FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

Trawka i bijatyki, czyli hip-hopowe wspomnienia z Łodzi lat 90.

„Balcerowicz, telewizja satelitarna, MTV, grunge, techno, eksplozja narkotyków. Palimy trawkę na klatce. Bez kamer, kar za posiadanie. Policja nie ma procedur"

Zdjęcia z archiwum Dużego Taty

Piotr Dabov prowadzi deskorolkowy magazyn DIZASTERMAG. Jest jednym z najstarszych aktywnych skaterów w Polsce.

Gorący wieczór. Lato 1995 roku. Siedzieli na ławce. Właściwie to unosili się na wodnym leżaku, po nie wiadomo czym palonym z lufki. Dżojnty wtedy nie były w modzie, oj nie. Pierwsze paranoje (geje, policja) dopiero raczkowały w młodych mózgach, czas wspaniale potrafił zwolnić, gdzieś pomiędzy czerwonym białkiem oczu, źrenicą, a zdawkowym uśmiechem w kąciku ust po udanym złożeniu rymów. Tetrahydrokanabidol ma to do siebie, że każdy może stać się architektem rymów. Nagminnym były pojedynki fristajlowe na ulicy, przed klubem, przed, czy po imprezie.

Reklama

Ale wróćmy do ławki.

Zaplątani w miłej rozmowie o niczym, mieli się już pożegnać. Nagle, w polu widzenia skośnych oczu pojawił się pies. Wilczur. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie pocztówka z Amsterdamu. Zamarli. Przecież to bestia! Wilk, a może nawet wilkołak, który w każdej chwili może rzucić się do gardła! Tysiąc myśli. Zwierzęciu przecież nie da się nic wytłumaczyć! Powinni wcześniej grzecznie pożegnać się i oddalić, każdy do swojego bloku. Napięcie. Brak ruchu. Pojedynek rewolwerowców. Sekundy jak godziny. Wnętrza źrenic.

Moment, kiedy zamiast myśli pojawia się pustka. Bez koloru i kształtu. Moment, w którym równocześnie każdy z nich, z niewiadomego powodu, poruszył się. Pies z wyciem odskoczył, jakby uciekał przed zderzeniem z samochodem.

„Manhattan w domu / Spierdalaj do schronu / Bo właśnie nadchodzi król mikrofonu". Wysokie bloki w centrum Łodzi. Zbudowany w latach 70. „Manhattan" to oaza dla artystów, osób wybitnych, a mieszkanie tam to nobilitacja. Koterski, Pasikowski, Ciechowski, dobrze, że nie Cejrowski. Każdy ma taki Manhattan, na jaki sobie zasłużył. Obecnie zwykłe blokowisko wyróżniające się jedynie ilością pięter i rodzajem wind, ze starszymi osobami na pokładzie. Ale wróćmy do dziewięćdziesiątych.

Balcerowicz, telewizja satelitarna. MTV, grunge, techno, eksplozja narkotyków. Palimy trawkę na klatce. Bez kamer, kar za posiadanie. Reakcja na krzyk sąsiadów to rubaszny śmiech. Policja nie ma procedur na alko i na zioło. To już nie samosiejka od hipisa sprzedawana na „szuflady". Tak jak raczkuje kapitalizm, tak pierwsi dilerzy kosmicznie kombinują staf. Potrzebuję coś powiedzieć, wydusić, ale w kaszlącej śmiechawie przez kilkanaście minut, a może tylko sekundę krztuszę się w rytm: Szi, Szi, Szi…NBA wiedzie ogromne triumfy, każdy zna tą ligę, … szi szi Szikago Buls! Niczym odkaszlnięcie niemowlęcia, które daje spokój, na twarzy pojawia się uśmiech.

Reklama

Chłopcy szukają akceptacji. Chcą być twardzi. Ale to nie Bronx, ani Brooklyn, ani LA. W oparach wódki i zjary, mają przygody jakich obecnie przeżyć już nie można, bo kto teraz chodzi z wielkim pistoletem gazowym za pazuchą? Albo z kilkuset kwasami w jednej torbie i w centrum miasta, swoim zachowaniem może tylko sprowokować przeznaczenie? La haine.

Siedzimy w kinie. A właściwie to jaramy w czwartym rzędzie. Z fajki. Całkiem niezła zasłona dymna. Na słabej komedii nie ma za dużo ludzi. Nasze zachowanie młodej pani bileterce raczej nie przeszkadza. Przed zmęczonymi oczami na ekranie przepływają statki podwodne. Slapstickowe żarty. Wybuchamy śmiechem, wijemy się na niewygodnym drewnianych krzesłach w momentach, kiedy nikt się nie śmieje. Po pewnym czasie, z tyłu sali, niczym sonar, jest jednak ktoś odbijający nasz śmiech! Z nutą niepokoju, ale też ciekawości czekam do końca seansu. Po wyjściu z kina okazuje się, że spotykamy Mariana. Właśnie wyszedł z pierdla, pije dynks. Mimo że autobus jedzie w kierunku Piotrkowskiej, nie idziemy razem w tany.


Historie, których nie poznasz nigdzie indziej. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco


Pewnego wieczoru wypiliśmy za dużo. Tony Montana. A właściwie wjazd do kibla w zapełnionym klubie z okrzykiem „wszyscy wypierdalać!". Rubaszne żarciki podczas sikania, nutka adrenaliny. Z toalety do klubu prowadzą bardzo wąskie schodki na górę. Zaplątani w pijackiej rozmowie o niczym, nie zauważamy gości, którzy dosłownie skaczą na nas jak ninje z góry. Kątem oka patrzę, co się wydarzy, bo mamy nie tylko pięści. W tłocznym klubie są to bardziej zapasy niż boks. W pewnym momencie w ferworze walki widać schowany za pasem pistolet. Niczym w filmach z myszką Miki: widzę damską rączkę wynurzającą się z tłumu, która wyrywa go z zza pazuchy zajętych zapasami i chowa się z powrotem! Nigdy nie zapomnę tego widoku. Zagrożenie i komedia, Pulp Fiction w pełnej krasie.

Był taki niezły patent na spędzenie wieczoru. Należało rozsunąć drzwi podczas jazdy windy, aby się zatrzymała na półpiętrze. Z piętra wyżej, przy użyciu zwykłego paska od spodni można było otworzyć drzwi od strony klatki i wejść niczym prawdziwy komandos na dach windy. Bezpłatna adrenalina, i dreszczyk emocji, prawdziwa popisówa przed „pierwszymi" dziewczynami. Ale to już inna historia.