FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

Free Form x VICE

Już po lekturze samego nagłówka możecie się domyślić, że organizatorzy będą używali moich zdjęć jako tarczy do dartów. Trudno, zależy mi na w miarę rzetelnej ocenie tego wydarzenia.

Już po lekturze samego nagłówka możecie się domyślić, że organizatorzy będą używali moich zdjęć jako tarczy do dartów. Trudno, zależy mi na w miarę rzetelnej ocenie tego wydarzenia. Do rzeczy: Free Form nie był kompletną porażką, wiele z czynników (chciałbym w to wierzyć) znajdowało się poza kontrolą teamu odpowiedzialnego za przygotowanie festu, za kilka pozostałych (w zasadzie najważniejszym) należy im się parę słów zjebki.

Reklama

Pierwszą refleksję przyniosła już podróż na drugą stronę Wisły: Dlaczego do cholery Soho? Zeszłoroczne opinie na temat głównej hali, która zamienia wszelkie dźwięki ze sceny głównej w irytującą mielonkę najwyraźniej nie były dla managementu Free Forma wystarczająco przekonujące.

Po przejściu na skostniałych z zimna członkach, mijając po drodze rzędy pijących tanią smakową wódkę małolatów ukrywających się za rogami kolejnych kamienic, dotarliśmy na teren Soho Factory i popędziliśmy na główną scenę, na której Brytyjczycy z Delphic uprawiali swoje klawiszowe indie pipczenie, próbując przypomnieć, że rok 2008 był spoko. Wspomniane już gówniane nagłośnienie przyspieszyło decyzję o wycieczce po bony festiwalowe, a następnie na piwo. Gorączkowe picie chmielowego trunku umilił Harper. W tym punkcie warto wspomnieć, że cała polska dj-ska reprezentacja jaką na Free Formie uświadczyliśmy wypadła bardzo przyzwoicie, a najgłośniejsze oklaski idą w stronę Daniela Drumza.

Szybko pognaliśmy na Second Stage gdzie miała grać Nina Kraviz. Na miejscu zastaliśmy jednak śniadego brodacza w koszulce z R. Kellym, który okazał się być XXXY i zaprezentował naprawdę porządny set (drugi zagrał jeszcze na scenie RBMA, zaraz po wspomnianej pani Kraviz). Na głównej scenie zamontowali się w tym czasie Leftfield dumnie ochrzczeni mianem headlinera. Tu pojawia się następny problem. Free Form nie miał w tym roku prawdziwej gwiazdy. Nie było nikogo na miarę, mega popularnych w naszym wspaniałym przybytku, Streets czy Godfrapp (którzy byli najważniejszymi artystami na dwóch poprzednich edycjach). Bądźmy szczerzy, mało kto zanotował reaktywację Leftfield, a ich fanbase w naszym kraju sprowadza się głównie do miłośników najntisowej elektroniki (którzy zwykle, znając temat, znają też o wiele lepsze składy niż ten). Panowie zaczęli powolnie i atmosferycznie, dając nadzieję na naprawdę świetne show, ale po chwili wpadli w typową imprezową, niewymagającą łupankę, która szybko zaczęła nudzić co mniej naćpanych widzów. Transfer do strefy gastro okazał się jednak niezbyt udany, ponieważ za dychę otrzymaliśmy kiełbasę wielkości standardowej dżdżownicy (i przy okazji sprawdziliśmy, że dużo bardziej opłacalna była inwestycja we frytki).

Reklama

Następny w kolejce do zaliczenia byli Breakbot oraz Irfane. Sporo oczekiwałem po ich występie. Okazało się jednak, że inaczej niż oni rozumiem sformułowanie „live” i pląsanie przy konsolecie (dotykając jej sporadycznie) mi nie wystarczyło. Francuzi grali oczywiście mile dla ucha, ale nie byli w stanie zaspokoić żądnych melanżu uczestników. Pozamiatała natomiast wspomniana już Nina Kraviz. Jej nasączony retro-brzmieniami tech house okazał się doskonałym zwieńczeniem dość miernego, pierwszego dnia. Tak, dobrze czytacie, nie poszliśmy na Bloody Beetroots. Perspektywa ich dj-setu przegrała z branżową imprezą sygnowaną przez czytany właśnie przez was magazyn (wiecie, darmowy alk i te sprawy). Relacje z występu Włochów były przeróżne. Od „NAJWIĘKSZY ROZKURW WE WSZECHŚWIECIE AAAAA” przez „najsłabszy ich występ w Polsce, ale i tak spoko” po „naćpanej dresiarni w chuj”.

Drugiego dnia zabieraliśmy się jak pies do jeża, ale ostatecznie zlądowaliśmy na iamamiwhoami. Ogromne oczekiwania momentalnie się rozwiały. „Niezwykły multimedialny spektakl” okazał się być niezbyt angażującym teatrem cieni, a Jonna Lee pląsała po scenie w białym body wypinając pośladki do publiki, odsączając tym samym cały swój wizerunek z tajemnicy, która była główną składową jej fenomenu. Jeszcze większe rozgoryczenie przyniosła wizyta na Second Stage, gdzie grali A.G. Trio, reklamowani jako „europejska odpowiedź na Cut Copy”. Drugi raz tego dnia poczułem się oszukany jak inwestor Amber Gold. Ci kolesie zaprezentowali show uwłaczające godności rozumnego człowieka i bardziej przypominali indie wersję Scootera. W dodatku bardzo słabą, bo wiecie, Scooter jest spoko. Serię porażek przypieczętowała Jazzanova uprawiając na scenie głównej przez niemal półtorej godziny irytującą muzykę rodem z hotelowej windy i przenosząc mnie raczej z powrotem do godziny 16 (a było już grubo po 23).

Reklama

Pozytywnie wypadli Brodinski i Gessafelstein, grający dla dużej grupy dziewcząt mdlejących na widok drugiego z panów oraz chłopców mdlejących od zbyt dużej ilości substancji psychoaktywnych. Dobry, aczkolwiek miejscami okrutny, rave. Najsmutniejszy akcent tego wieczoru wiązał się z Ewanem Pearsonem (któremu miejsca na scenie ustąpił do udanym występie, Eltron John). Nie chodzi jednak o marny poziom jego występu tylko o fakt, że pod sceną tańczyły może dwie osoby, a jakieś dwadzieścia przylepiło się do baru i kanap stojących pod ścianami (nie zdążyła jeszcze wybić pierwsza w nocy). Ten smutny obraz był ostatnim tej nocy jakiego uświadczyłem w praskim Soho (sorry, nie lubię Digitalism).

To jednak jeszcze nie wszystko. Po słowach krytyki, czas na pochwały. Zdecydowanie najwięcej pozytywnych wrażeń dostarczyła scena Spoken Word, gdzie odbył się świetny, paranoiczny występ Saleny Godden, doskonałego technicznie Adam Kammerlinga, wciągający quasi-rap Wojtka Cichonia i absolutnie prześwietne prozatorskie fragmenty Mateusza Andały. Nie przypadła mi do gustu twórczość Weroniki Lewandowskiej, ale zdaję sobie sprawę, że nie jestem w targecie.

Skoro już zdążyłem zapozować na intelektualistę doceniającego poezję mogę spokojnie zakończyć relację z tegorocznego festu i liczyć, że organizatorzy Free Forma przyjmą te kopniaki z godnością i zadbają o wyższy poziom przyszłorocznej edycji festiwalu.

zobacz też:

Die Antwoord - Fatty Boom Boom

The xx - Chained

Na falach radia pezet