Taylor Swift powinna się w tym roku nie odzywać

FYI.

This story is over 5 years old.

Czytelnia

Taylor Swift powinna się w tym roku nie odzywać

Gwiazda od zawsze unikała otwartych deklaracji politycznych, ale w Ameryce pod rządami Trumpa szkoda czasu na jej nieistotne życiowe problemiki.

Taylor Swift milczała przez cały zeszły rok. Kiedy Ameryka coraz bardziej odczuwała, jakim ciężarem jest prezydencka kandydatura niezrównoważonego narcyza, znanego jako Donald Trump, jedna z najpopularniejszych i najbardziej wpływowych popowych artystek nie odezwała się ani słowem. Mimo tego, że Trump stoi w opozycji do wszystkich wartości jakie Swift wspiera (przynajmniej powierzchownie) - feminizm, ochrona praw LGBTQ - to wokalistka nie odezwała się ani słowem na jego temat. Polityką w ubiegłym roku zajęła się tylko raz, publikując w dniu wyborów na Instagramie fotografię, na której stoi w kolejce do głosowania. "Dziś jest ten dzień. GŁOSUJCIE" napisała, dodając emota z amerykańską flagą, ale bez wskazywania, kogo zamierza poprzeć. Choć miliony fanów gotowe były jej posłuchać, ona miała dla nich jedynie milczące uśmieszki.

Reklama

Istnieje kilka hipotez, które wyjaśniają, dlaczego Swift woli się nie wychylać ze swoimi poglądami politycznymi. Wielu podejrzewa, że tak naprawdę jest utajona konserwatystką, która marzy o tym, by Ameryka Wielką Była Znów. Jest to teza, która bez wątpienia cieszy białych rasistów z obozu Trumpa oraz amerykańskich neonazistów, którzy potraktowali milczenie Swift, jako dyskretny głos wsparcia dla ich kandydata. Rasistowskie portale w rodzaju The Daily Stormer ogłosiły ją swoją aryjską boginią i faktycznie, z blond włosami i błękitnymi oczami, wygląda niczym ikona popu z mokrych snów Hitlera.

Inna teoria głosi, że Swift po prostu stara się nie szkodzić własnym interesom. W końcu przede wszystkim jest przecież kobietą pracującą. Każdy jej ruch to celowa decyzja służąca dotarciu do jak najszerszej publiczności i zwiększeniu wartości marki "Swift", wycenianej dziś na ponad ćwierć miliarda dolarów. Zabawa w politykę mogłaby przepłoszyć część fanów. Jak tu krytykować Trumpa, gdy jego poplecznicy to tacy sami konsumenci, jak wszyscy inni? I po co odcinać się od ekstremistycznych grupek, skoro one też popularyzują twoje piosenki? Co z tego, że noszą swastyki, skoro mają w kieszeniach zwitki zielonych?

Niezależnie od powodów, w zeszłym roku Taylor nie poruszała tematów politycznych w mediach społecznościowych, ignorowała je na koncertach i w swoich tekstach. Inne gwiazdy popu nie miały problemu z wyrażaniem sprzeciwu wobec faszyzującej polityki Trumpa i głoszeniem poparcia dla jego kontrkandydatki, Hilary Clinton. Madonna, Bruce Springsteen, Jay Z i Beyonce, John Legend i Chrissy Tegen i wielu innych - wszyscy stanowczo wyrazili swoje opinie. Katy Perry, przyjaciółka i największa konkurentka Swift, napisała nawet kawałek wspierający Clinton. Taylor zaś trwała w wymownym milczeniu. Popowe gwiazdeczki nie mają oczywiście obowiązku zajmować stanowiska w kwestiach politycznych i w wielu przypadkach okazuje się, że lepiej by było, gdyby milczały i nie obnażały swojej ignorancji (sami sobie sprawdźcie w wyszukiwarce kombinację "Celebryci + Black Lives Matter"). Ale Swift miała w ręku unikalną szansę wpłynięcia na wynik wyborów. To przecież jedna z największych popowych gwiazd na świecie, o ile w ogóle nie największa, a jej fanki to głównie białe kobiety - grupa, w której 53% zagłosowało na Trumpa, choć ten od zawsze jest mizoginem, nie potrafi się powstrzymać od łapania za cipki i wciąż wygłasza obleśne komentarze na temat Ivanki, twierdząc, że umówiłby się z nią, gdyby nie była jego córką. Nie ma oczywiście gwarancji, że otwarte deklaracje ze strony Taylor zmieniłyby ostateczne rezultaty wyborów, ale jest spora szansa, że jej wizerunek "typowej amerykańskiej dziewczyny", poruszyłby tych, do których nie docierają opinie wielkomiejskich liberałów. Jej najbardziej oddane fanki, bez wątpienia odwróciłyby się z niesmakiem od Twittującego Prezydenta, który na pewno nie odpuściłby sobie kąśliwych komentarzy na temat ich idolki. Nic prostszego, niż wyobrazić sobie, jak wypisuje ze swojego konta: "Taylor Swift, uznawana przez wielu za mocno przereklamowaną, atakuje mnie tylko po to, by zwiększyć sprzedaż swojego marnego albumu, nagranego po rozstaniu z Calvinem Harrisem. Żal".

Reklama

Rozważania o wpływie Taylor na wynik wyborów, są dziś oczywiście bezcelowe, wyszło jak wyszło, a każdego dnia prezydentury Trumpa, Amerykanie budzą się w miejscu, które jest jeszcze koszmarniejsze niż poprzedniego wieczoru. Powyborczy niepokój osiągnął niespotykany do tej pory poziom, a w całym kraju coraz więcej ludzi z najróżniejszych opcji politycznych ma wrażenie, że wylądowaliśmy na tylnym siedzeniu rozpędzonego samochodu, prowadzonego przez niewykwalifikowanego reklamiarza w źle dobranej peruce. Amerykanie lękają się utraty ubezpieczeń zdrowotnych, deportacji i Korei Północnej, która wymachuje atomówkami, mając naprzeciw człowieka tak niezorganizowanego, że potrafi zawalić spotkanie ze skautami, którzy musieli później przepraszać w jego imieniu. Coraz częściej dochodzi do brutalnych starć ideologicznych, a rasiści poczuli się tak ośmieleni, że dumnie maszerują po ulicach, ścierając się z tymi, którzy przeciw nim protestują. Znów płynie krew, znów giną ludzie.

A Taylor, w samym środku tego piekielnego kotła, który w każdej chwili może wybuchnąć, postanawia wrócić z nowym albumem i pokazać światu, co działo się jej w umyśle, gdy przez ostatni rok wszystko wokół obracało się w ruinę. I pewnie nikogo nie zdziwi, że znów śpiewa tylko o sobie.

Kilka dni temu podkręciła oczekiwania fanów, publikując dwa dziesięciosekundowe klipy z wężem stworzonym przez grafików komputerowych i przekazując w ten idiotycznie niezręczny sposób, że jest gotowa wziąć na siebie pozycję wroga publicznego i stanąć do walki z tymi, którzy ją obrażali. Raz jeszcze wykrzykuje ze swojego okienka zużyte bzdury o nieprzejmowaniu się hejterami. Chwilę później pojawiła się zapowiedź jej szóstego albumu - "Reputation" - i czego można było się spodziewać, na okładce widzimy samą Swift, która zdecydowała się tym razem na wizerunek "ostrej laski". Czarna szminka, naszyjnik w stylu "duszę się" i starannie zaszyte rozcięcie na ramieniu koszulki są jednak równie komicznie nieprzekonujące, jak Olivia Newton John w skórzanej kurtce i z papierosem na planie "Grease".

Reklama

Po zapowiedziach nadszedł czas na premierę pierwszego singla - "Look What You Made Me Do" (Patrzcie, do czego mnie zmuszacie). Ciężko jednak stwierdzić do czego ją zmuszono, bo cytując jednego z durniejszych synów naszego prezydenta, ta piosenka to zwyczajny gównoburger. W tekście brakuje szczegółów, na których opierają się skuteczne dissy, a niejasno określone cele zmuszają słuchacza do zastanawiania się, przeciw któremu ze swych przeciwników Taylor kieruje tę tyradę - Kanye West? Katy Perry? Nicki Minaj? Media? Sami wybierzcie. Treść jest na tyle ogólna, że każdy może sobie pod nią podłożyć tych, których nie lubi, z czego skorzystali między innymi prawicowi debile z Breitbart, cytując fragmenty piosenki by zachęcić do klikania w swoje blogowe wpisy. Trudno dociec, co takiego w słowach: "Klucze do twego królestwa były kiedyś moje, nie lubię ich. Pytałeś o nocleg, a potem mnie zamknąłeś i wydałeś ucztę" zadziałało na ksenofobów, ale możecie się zdać na swoją wyobraźnię.

Całą brudną robotę odwala za to klip do "Look What You Made Me Do", napakowany wizualnymi plaskaczami wymierzonymi we wrogów Taylor. Niektóre są dość zabawne, jak ujęcie pokazujące Swift z nagrodą Grammy, gdzie ma na sobie perukę w stylu Katy Perry i przechwala się dziesięcioma statuetkami, podczas gdy Katy wciąż żadnej nie zdobyła. Inne podjazdy są dużo wredniejsze, na przykład scena, w której siedzi w wannie wypełnionej kosztownościami (wartymi 12 milionów dolarów) i strzela z palców, parodiując zeznania Kim Kardashian, którą w październiku zeszłego roku okradziono z diamentów, a paryscy złodzieje zmusili ją pod bronią do siedzenia w wannie.

Reklama

Swift potrafi być małostkowa nawet całkiem niechcący, a wielu zauważyło, że premiera "Reputation" wypada dokładnie w rocznicę śmierci matki Kanye Westa (przedstawiciele wytwórni twierdzą, że to zupełny przypadek). Natomiast pierwszy link do klipu "Look What You Made Me Do" został wrzucony przez nią (lub którego z jej reprezentantów) w czasie gali nagród MTV, dokładnie wtedy, gdy ze sceny przemawiała matka Heather Heyer, dziewczyny, która zginęła w czasie ataku prawicowego terrorysty na protestujących w Charlottesville. Być może Swift nie zrobiła tego celowo, ale to tylko pokazuje skalę jej oderwania od rzeczywistości.

Skupiona jedynie na sobie, zamknięta w szczelnej bańce - oto cała Taylor. Kompletnie obojętna na codzienne problemy zwykłych ludzi i przygnębiającą atmosferę polityczną, wciąż myśli, że ktokolwiek czeka na jej wymęczone konflikty z innymi gwiazdkami. Zamiast dbać o swój artystyczny rozwój, nadal nurza się w małostkowych sporach z innymi milionerami, jakby wciąż był 2015 rok i ludzie nie mieli ważniejszych spraw na głowie. Łatwo powiedzieć, że "Reputation" wychodzi jakieś dwa lata za późno, a Swift utknęła we własnej przeszłości, ale to nie do końca prawda. Swift utknęła raczej w alternatywnym świecie, gdzie liczy się tylko ona.

To, co najbardziej irytujące w premierze "Reputation", to fakt, że cały ten okropny zeszły rok, doprowadził do masowego przebudzenia wielu artystów, którzy zaczęli walczyć o pozytywne zmiany społeczne i zabierali głos w najważniejszych tematach. Nawet ci, którzy od zawsze trzymali się z dala od politycznych deklaracji, poczuli się zmuszeni do działania. Zjednoczony front wykonawców przeciw Trumpowi okazał się tak skuteczny, że zrobił się problem ze znalezieniem chętnych do występu podczas prezydenckiej inauguracji i ostatecznie na scenę zaproszono totalnych przegrywów w rodzaju Three Doors Down. Niestety toksyczne opary z kominów Fabryki im. Taylor Swift są w stanie przyćmić te działania, a sama jej obecność wystarcza, by media straciły zainteresowanie czymkolwiek innym. Biorąc pod uwagę, że do premiery płyty są jeszcze trzy miesiące, możemy śmiało zakładać, że Swift zmonopolizuje newsy w okresie świątecznym i na początku przyszłego roku.

Jej ofensywa medialna już się rozpoczęła - od podpisania kilku kluczowych umów sponsorskich. Współpracując z firmą Ticketmaster, pod hasztagiem #Verified Fan Taylor zachęca swoich wielbicieli do "dodatkowych aktywności", które zapewnią im lepszą pozycję w kolejkach po bilety na jej koncerty ("super zabawa", obiecuje). Większość tych "aktywności" polega na zapłaceniu dodatkowych pieniędzy, gwarantujących przynależność do lojalnej #ekipy. Fani mogą się również zaopatrzyć w koszulki oraz złote pierścionki z wężami, by podkreślić swoje oddanie wobec Jaśnie Panienki Taylor. Umowa, jaką zawarła z firmą kurierską UPC, ma zachęcić odbiorców do zakupu płyty na fizycznych nośnikach, a w sklepach sieci Target będzie można nabyć ekskluzywne wydanie "Reputation", uzupełnione o dwa kolekcjonerskie magazyny.

Możemy być pewni, że ten medialny blitzkrieg przyniesie jej kolejne miliony. "Look What You Made Me Do" już pobiło jutubowe i spotifajowe rekordy premier. To właśnie dlatego Taylor stara się zupełnie nie angażować w bieżącą politykę. Najważniejszym produktem jej firmy są jej życiowe melodramaty i to właśnie się sprzedaje. Jako szefowa tego interesu musi się rozglądać za kolejnymi ofiarami, które mogłaby wciągnąć w swoje dramy, ale zamiast skupić na największym z wrogów, Donaldzie Trumpie, woli atakować bezpieczne, zupełnie nieistotne cele.

Obserwujcie Noisey na Facebooku, Twitterze i Instagramie.