Happysad - Ciało obce

FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Happysad - Ciało obce

Happysad ogłaszają nam, że chcą na tym podwórku rozdawać karty.

Swoją nową płytą grupa Happysad nie zmieni od razu wizerunku, który stworzyła w ciągu tych kilkunastu lat. Nie da się przecież wymazać mega-sukcesu przeboju "Zanim pójdę", który z czasem stał się ich przekleństwem. Wszystko jednak wskazuje na to, że krążkiem "Ciało obce" Kuba Kawalec i jego załoga rozpoczynają nowy okres w swoje karierze.

Już pierwszy singiel z tej płyty, czyli "Nadzy na mróz" przekonuje, że to nie jest już zespół dla "gimbazy". I nie tylko dlatego, że gimnazjów za chwilę nie będzie. Już po pierwszym przesłuchaniu nowego materiału ekipy ze Skarżyska-Kamiennej jasne się staje, że muzycy Happysad nie tylko dojrzeli czy dogonili krajową czołówkę gitarowego, alternatywnego grania. Oni ogłaszają nam, że chcą na tym podwórku rozdawać karty. A "Ciało obce" to ich as w rękawie.

Reklama

Skąd taka metamorfoza? Dlaczego po 16 latach działalności - na pograniczu mainstreamu i sceny niezależnej - zastosowali teraz metodę grubej kreski? Dlaczego postawili wszystko na - nomen omen - jedną kartę. A więc granie bez kompromisów, zagrywek pod publikę i bez spełniania ich oczekiwań. Bez tego harcerskiego punko-polo z początku kariery, za to z inteligentnym rozwinięciem pomysłów i stylu, który zakiełkował już na krążkach "Ciepło/Zimno" (2012) i - jeszcze wyraźniej - "Jakby nie było jutra" (2014).

To właśnie przy drugim z tych albumów maczał palce Marcin Bors - producent albumów Heya, Lao Che czy Gaby Kulki. Czyżby to on był katalizatorem stylistycznych i brzmieniowych zmian w twórczości Happysad? Odpowiedź znajdziemy niemal w każdym z tych utworów, które trafiły na "Ciało obce" - albumu - prócz radiowego superhitu "Nadzy na mróz" - raczej trudnego, ani trochę popowego, za to wymagającego od słuchacza skupienia - zwłaszcza w przypadku tekstów. Gorzkich, bezkompromisowych, a jeśli nie pesymistycznych, to na pewno mocno realistycznych.

Choć znamienne jest to, że siódmy już krążek w dorobku popularnego Quki i jego kumpli rozpoczyna muzyczny żart "-1" nagrany przy ognisku. Coś jak oko puszczone do słuchaczy. Coś jakby dźwiękowe "ciach" - szybkie i precyzyjne odcięcie się od przeszłości. Bo potem jest już tylko dobrze, intensywnie i gęsto - od dźwięków, inspiracji i pomysłów. Dość powiedzieć, że w swoją wizję ambitnego, gitarowego rocka zespół wplata m.in. ska i rockabilly z punkowym sznytem ("Dłoń"), mocne, wręcz stonerowe klimaty ("Dług"), ale też dalekie echa transowego reggae (w chyba najlepszym w tym zestawie, fajnie podszytym elektroniką "Medelin").

Słucha się tej mieszanki znakomicie i za każdym razem lepiej - odkrywając przy okazji kolejne inspiracje, smaczki, brzmieniowe niuanse. I teksty Kuby Kawalca - pełne symboliki, a przez to nieoczywiste. Można się co prawda przyczepić, że chwilami Happysad wchodzi na tereny odkryte już dobre kilka lat temu przez Myslovitz ("Czwarty dzień", "Heroina"), ale nie dajmy się zwariować - szuflada z ambitnym, alternatywnym rockiem zrobiła się na tyle ciasna, że trudno dziś nagrać coś, co nie będzie przypominało utworu/płyty/stylu innego wykonawcy. Najważniejsze, że jak na razie płyta "Ciało obce" Happysad jest na samym wierzchu tej szuflady.