Wszystko, co mam do napisania na temat koncertowego filmu "The Pinkprint" Nicki Minaj

FYI.

This story is over 5 years old.

Czytelnia

Wszystko, co mam do napisania na temat koncertowego filmu "The Pinkprint" Nicki Minaj

Nicki Minaj nie wpadła do Polski, ale ja wpadłam na kanał BET, by sprawdzić co działo się na ostatniej trasie raperki.

Jedni kochają ją za flow rodem z piekieł, drudzy nienawidzą za wszędobylskie błyskotki i duże cztery litery. Prawda jest jednak taka, że żadna z raperek w przeszłości nie zrobiła tak oszałamiającej kariery, by bez najmniejszego wysiłku zagrać kilkadziesiąt koncertów przy pełnych stadionach. Sorry, Missy Elliott. Słuchamy "Work It" tylko wtedy, gdy o jego istnieniu przypomni nam Katy Perry. Sorry, Eve. Ciebie nie słucha już nikt. 

Reklama

Nicki Minaj nie wpadła co prawda na koncert do Polski, ale ja wpadłam za to na kanał BET i z mieszanymi uczuciami obejrzałam zapowiadany jeszcze przed nowym rokiem dokument "The Pinkprint Tour". Nagranie obejmowało koncert w Nowym Jorku (potem jak się potem okazało nie tylko tam), który miał miejsce w lipcu, niewielkie fragmenty pewnego wywiadu i komentarz samej zainteresowanej. Nie napiszę, że straciłam półtorej godziny ze swojego życia, ale mam kilka innych, równie ciekawych, wniosków, które spisywałam w notatniki na na bieżąco podczas tego zaskakująco odprężającego seansu.

Jeśli Nicki Minaj sama wpadła na pomysł, by koncert rozpoczynał się "All Things Go", słodko-gorzkim i mocno refleksyjnym numerem otwierającym również płytę "The Pinkprint", to oznacza, że ma jeszcze w sobie resztki dobrego gustu. Zajebisty wybór. Głównie dlatego, że to jeden z moich ulubionych kawałków Nicki. Totalnie.

Zawsze myślałam, że wszystkie techniczne pierdoły należy chować przed publicznością jak tylko się da, ale dzięki Bogu wściekle różowy odsłuch Nicki Minaj uświadomił mi, że wcale tak nie jest.

Beyoncé wciąż uważana jest za królową i ma specjalne przywileje bowiem tylko jej wokale słychać ze sceny, kiedy Nicki Minaj sięga zarówno po "Feeling Myself", jak i remiks "Flawless". Co innego Drake, którego pominięto w "Only", "Truffle Butter" i "Moment 4 Life". Coś mi się wydaje, że przy układaniu setlisty obecny był Meek Mill. Ale o nim trochę później.

Reklama

Nicki Minaj, jak na prawdziwą nowojorską dziewczynę przystało, potrafi wymienić dzielnice swojego rodzinnego miasta. Wyobraźcie sobie, że przyjeżdża do nas i krzyczy ze sceny: Ochota, jesteście tutaj? Mokotów, czujesz się dobrze? Śródmieście, jak się bawicie? Boże, idźmy dalej.

Z niewiadomych przyczyn ani Lil' Kim, ani Foxy Brown, ani Lil' Mama, ani nawet Remy Ma, nie zameldowały swojej obecności, gdy Nicki spytała: "Where my bad bitches at?".

Nicki Minaj nie potrafi tańczyć, ale kogo by to obchodziło skoro na scenie wokół niej wije się dwóch facetów, którzy kurs seksownych ruchów kończyli chyba w grupie tanecznej Chippendales?

Jeśli ktoś zapytałby mnie na jaki numer grany na żywo przez Nicki czekam najbardziej, odpowiedź brzmiałaby: "Save Me". No i zagrała. Hashtag wcaleniepłaczę, hashtag wcalenieżałujężemnietamniebyło.

Dobra, cofam poprzednie. To będzie jednak "Grand Piano". 
P.S. Czy na scenę spadł właśnie śnieg?

Istnieją jeszcze ludzie, którzy nie chodzą na koncerty raperki, żeby posłuchać tylko "Anacondy". NIE DO WIARY. "Chcę rapu, rapu, rapu i jeszcze raz rapu" - mówił w zakulisowym wywiadzie jeden z fanów. Wow. Nicki Minaj siłą rzeczy zmuszona jest do grania rzeczy sprzed debiutu. Z tego okresu znam tylko "Monster" i chyba mi wystarczy.

Gdzie można dostać taki stanik z cekinami żeby cycki w rozmiarze G trzymały się na tak cienkich ramiączkach?

Nicki Minaj potrafi zagiąć czasoprzestrzeń i z Nowego Jorku przenieśliśmy się do Atlanty. Nieważne jak to się stało; ważne, że "Grand Piano" zamieniam w swoim rankingu na "Win Again". To już ostatni raz, obiecuję.

Reklama

Nawet DJ aka miksuję-ale-słuchawki-mam-nad-uszami tańczy lepiej niż Nicki Minaj.

"Ludzie mają w dupie to, co zrobiłeś wczoraj. Obchodzi ich to, co robisz teraz" - pierwsza mądrość życiowa warta zapamiętania rzucona ze sceny przez gwiazdę. 
 
Podobno "I Lied" to pierwszy numer, jaki Nicki Minaj napisała o nowym związku. Obstawiam, że chodzi o Meeka Milla. "W zasadzie nie lubię być zakochana. Wiecie dlaczego? Nie lubię oddawać komuś swojej mocy. Nie lubię, gdy ktoś przejmuje kontrolę nad moimi emocjami". Tego nie zapamiętujcie, to wytatuujcie sobie na czole.

Pominięto zwrotki Lil Wayne'a na początku występu, bo ten pojawił się osobiście, by zarapować co nieco i przypomnieć wszystkim kto uwierzył w wizję Nicki Minaj jako pierwszy. Brawo. O ile z tym się mogę jeszcze zgodzić, to z przykrością muszę napisać, że ten kurdupel wciąż myśli, że szaleńcze skakanie na scenie sprawi, że urośnie w końcu do metra sześćdziesięciu. Nic z tego.

Zbliżamy się do końca. Rozpoczyna się dramatycznie, bo numerem "Buy a Heart", gdzie Nicki Minaj nie była jeszcze pewna swoich uczuć w stosunku do obecnego tutaj Meek Milla. Drake wciąż przeklina w duchu, że nie podbił do niej wcześniej, ale w sumie właśnie trafiła się okazja. Nicki napisała na Twitterze, że jest singielką.

Pomijam już fakt, co w tym momencie miała na sobie Nicki, bo moją uwagę przykuła tylna kieszeń Meek Milla. Typ zapomniał wyciągnąć portfela, telefonu czy czegoś tam. LOL.

Patrzę na ten namiętny pocałunek i myślę sobie: trochę jednak szkoda tej miłości.

Ktokolwiek podpowiedział naszej diwie, by koncert kończył się tym gniotem "Starships", powinien zostać zwolniony.