Stefan Wesołowski - Rite of the End

FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Stefan Wesołowski - Rite of the End

Dystopia, mrok, skrzypce i bas.

Początkowo to nie miał być materiał na płytę. Szybko jednak muzyka tworzona jako oprawa do wystawy fotografii Francisa Mesleta na specjalne zamówienie Stéphane Grégoire, szefa francuskiej oficyny Ici D'ailleurs, wyewoluowała ponad pierwotne założenie i zaczęła żyć własnym życiem. "Po prostu nagle okazuje się, że niezależnie od jakichś założeń i planów, z różnych szkiców zaczyna się samoistnie układać jakaś zupełnie inna historia, której nie planowałem i która koniecznie chce się urodzić" - mówił nam krótko przed premierą albumu sprawca materiału "Rite of the End", Stefan Wesołowski. Dobrze, że wszystko potoczyło się w tym właśnie kierunku.

Reklama

Muzyka powstająca z naturalnej potrzeby zawsze była dla mnie czymś wznoszącym się ponad tradycyjne rzemiosło. Czymś, co ma duszę i własną historię do opowiedzenia. W marcu tego roku na dłuższą chwilę moją uwagę zaprzątnęła ambientowo - eksperymentalna kompilacja "mono no aware" sklejona przez Billa Kouligasa z berlińskiej wytwórni PAN. Wtedy myślałem, że bardziej posępnie, dystopijnie i mrocznie się już nie da. Myliłem się. Stefan Wesołowski i jego "Rite of the End" zweryfikowało mój pogląd już po pierwszym, jak sam tytuł mówi, stanowiącym jedynie wstęp, utworze "Prelude". Instrument, jakim posługuje się gdański muzyk sprzyja patosowi. Nie w każdych rękach skrzypce potrafią jednak wyzwolić tak silny ładunek emocjonalny. Duża jest w tym także rola silnie obecnej w muzyce Wesołowskiego, głęboko basowej elektroniki. To brzmienie idealne do zaprezentowania nie w pełnym złoceń i ozdobników, barokowym anturażu, lecz pośród grubych, ciężkich i surowych fasad romańskich świątyń. W tej płaszczyźnie Wesołowski porusza się ścieżką zapoczątkowaną nagranym we współpracy z Michałem Jacaszkiem materiałem "Kompleta".

"Rite of the End" serwuje słuchaczom cały wachlarz emocji. Od powściągliwego, intymnego "Frame II", które z każdą kolejną sekundą rozbrzmiewa coraz pełniejszym brzmieniem, po monumentalną, ambientową kompozycję tytułową. Utwór "Rite of the End" to mój zdecydowany faworyt. Rozmyta, delikatnie wibrująca struktura porusza absolutnie każdą cząstkę ciała słuchacza. Ze swoistego transu wyprowadza nas kontrastujące z nim, post-klasyczne "Seven Maidens", które jaki singiel promowało całe wydawnictwo. Baza tej kompozycji jest bardzo zbliżona do poprzedzającego ją utworu, jednak ponad ścianę dźwięku przebija się tu najpierw fortepian, a chwilę później akompaniują mu skrzypce. Dzieło Wesołowskiego wieńczy natomiast równie mocno instrumentalne "Hoarfrost II", będące przy okazji najbardziej mroczną kompozycją całego materiału. I kiedy spodziewamy się już tylko łagodnego opadania i studzenia emocji, połamana, psychodeliczna końcówka utworu na nowo ładuje w nas kolejne porcje energii. Dzięki niej cisza po ostatniej sekundzie rozlega się jeszcze dotkliwiej.

Po zeszłorocznym, świetnym debiucie Karoliny Rec, nakładem 130701 (czyli post-klasycznej odnogi FatCata) Stefan Wesołowski swoim "Rite of the End", potwierdził, że mamy genialnych instrumentalistów z otwartymi umysłami. Pochodzący z Trójmiasta muzyk podniósł i tak wysoko postawioną swoim poprzednim albumem "Liebestod" poprzeczkę jeszcze wyżej. Mariaże wymienionej dwójki artystów z Piotrem Kalińskim, Michałem Jacaszkiem czy Natalią Zamilską pokazują, jak ogromna siła tkwi w smyczkach, których miejscem wcale nie musi być orkiestra symfoniczna. Stefanie, czekamy więc niecierpliwie na koncertową odsłonę "Rite of the End"!