Sarius - I żyli krótko i szczęśliwie

FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Sarius - I żyli krótko i szczęśliwie

Ewolucja Sariusa była jedną z najciekawszych w historii polskiego rapu. "I żyli krótko i szczęśliwie" to zdecydowanie jego najlepsze dzieło do tej pory.

Częstochowa miała taki moment w historii, w którym stała rapem. Pamiętacie "10 osób" Wspólnej Sceny z 1997 roku? Jednym z inicjatorem składaka, łączącego składy z całej Polski, był Dziker z Ideo. W pewnym momencie głośno było o związanym z PFK Company eksperymentalnym Ego, złożonym ze Śliwki Tuitam, Sivego i DJ-a Haema. Pierwszy z nich współtworzył zresztą z Fokusem Pijanych Powietrzem, a ich krążek "Zawieszeni w czasie i przestrzeni" okazuje się jednym z niewielu związanych z tamtym crew, które bronią się w pełni do dziś.

Reklama

Ale kiedy Częstochowa zaznaczała swój punkt na mapie polskiego rapu, coś poszło nie tak. O scenie ze Świętego Miasta zaczęło być coraz ciszej, aż zupełnie oddaliła się w cień. Owszem, pojawił się Hurragun, ale polski słuchacz nigdy nie potrafił docenić boom-bapowego brzmienia, co potwierdzały komercyjna klapa takich projektów jak Stylowa Spółka Społem czy Siła DźwięQ. Aż pojawiło się dwóch graczy z jednej ekipy: Żyto i Sarius. Kiedy jednak pierwszy z nich dołączył do Prosto, prezentując blisko związany z ulicą rap, drugi związał się z Asfaltem, a jego ewolucja jest o wiele bardziej skomplikowana i… ciekawsza. A "I żyli krótko i szczęśliwie" jest tego najlepszym świadectwem.

Kto bowiem znał Sariusa z jego poprzednich dokonań, ten wie, że mieliśmy do czynienia z fenomenem. Młody, arogancki raper, który w przeciwieństwie do większości swoich wchodzących na scenę rówieśników miłuje klasyczne brzmienie, o czym świadczyło chociażby dobieranie producentów. DJ Eprom, O.S.T.R. i Soulpete hołdowali mocnym brzmieniom z lat dziewięćdziesiątych, ale jednocześnie dalecy byli od prymitywizmu. Na tle wszystkich pozycji Sariusa wyróżniała się szczególnie jedna rzecz: wspólna epka z Weną, położona na bitach duetu producenckiego Voskovy.

Na swój trzeci longplay Sarius postanowił kontynuować tamtą współpracę. Otrzymaliśmy więc 14 numerów, przepełnionych cykającym hi-hatami czy werblami, brzmiącymi jak wyciągnięte z klasycznego Rolanda TR-808. I chociaż mamy tu wiele elektroniki czy syntezatorów, jednocześnie nie doznaje się wrażenia braku szacunku dla tradycyjnych brzmień. Najbardziej dobitnie pokazuje to "Tynk", oparty w całości na samplu z Terry'ego Calliera. Voskovym jednak blisko przede wszystkim do cloud-rapowych klimatów w rodzaju Blue Sky Black Death - wyłożone na pogłosie sample wokalne, ambientowe pady wysuwane na pierwszy plan, czasem nieco schowany fortepian, miarowe rozbudowywane kompozycje. Do tego powolne tempa i niepowtarzalny, gęsty klimat, którego nie przegoni nawet tłum z maczetami. W tej chwili zdecydowanie czołówka w Polsce, szczególnie jeżeli chodzi o nowoczesne brzmienia.

Chemia między producentami a gospodarzem krążka jest wręcz wzorowa. Flow Sariusa jest w tej chwili perfekcyjne i aż trudno uwierzyć, że to facet, który zdecydowanie więcej numerów w życiu nagrywał pod to symboliczne wręcz 90 bpm. "Rocznik 92', ale mogę znacznie więcej" nawija w "Mariusz to Sarius". I faktycznie, pokazuje, że potrafi z bitami zrobić niemal wszystko. Przyspieszenia, przestawianie akcentów - wszystko jest w tej chwili na szóstkę i wypada to tak naturalnie, że nawet VNM w "Lodu pan" wydaje się sztywny ze swoim prącym do przodu flow. Częstochowskiego rapera nie ogranicza w żaden sposób tempo, a werble nie stanowią dla niego przeszkody na drodze.

Tym lepiej, że Sarius opowiada rzeczy przykuwające do głośnika. Jasne, można ponarzekać nieco na monotematyzm. Patent młodego, wkurwionego zdążył się bowiem nieco przejeść. Sarius jednak - dzięki swojemu warsztatowi - ma wszelkie predyspozycje do tego, aby żądać i rządzić. Pokazuje swoją wyższość, udowadnia ile przeżył, a jednocześnie nie zapomina o rodzinie i popada w dość interesujący z punktu widzenia słuchacza kryzys tożsamości. W jego arogancji nie ma cienia nieuzasadnionej roszczeniowości. Linijki elektryzują, zapadają w pamięć, a refreny niosą utwory jak nigdy. Tak, korona króla polskiego rapu jest w zasięgu wzroku.

Cieszy mnie, że wciąż powstają albumy, w których wybór najlepszego numeru jest w zasadzie jedynym problemem. "I żyli krótko i szczęśliwie" to naprawdę świetny, spójny krążek. Uwierzcie, wstyd kończyć 2016 rok, nazywając się fanem rapu i nie znając nowej pozycji Sariusa. Pozycja obowiązkowa.