FYI.

This story is over 5 years old.

podróże

Spędziłem tydzień w domu największej hinduskiej guru

Amma to 63-letnia kobieta z hinduskiego stanu Kerala. Jej zwolennicy uważają ją za świętą albo reinkarnację boga w ciele kobiety. Raz na jakiś czas pojawiają się kontrowersyjne doniesienia o jej aśramie – że goście są wykorzystywani albo że Amma ich...

Kapliczka dla Ammy. Fot. Flickr/Mush M

Jednym z największych podróżniczych banałów jest to, że Indii się nie wybiera – one same nas wzywają, poprzez „znaki", które nagle zaczynamy widzieć wszędzie. Może to być reklama Google w kształcie Taj Mahal albo przewodnik Lonely Planet na półce w lumpeksie, albo nawet samosy w bufecie na wernisażu, na którzy poszliśmy tylko po darmowe żarcie i wino.

Ludzie poszukują znaków przed wyjazdem do Indii i już po przyjeździe do nich. Więc gdy w Małych Himalajach wpadłem na pochodzącą z Niemiec buddyjską zakonnicę, która kazała mi polecieć na południe, do aśramy Ammy – hinduskiej świętej od przytulania – nawet się nie zawahałem. Nie podejrzewałem, że ktoś narzuca mi swoją wolę, nie porównywałem żadnych za i przeciw; poleciałem, bo wykonywanie poleceń, jak w dzieciństwie, jest po prostu znacznie łatwiejsze niż podejmowanie własnych, dojrzałych decyzji.

Reklama

Poprzednie dziesięć dni spędziłem na medytacyjnym milczeniu w Dharamkot. Niemiecka buddyjka zarejestrowała mnie w klasztorze i zabrała mi paszport, telefon, portfel i iPada. Gdy wyjeżdżałem, oddała mi wszystkie te rzeczy, a gdy jej podziękowałem, rozpłakała się.

„Przepraszam, czy dziękowanie jest niebuddyjskie?".

„Nie, nie" – odpowiedziała. „Po prostu, gdy widzę kogoś, kogo wcześniej poznałam, zawsze płaczę".

„Masz na myśli mój przyjazd dziesięć dni temu?".

„Nie. Mówię o innym życiu. Poznaliśmy się w poprzednim życiu".

Dreszcz przeszedł mi po plecach. Jak struga zimnej wody – dokładnie takiej, która wylatuje ze słuchawek prysznicowych w prawie całych Indiach. Chciałem wypytać ją o wszystko (jaki byłem, jak się poznaliśmy, czy może byliśmy kochankami?), ale tego nie zrobiłem. Zapytałem ją natomiast – skoro zna mnie tak dobrze – gdzie powinienem udać się teraz.

„Och, to proste! Twoje poprzednie wcielenie udałoby się odwiedzić Ammę. Nie zwlekaj ani chwili, po prostu poleć tam od razu".

Amma to 63-letnia kobieta z hinduskiego stanu Kerala. Jej zwolennicy uważają ją w najgorszym wypadku za świętą, a w najlepszym za reinkarnację boga w ciele kobiety. Od śmierci Matki Teresy, Amma jest niewątpliwie najświętszą kobietą na świecie.

Doszedłem do wioski i wynająłem pokój w pierwszym pensjonacie, na którego oknie dojrzałem naklejkę z symbolem Wi-Fi. Dla przeciętnego podróżnika, z dwoma plecakami, lekkim niedożywieniem, szybko żółknącymi zębami i stałą wysypką od tych wszystkich koralików, które nosi wokół szyi, bogiem nie jest Budda – jest nim Wi-Fi. W pokoju było łóżko, biurko, stołek, kosz na śmieci i dwa obrazki w ramkach: Amma jako dziecko i dorosła Amma. Zszedłem do recepcji zapytać, jakie jest hasło do internetu.

Reklama

„Ammatomilosc" – odpowiedziała recepcjonistka.

„To jest hasło?".

Skinęła głową: „To hasło i prawda".

Opowiedziałem jej swoją historyjkę z zakonnicą, a chwilę później spisywała mi już drogę dojazdu na karteczce. „Możesz polecieć samolotem albo pojechać pociągiem, ale koniecznie musisz tam dotrzeć. Amma cię wzywa!".

Amma, a tak naprawdę Mata Amritanandamayi, jest niska i krągła, a jej siwizna na ciemnych, długich włosach wygląda jak lukier na czekoladowym torcie. Pochodzi z biednej rodziny rybackiej; podobno nigdy, nawet podczas swoich narodzin, nie płakała. Gdy tylko nauczyła się chodzić, zaczęła odwiedzać sąsiednie domy, by pocieszać mieszkających w nich chorych. Przynosiła im jedzenie ze swojego domu, dawała im ubrania i przytulała ich. Wkrótce ludzie sami zaczęli ją odwiedzać, tylko po to, by mogła ich uścisnąć. Według jej własnych wyliczeń, przez całe życie uścisnęła ponad 35 milionów ludzi, a jej program dobroczynny działa aktualnie w 40 krajach. Jej aśrama jest schronieniem dla około półtora tysiąca ludzi, którym wydaje się trzy podstawowe posiłki dziennie. Można zostać tam ile się chce za jedyne trzy dolary. W aśramie panuje niepisana zasada, że dla każdego, zawsze, znajdzie się miejsce – amma to w języku hindi „matka", a żadna matka nie mogłaby sobie wybaczyć, gdyby jej dzieci nie miały dachu nad głową.

Podejście Ammy do życia jest bardzo proste i bardzo piękne: „Nie uważam się za lepszą od innych. Nieprzerwany strumień miłości wypływa ze mnie w stronę wszystkich stworzeń. Taka jest moja natura. Obowiązkiem lekarza jest leczenie pacjentów. Moim obowiązkiem jest pocieszanie tych, którzy cierpią".

Reklama

Amma na breloczku. Fotografia należy do autora

Wybrałem się więc do aśramy Ammy w Kerali. To zbitek gigantycznych różowych bloków, wyrastających nagle pomiędzy dżunglą a plażą na południowym wybrzeżu Indii, od strony Morza Arabskiego. Pierwsze, co nasuwa się na myśl, gdy dopływa się barką na nabrzeże aśramy to: „Skąd oni wzięli na to pieniądze?". A zaraz potem: „Gdzie tu można napić się czegoś zimnego?". Kerala leży głęboko w tropikach i jest tu tak gorąco i lepko, że można poczuć się nie jak w aśramie, a w paszczy świętej krowy. Nie pomagają w tym rygorystyczne zasady ubioru – panuje tu zakaz noszenia szortów, T-shirtów, jakichkolwiek ubrań, które odsłaniają więcej niż stopy, dłonie i twarz. Poza tym zakazuje się środków odurzających, głośnej muzyki i seksu.

Aśrama działa według ścisłego planu dnia. O czwartej rano odbywa się wspólne śpiewanie w świątyni, o szóstej medytacja na plaży albo joga na hali, śniadanie o ósmej, później wolontariat, obiad, więcej wolontariatu, śpiew w hali, kolacja i cisza nocna o 22.

W dni, kiedy Amma jest w aśramie (a bardzo dużo podróżuje), zaczyna przytulać około południa i kończy dopiero wtedy, gdy uściśnie wszystkich. Pewnego razu zdarzyło jej się przytulać swoich podopiecznych przez dwadzieścia godzin bez przerwy.

Przytulenie przez Ammę jest bardzo proste. Wystarczy poprosić o numerek, po czym wyznaczają ci godzinę. Jeśli to twój pierwszy raz, na numerku dostaniesz też żółtą naklejkę, dzięki której asystenci wiedzą, że trzeba poświęcić ci trochę więcej uwagi. A później czekasz.

Reklama

Krzesła, na których siedzą oczekujący, ustawione są w rzędzie i prowadzą aż na scenę – do samej Ammy. Siadasz, a po jakiejś minucie wszyscy wstają i przesuwają się o jedno miejsce. Jest potwornie gorąco, wszystkie krzesła są plastikowe, więc za każdym razem, gdy ich dotykasz, czujesz nieprzyjemną wilgoć. Jest też kapela grająca triumfalne hinduskie kawałki, których teksty wyświetlane są na dwóch ekranach obok Ammy. Mała próbka:

Lew, co wrogiego słonia zerwał paszczę
Odrzucił rękę Kryszny
Który przedstawia wszechświat na ziemi
Chwalcie go.

Gdy już w końcu dotrzesz na scenę, widzisz siedzącą na tronie Ammę, otoczoną grupką hinduskich i zachodnich pomocników. To również jej ochroniarze – Amma została kilka razy zaatakowana, w tym raz nożem.

Ta kobieta siedzi cały dzień w hali, która przypomina parking podziemny, uśmiecha się i doradza tysiącom ludzi, którzy często śmierdzą i dotykają jej w bardzo natarczywy sposób. Nie wiem, czy to czyni ją świętą, ale jej cierpliwość jest naprawdę nadludzka.

Gdy już podejdziesz do Ammy, jej asystenci chwycą cię za ręce i poproszą o uklęknięcie. Będą mówić rzeczy w stylu „niżej" albo „trzymaj ręce u boku" i nagle wepchną cię prosto w jej biust. Nie wiem jak to powiedzieć, żeby nie zabrzmieć perwersyjnie – szczególnie że Amma to jednak trochę święta – ale jej piersi są olbrzymie i ciepłe i możesz zatopić się w nich, gdy ściska cię swoimi delikatnymi rękoma. To doświadczenie ma w sobie coś nostalgicznego, co przeniesie cię w krainę dzieciństwa, jak jedzenie Nutelli palcami albo siusianie w wannie.

Reklama

Uścisk Ammy trwa pół minuty. Po nim szepce ci coś do ucha w swoim ojczystym języku, wciska w dłoń landrynkę i tyle.

Autor w koszulce z twarzą Ammy. Fotografia należy do autora

Po swoim uścisku wszedłem po schodach na czternaste piętro, gdzie znajdował się mój pokój. Mimo że zapadła już noc, w środku wciąż było gorąco jak w kamiennym piecu do pizzy. Obaj moi współlokatorzy już spali i chrapali. Umościłem się na swoim materacyku leżącym na ziemi. Trochę się lepił, ale ja też się trochę lepiłem, podobnie jak podłoga i ściany. Tej nocy jedyną suchą rzeczą w całych Indiach była Amma.

Ludzie, z którymi mieszkałem pochodzili z Anglii i Niemiec. W aśramie było też bardzo dużo Rosjan. Ktoś powiedział mi, że to przez ich karmę – narobili w swojej historii tyle gnoju, że ich młode pokolenia szukają zbawienia w Indiach. Moi współlokatorzy byli w aśramie prawie pół roku i nie był to pierwszy ich pobyt tutaj. Robin, Anglik, pierwszy raz odwiedził Keralę pięć lat temu, a gdy wyjechał Amma powiedziała mu, by wrócił.

„Jak?" – zapytałem.

„Wolałbym nie mówić. To zbyt osobiste. Ale to była czytelna, bezpośrednia wiadomość, więc wróciłem".

To nic niezwykłego – ludzie w aśramie często opowiadają o snach, wiadomościach, emocjach, które nie opuszczają ich aż do kupienia biletów na kolejny lot do Indii. Niektóre z tych historii są dość absurdalne: John, emerytowany sędzia z Arizony, powiedział mi, że otworzył książkę, z której wypadła pocztówka z Ammą. Książkę, którą sam sobie kupił, podczas pobytu w aśramie. Pocztówka upadła twarzą Ammy do góry, a jej spojrzenie od razu spotkało jego. John natychmiast zrozumiał, że musi wracać.

Reklama

Inne historie brzmią jeszcze dziwniej: pewna kobieta twierdzi, że modliła się do Ammy, by pomogła jej kupić bilet powrotny do domu, a następnego dnia bank, rzekomo przez pomyłkę, przelał na jej konto kwotę 648,25$, dokładną cenę lotu do domu.

DALAJLAMA UMÓWIŁ SIĘ Z MOJĄ MATKĄ, ALE PONOĆ NIE UMIAŁ JEJ WYRWAĆ

To miejsce w jakiś sposób po prostu przyciąga ludzi. Poznałem pewną Angielkę, po sześćdziesiątce, ubraną na biało i z ogoloną głową, która zrzekła się wszystkich swoich dóbr na rzecz Ammy i poprzysięgła służyć jej do końca życia. Wcześniej była oddaną wielbicielką Sai Baby, hinduskiego duchowego przywódcy, zmarłego w 2011. Wielu jego wyznawców przeniosło się do aśramy Ammy po jego śmierci.

Angielka była tu od pięciu lat. Zapytałem się, czy zdarza jej się nudzić, na co pokręciła głową.

„Nie mam na to czasu" – odpowiedziała. „Jestem zbyt zajęta".

Bycie zajętym to kluczowe doświadczenie życia w aśramie. Tak jak w większości centrów duchowych i tu panuje nacisk na spełnienie – nie przez medytację, a przez pracę. Zawsze jest coś do roboty: pielenie, pieczenie czy noszenie pudeł z recyklingiem. Oczywiście praca jest ochotnicza, ale to taki udawany wolontariat. Po prostu zawsze, kiedy będziesz kończył obiad, ktoś podejdzie i powie: „Mam robotę dla silnego chłopaka, jeśli jesteś zainteresowany".

Niemiec z mojego pokoju dowodził robotami na dworze. Zwerbował mnie raz do swojej grupy i wszyscy w 33-stopniowym upale, w długich spodniach i koszulkach, przerzucaliśmy łopatami kompost. Nagle odwrócił się do mnie Adrien, jeden z pracujących chłopaków: „Zazdroszczę takim jak ty" – powiedział. „Możecie sobie tu przyjść, opalić się, pobawić, a później sobie wyjeżdżacie. Nawet nie traktujecie tego serio".

Reklama

„Ale czy to nie znaczy, że jesteśmy zagubionymi duszami?" – zapytałem.

„Nie, to my nimi jesteśmy" – odpowiedział. „Ja nawet nie wiem czy lubię Ammę".

CZY KOMIKS MOŻE ZMIENIĆ PODEJŚCIE HINDUSÓW DO GWAŁTU?

Mówi się, że gdy Amma chce być sama, udaje się na pobliską plażę, kopie dołek i chowa się w nim, tak, żeby nikt jej nie widział. Nawet ona musi czasem odpocząć od swoich obowiązków. Inni też uciekają na plaże, bo tam jest najzabawniej. Znajduje się zaraz za aśramą, więc można na chwilę zapomnieć o zasadach, jednocześnie nie oddalając się zbyt daleko.

W aśramie jest też basen. Wyznaczane są godziny, w których można z niego korzystać, osobne dla kobiet i mężczyzn. Faceci mogą pływać w spodenkach, ale kobiety muszą mieć długie sukienki. Basen otoczony jest wysokim murem.

Na basenie poznałem gościa imieniem Tre, rapera z Arizony, który spędził ostatnie dziesięć lat jako swoisty duchowy kloszard. Narzekał, że poprzedniej nocy poznał śliczną dziewczynę, ale gdy dziś do niej zagadał okazało się, że rozpoczęła śluby milczenia i nie mogła mu odpowiedzieć. „Indie ogólnie nie są zbyt dobrym miejscem na podróżny seks" – powiedział mi Florian, niemiecki instruktor jogi. „Trzeba pamiętać, że większość dziewczyn albo właśnie wyleczyła biegunkę, albo dopiero na nią zachoruje" – celnie zauważył.

Amma jest aktualnie najpopularniejszym guru żyjącym w Indiach – a może nawet na świecie – a jako, że jest kobietą, to więcej kobiet przybywa do jej aśramy. Stosunek kobiet do mężczyzn w tym miejscu to około 65:35, co wszędzie indziej byłoby wymarzoną sytuacją dla młodego heteroseksualnego mężczyzny, ale niestety przestrzega się tu wspomnianego wcześniej zakazu.

Reklama

Widok na basen z dziesiątego piętra. Fotografia należy do autora

Szóstego dnia mojego pobytu w aśramie Florian, po zrobieniu kilku salt do basenu, powiedział nam, że planuje wyjechać. Tre chciał zostać trochę dłużej – wpadła mu w oko pewna Kalifornijka, która dziś rano przyjechała do Kereli.

Też próbowałem opuścić aśramę kilka dni wcześniej, ale gdy pojechałem na dworzec po bilet, pan z okienka powiedział mi, że na ten weekend żadnych już nie ma. Robin, mój angielski współlokator, powiedział mi, że zanim wyjedzie, musi zapytać o to Ammę.

Nie rozumiałem, o co mu chodziło. Wszyscy opowiadają o tym, jak Amma do nich mówi, a oni mówią do niej. Tylko że Amma nie zna angielskiego, a poza tymi trzydziestoma sekundami, kiedy milkniemy zatopieni w bezmiarze jej biustu, raczej nie ma okazji, żeby z nią pogawędzić.

„Jak rozmawia się z Ammą?" – zapytałem Robina.

„Wchodzisz ze swoim pytaniem na scenę, a gdy z niej schodzisz, znasz odpowiedź".

Postanowiłem zejść z moimi tobołami na dół i dołączyć do kolejki. Czekając próbowałem zwerbalizować sobie moje pytanie do Ammy, brzmiało mniej więcej tak:

Słuchaj, doceniam to miejsce i nie widzę w nim nic złego, ale naprawdę nie czuję się tu teraz najlepiej. Myślisz, że mogłabyś użyć swojej nieskończonej wiedzy i potęgi, żeby pomóc mi stąd wyjechać? Wszystkie pociągi są zapchane, a ja nie mam siły wymyślić żadnej alternatywy. Dzięki!

Na scenie byli ludzie na wózkach inwalidzkich, dzieci ze zdeformowanymi ciałami, starzy ludzie z twarzami wciśniętymi w chusteczki i ta nowa Kalifornijka, która podoba się mojemu koledze z basenu. Była opalona, czysta i wyglądała na wypoczętą, jak każdy zaraz po przyjeździe do domu Ammy.

Reklama

Gdy nadeszła moja kolej, dałem się ustawić w odpowiedniej pozycji i uścisnąłem Ammę. Dwukrotnie powtórzyłem w głowie moje pytanie.

„Nie zawiedź mnie" – pomyślałem na koniec. Amma szepnęła mi do ucha mantrę, a w dłoń wcisnęła cuksa.

Pół godziny później już mnie tam nie było.

Dowiedziałem się, że jeśli chciałbym złapać stopa do najbliżej wioski, musiałbym skierować się na północ, w głąb półwyspu, ale było 35 stopni, więc postanowiłem poczekać, aż otworzy się biuro podróży. Czekając, zobaczyłem coś błyszczącego – wiszący na budynku biały T-shirt. Obok niego było małe okienko, z którego nagle wysunęła się męska głowa.

„Taxi?" – zapytał facet.

„Nie, chcę bilet kolejowy".

Po pięciu minutach trzymałem już w ręku bilet na pociąg do Mumbaju przez Goa. Jego sprzedawca zaoferował mi też podwózkę na dworzec swoim Royal Enfieldem.

Podziękowałem mu, po czym, zapewne dzięki kosmicznym siłom Ammy strzegącej moich ruchów, wiatr obrócił koszulkę na drugą stronę. Z przodu miała prosty, narysowany odręcznie portret Ammy.

Kupiłem ją za 70 rupii, od razu założyłem i wsiadłem na motor, by w końcu pojechać na dworzec.

Aśrama Ammy nie jest zła. Ma w sobie coś z miejsca kultu, jest tam trochę pojebanych ludzi, którzy spędzają lata, włócząc się w swoich brudnych białych szatach i zastanawiają się nad sensem wszystkiego, ale wszędzie można trafić na świrów. Aśrama jest przynajmniej dla nich miła. To jedno z tych miejsc, w których można uwierzyć w istnienie boga – bo gdy naprawdę spierdoli się coś w życiu, do tego stopnia, że nie mamy się gdzie podziać, wtedy przypominamy sobie o Ammie i jej aśramie.

Może ludzie zostają tam tak długo, bo boją się tego, co czeka na nich na zewnątrz? Może słuchanie religijnego śpiewu całymi dniami sprawia, że obszar mózgu odpowiedzialny za podejmowanie decyzji się po prostu wyłącza? A może ludzie zostają tam dla darmowego jedzenia? Większość chyba po prostu lubi aśramę za to, że zawsze jest tam coś do roboty i ktoś, z kim można pogadać.

Raz na jakiś czas pojawiają się kontrowersyjne doniesienia o aśramie w Kereli – że jej goście są wykorzystywani albo że Amma ich gnębi. Nie widziałem tam nic takiego. Widziałem jedynie starszą panią, pełną niesamowitej energii, która dzień po dniu zaspokajała wielkie nadzieje i zwyczajną ciekawość tysięcy ludzi, którzy przemierzyli cały świat, by poświęciła im trochę uwagi.

Amma jest wieloraka: to dziewica, to guru, to malutka, starsza kobietka. Po jakimś czasie zrozumiałem też, że – tak jak głosiło hasło do Wi-Fi w pensjonacie na północy Indii – Amma to miłość.