ich w wakacje do Katowic. Swoją drogą, pamiętam jak lata temu, paląc papierosa z Dylanem Richardsem, który gościł na festiwalu ze swoim projektem King Cannibal zaraz po premierze jego debiutanckiego albumu wydanego nakładem Ninja Tune, zapytał mnie on, czy gospodarze tego festiwalu nie wydali przypadkiem zbyt wiele pieniędzy na to, żeby wybudować te wszystkie tak świetnie współgrające z muzyką, którą promują, metalowe konstrukcje. No i nie, nie wydali zbyt wiele, nie wydali ani grosza, bo szyby "Warszawa" i "Bartosz" stoją tam od dziesięcioleci, a ekipa Tauron Nowej Muzyki Katowice tylko wyeksponowała ich industrialne piękno, podobnie jak dekady wcześniej studenci szkoły Bauhaus zadbali o przestrzeń, znaną dziś jako Ferropolis, goszczącą od lat inny europejski festiwal muzyki elektronicznej - Melt.

Reklama

"To jest muzyka?" - pyta mnie ochroniarz. "Dla mnie muzyka to są melodie, a tu słyszę głównie rytm, ale jedno panu powiem - jakoś to pasuje w tym miejscu, na tych hałdach, pod tymi szybami".

Śląsk nie był nigdy najważniejszym ośrodkiem polskiej muzyki elektronicznej. I oczywiście zdarzali się tu twórcy poszukujący swojego języka wypowiedzi w syntezie i automatyce, ale poza garstką indywidualistów nie było tu nigdy masowego ruchu skupionego wokół techno, jungle czy jakiegokolwiek innego współczesnego gatunku muzyki klubowej. W czasach gdy Łódź stanowiła przyczółek rodzimej sceny drum'n'bass, Sopot służył za trance'ową bazę wypadową na Goa, a Warszawa okopywała się jako house'owa twierdza, aglomeracja skupiona wokół Katowic wciąż pobrzmiewała echami bluesowych lat 70., hiphopowych 90-sów i jazzowym zapleczem tamtejszej Akademii Muzycznej. Tak lubiane przez dziennikarzy zależności pomiędzy industrialnym pejzażem i jego muzycznymi oddźwiękami w elektronicznych rytmach nie są tu tak ewidentne jak w Detroit czy Manchesterze. Dużo trudniej rozrysować jest mapę inspiracji tamtejszych twórców i nanieść na nią pogłosy tamtejszych pustych szybów i od lat unieruchomionych dźwigów. I choć dziś działa tam Biuro Dźwięku Katowice, Chino tworzy swoje technoidalne struktury, a kolejne edycje Elektroklubu przyciągają coraz szersze rzesze fanów, to przez lata głównym przyczółkiem lokalnych miłośników syntetycznych dźwięków, samplingowych struktur i wszelkiej innej maści progresywnych dźwięków była "Hipnoza". Skoligacony z organizatorami festiwalu katowicki klub od początku nowego millenium służył za mekkę dla wszystkich rodzimych pasjonatów katalogu Ninja Tune i pochodnych, czego echa słychać zresztą po dziś dzień w line-upach Nowej Muzyki.

Reklama

I to właśnie Nowa Muzyka, zapraszając 12 lat temu duet Swayzak tworzony przez Christiana Vogela i DJ-a Krusha, by zagrali w dopiero co opuszczonym i zrewitalizowanym szybie "Wilson" rozpoczęła proces spajania poindustrialnych przestrzeni Śląska z tak dobrze z nimi współgrającymi elektronicznymi rytmami. Katowice były wówczas jeszcze zupełnie innym miastem niż dziś - brudną, biedną i wyniszczoną metropolią skupioną wokół legendarnego dworcowego „Brutala", w niczym nie przypominającą obecnej, zmodernizowanej i zieleniejącej ogrodami stolicy regionu. Kopalnia "Katowice", którą od lat - z krótką przerwą - anektują na swoje potrzeby włodarze festiwalu również różniła się diametralnie od dzisiejszej, retro-futurystycznej siedziby Muzeum Śląskiego. Jednak bez względu na to, czy ceglane kamienice były odremontowane, czy nie, czy metalowe dźwigary rdzewiały czy lśniły w blasku reflektorów i czy pośród hałd gruzu wytyczone były wysypane żwirem ścieżki czy przedzierało się przez błoto i chaszcze, miarowo uderzająca stopa, wizg syntezatora i podmuch basowego głośnika zawsze w Katowicach brzmiały inaczej niż gdziekolwiek indziej na świecie. Inne wrażenie robił rozklekotany, mechaniczny występ Flying Lotusa grającego na festiwalu w 2009 roku, inaczej brzmiał - jak zwykle - ekstremalnie głośny King Midas Sound występujący na TNM-ie w 2010 roku i inaczej też wyglądał spektakularny mappingowy projekt ISAM, z którym na Śląsk w 2011 roku przyjechał Amon Tobin. Za każdym razem bowiem nad wzmiankowanymi artystami górowały podświetlone wieże szybów, ceglane mury magazynów i kopiaste hałdy przypominające o historii tego miejsca, a jednocześnie tak spektakularnie niosące bądź tłumiące dźwięk. Nowa Muzyka przecież już w swoich początkach zawsze poszukiwała nowych miejsc, w których mogła wybrzmieć - i czy były to pofabryczne przestrzenie Detroit, dzikie rubieże Ibizy, czy zeskłotowane kamienice wschodniego Berlina, to w nich właśnie przykuwała słuch najbardziej. Bez względu na to, czy ktoś ją nazywał techno, house, jungle, dubstep czy jakkolwiek inaczej. Ważne, żeby grała i nie milkła przynajmniej przez te cztery dni roku.

Reklama

Termin: 6-9.07

Potwierdzeni artyści: Róisín Murphy, Cat Power, The Cinematic Orchestra, SOHN, RY X, Gang Gang Dance, Hercules & Love Affair, !!! (chkchkchk), Gold Panda, Luke Vibert, Clark, Michael Mayer, William Basinski & NOSPR, Who Made Who, Christian Löffler & Mohna A/V live, Romare full live band, Mall Grab, Shackleton, Forest Swords, Max Cooper, Lucy, Paula Temple, Demdike Stare, Palms Trax, Porter Ricks, Thomas Brinkmann, Kangding Ray, Kenny Larkin, Mark Ernestus' Ndagga Rhythm Force, I-F, Princess Nokia, Fur Coat, Fabio & Grooverider feat. MC Five Alive, dBridge & SP:MC, Frederic Robinson, Fisz Emade Tworzywo, Ten Typ Mes, Taco Hemingway, Food & Hilde Marie Holsen, Aux 88, Avalon Emerson, Dr. Rubinstein, Ho99o9, Felicita, Midi Lidi, Rebeka, Hatti Vatti, Kroki, Marcin Masecki, Piernikowski, Chloe Martini, Wacław Zimpel, Egopusher CH, Niemoc, LOTTO, Mchy i Porosty, SOTEI, Mazut, BNNT, Nazira, Új Bála, Ros Addiction, DEAS/AGIM, Mono, WaxVax

Ceny biletów: 260 zł (2-dniowy karnet), 300 zł (3-dniowy karnet)