FYI.

This story is over 5 years old.

Moje zdanie

Jak przestałam się martwić i pokochałam mój brzuszek

Ruch afirmacji kobiecego ciała jest nic niewart, gdy akceptuje tylko jeden określony typ sylwetki plus-size. Jeśli chcę to zmienić, muszę z dumą pokazać to, co zawsze skrywałam: mój brzuch
Wszystkie zdjęcia Megan Koester

Obecnie obfitsze kobiece ciała zyskują więcej uznania w mainstreamowych mediach niż kiedykolwiek wcześniej. W zeszłym roku poczytny magazyn „Sports Illustrated" umieścił na swojej okładce modelkę „plus-size" Ashley Graham, co spotkało się z szerokim pozytywnym odzewem. Niedawno na jego łamach można też było zobaczyć inną popularną, zaokrągloną modelkę Hunter McGrady. Dove od dłuższego czasu promuje w swoich kampaniach reklamowych „prawdziwe" kobiece kształty, a producent rajstop Adrian przekonuje, że „kocha wszystkie kobiety", również te powyżej rozmiaru zero.

Reklama

Ostatnio gdzie nie spojrzę, a zwłaszcza na Instagramie, bombardują mnie obrazy, które seksualizują kobiece krągłości czy pełne kształty ‒ jak zwał tak zwał. Komentarze pod tymi alternatywnymi pułapkami na libido składają się głównie z emotikon pokroju buźki z sercami zamiast oczu, a także fontann i bakłażanów z kropelkami, które mają symbolizować wytrysk. Przejebane, ale o to właśnie walczyłyśmy, prawda? A jednak nie mogę się pozbyć uczucia, że coś tu jest nie tak. Czuję się wykluczona przez ten rodzaj ruchu afirmacji ciała, bo wszystkim tym modelkom brak jednego, kluczowego elementu: brzucha.

Te „postępowe" reklamy i kampanie zwykle ukazują kobiety o obfitszych udach, pełniejszych figurach, większych pupach i szerszych biodrach. I bardzo dobrze. Jednak dopóki do tego zacnego grona nie dołączy brzuch, od wyzwolenia się spod kontrowersyjnych standardów kobiecego piękna dzieli nas jeszcze daleka droga.

Rzecz jasna w branży działają już modelki plus-size z brzuszkami, jak np. Tess Holiday (którą została okrzyknięta „pierwszą na świecie supermodelką w rozmiarze 22" na okładce magazynu „People" w 2015 roku i od tamtej pory święci w pełni zasłużone sukcesy). Problem w tym, że zdecydowaną przewagę liczebną mają wciąż modelki z kształtnymi biodrami i wyrzeźbionymi mięśniami brzucha. Przez to znów zaczęłam czuć, że nigdy, przenigdy im nie dorównam, ale tym razem jest jeszcze gorzej ‒ teraz w dodatku z każdej strony słyszę, że faktycznie tak właśnie powinnam się czuć.

Reklama

Mój typ budowy ciała sama określam jako „permanentny szósty miesiąc ciąży". W czasach gdy jeszcze nie miałam tego wszystkiego w dupie, żadna z metod odchudzania nie przyniosła efektów w kwestii mojego bębna. Moja rodzina, chcąc mi jakoś pomóc, również podejmowała różne desperackie kroki. Na 18 urodziny dostałam od mamy kartę członkowską klubu fitness dla puszystych Curves. Pewnie myślała, że tego właśnie pragnę. Jak na ironię, moje kształty w dużej mierze zależą od genów.

Większość kobiet w mojej rodzinie podobnie jak ja należy do stowarzyszenia brzuchaczek. Jednak to mnie nigdy nie powstrzymało przed obwinianiem się o mój brzuch. Nawet wtedy, gdy zaczęłam pomału akceptować moje ciało, w sekrecie wciąż marzyłam, by w końcu zgubić mój brzuszek. Był jak kamień młyński u mojego pasa. Nie jadłam nic prócz komosy ryżowej i kapusty i zachodziłam w głowę, dlaczego nie mogę się go pozbyć.


Szanujmy się. Polub fanpage VICE Polska i bądź z nami na bieżąco


Starałam się ukrywać go na zdjęciach. Cała moja garderoba obracała się wokół niego. Uznałam, że tak będzie w porządku, o ile będę dumna z reszty mojego ciała. Przecież każdy ma przynajmniej jedną rzecz, którą chciałby w sobie zmienić, nieważne, jak bardzo jest pewny siebie, prawda? Jednak po dalszym namyśle i odrobinie introspekcji zrozumiała, dlaczego na myśl o moim brzuchu dostaję skrętu kiszek. Brzuszek był jedyną rzeczą, jaka stała mi na przeszkodzie do tego, bym też miała jedno z tych pięknych, pełnych kształtów, które od początku obecnej dekady zyskują coraz większą popularność. Z jednej strony powinnam kochać swoje ciało, a z drugiej moja tkanka tłuszczowa wciąż „nie była taka, jak należy".

Reklama

Sarah Murnen, psycholożka społeczna z Kenyon College w Ohio, zajmuje się badaniami nad seksualizacją kobiet na przestrzeni ostatnich 25 lat. Jej zdaniem ruch afirmacji ciała nie przyczynił się do akceptacji tęższych sylwetek, a jedynie wypromował coś, co Murnen nazywa „krągłym ideałem", czyli ciało, które jest obfitsze jedynie we właściwych miejscach. „W krągłym ideale chodzi wyłącznie o bycie seksowną" ‒ wyjaśnia.

Problem w tym, że te „krągłości" często są przedstawiane jako oznaka postępu i krok naprzód dla kobiet, choć jednocześnie wykluczają i dyskryminują takie typy budowy ciała, jak mój (i wiele, wiele innych). Nie oznacza to, że nie powinniśmy promować krągłych kształtów ‒ jeszcze parę lat temu jedynym rodzajem sylwetki, jaki pokazywała telewizja i prasa, był nieosiągalny, chudy jak tyka, wysportowany ideał.

Potrzebujemy jeszcze więcej otwartości i przychylności, które muszą wyjść właśnie od nas, kobiet, które nie mieszczą się w modelu plus-size. Nie może pochodzić od wielkich firm i koncernów chcących nam wcisnąć swój produkt ani prasy, która usiłuje być „postępowa". Mogą się pojawić głosy, że erotyzacja brzucha (czy każdej innej „niechcianej" części kobiecego ciała, jakiej unika obecnie mainstream) jest równie kontrowersyjna. Nie zmienia to jednak faktu, że musimy się głębiej zastanowić nad tym, jak odróżniamy seksualne uprzedmiotowienie od wzmacniania swojej pozycji i odzyskiwania władzy nad samą sobą.

Reklama

Nie powinnyśmy się wstydzić, gdy pragniemy się czuć pożądane. Nie ma nic złego w tym, że chcemy przyciągać spojrzenia i wywoływać podniecenie. Ja sama pragnę tego praktycznie non-stop. W przeszłości próbowałem to osiągnąć, narzucając mojemu ciału standardy plus-size. Ukrywałam mój brzuch (a także rozstępy, cellulit i owłosienie), bo wciąż bałam się, że mężczyźni go zobaczą. W ten sposób, zamiast wzmacniać, osłabiałam moją pozycję jako kobiety, ponieważ wciąż pozwalałam, by moim ciałem rządziło cudze spojrzenie i oczekiwania. Gdyby naprawdę zależało to ode mnie, moja oponka stanowiłaby gwóźdź programu.

Dziś staję przed światem w całej swej okazałości. Mój brzuch nie jest już więźniem arbitralnych wzorców i stereotypów. Wystawiam na spojrzenia całe ciało, bez wstydliwych wyjątków.

Czuję, że mogę być pożądana. W dodatku cieszę się, że mogę wzbudzać pożądanie na własnych warunkach. Mam gdzieś, czy komuś się nie podoba to, co widzi. Jak ci się nie podoba, nie będę próbowała zaciągnąć cię do łóżka, więc twoja opinia jest funta kłaków niewarta.

Oczywiście spodziewam się negatywnych, wrednych reakcji. Jeśli internet czegoś mnie nauczył, to tego, że kobieta, która nie boi się wyrażać swoich opinii, zawsze spotka się z hejtem. Zawsze znajdzie się ktoś, kto każe jej się zamknąć i wyjdzie ze skóry, żeby ją poniżyć. Jednak jeśli mimo to wszystkie okażemy solidarność, jeśli okażemy sobie wsparcie i razem zaczniemy wystawiać nasze „niekonwencjonalne" sylwetki na pokaz, zagłuszymy nienawiść i niechęć, aż w końcu konwencja obejmie wszystkie ciała.

Reklama

Tłumaczenie: Jan Bogdaniuk


Więcej na VICE: