FYI.

This story is over 5 years old.

Byliśmy tam

Udaliśmy się na noise rave w Detroit, by zobaczyć odsłonięcie statuy Bafometa

Wolf Eyes, Sadist i William Morrison ze Skinny Puppy zagrali na specjalnym koncercie, który mocno wkurzył środowiska religijne.

Zdjęcia: Matt Anderson, za zgodą organizatorów eventu

Istnieje na Południu takie stare powiedzenie, że gdy świeci słońce i pada deszcz, znaczy, że diabeł bije swoją żonę (bo wkurza się, że Bóg dał nam ładną pogodę, wiecie). Niedawno w Detroit diabeł pokazał, co potrafi, bo słońce, a i owszem, świeciło, a potem lunął rzęsisty deszcz, gdy protestujący zebrali się, by potępić odsłonięcie długo oczekiwanej statuy Bafometa z wielkimi rogami, skrzydłami i rękami wskazującymi północ i południe (co symbolizuje dualizm światłości i mroku Świątyni Szatana).

Reklama

Event ten wzbudził tyle kontrowersji, że czułem się w obowiązku zaprzedać duszę diabłu i ujrzeć to na własne oczy. Aby dotrzeć do miejsca świętowania tego wydarzenia, utrzymywanego w tajemnicy, by przechytrzyć protestujących, musiałem wziąć udział w półtoragodzinnej satanistycznej wersji poszukiwania po całym mieście wielkanocnego jaja. Temat był na tyle ciekawy, że CNN zakupiło wyłączne prawa do transmisji, choć okazało się, że efekt końcowy przypominał jedynie stary, poczciwy rave. Tymczasem mierząca prawie trzy metry i ważąca tonę statua przemierzyła długą drogę, by się tu znaleźć.

Statua Bafometa została pierwotnie stworzona przez Świątynię Szatana na znak protestu przeciwko pomnikowi Dziesięciorga Przykazań, wzniesionemu w 2012 na terenie należącym do siedziby Zgromadzenia Stanowego Oklahomy. Na swoim portalu, Świątynia Szatana opisuje swą misję jako "zachęcanie do życzliwości i empatii dla wszystkich ludzi, odrzucanie tyrańskiej władzy, opowiadanie się za praktycznym zdrowym rozsądkiem i sprawiedliwością oraz kierowaniem się ludzką wrażliwością w celu podejmowania szlachetnych działań podyktowanych wolą jednostki". Nie nawołują do oddawania czci mitycznemu Szatanowi, opowiadają się raczej za prowadzeniem "racjonalnych dociekań". W zasadzie ich credem jest libertarianizm obywatelski, a wśród kwestii przez nich popieranych - rozdział kościoła od państwa.

Nigdy nie udało się postawić statuy Bafometa na terenie Zgromadzenia Stanowego Oklahomy, niemniej jednak wysiłki nie poszły na marne: zaistniały spór doprowadził do tego, że Sąd Najwyższy Oklahomy orzekł, iż pomnik Dziesięciorga Przykazań narusza konstytucję stanową - postawienie go na ziemi należącej do stanu świadczy o potraktowaniu szczególnej religii w sposób uprzywilejowany.

Reklama

W sobotę poznałem założyciela Świątyni Szatana, Luciena Greavesa (prawdziwe nazwisko – Doug Mesner), na pozór skromnego, niezadufanego w sobie faceta z ukrytą charyzmą. Jego lewe oko jest jasnoszare, co kontrastuje z prawą tęczówką w kolorze khaki, obrazując promowany przez niego dualizm, widoczny na jego własnej twarzy. Powiedział mi on, że gubernator Oklahomy i prokurator generalny tego stanu zastanawiają się obecnie nad wprowadzeniem zmian w konstytucji, które służyłyby ich interesom - a w takim przypadku z prawdziwą radością wytoczy im proces cywilny.

"Gubernatorka Oklahomy, Mary Fallin, i Scott Pruitt, prokurator generalny, wydają się naprawdę głupimi ludźmi", powiedział mi. "Od samego początku mieli niewłaściwe podejście do historii ze statuą Bafometa, więc wydaje mi się, jeśli dadzą nam możliwość wystąpienia do sądu w sprawie postawienia statui na gruntach publicznych, to proces ujawni całą korupcję i brak kompetencji w administracji stanowej Oklahomy, co, jak sądzę, będzie najlepszym rozwiązaniem".

Greaves mówi, że jeśli orzeczenie Sądu Najwyższego Oklahomy zostanie podtrzymane, jak dotychczas, Bafomet pojedzie do Arkansas, gdzie w tym roku gubernator podpisał projekt ustawy zezwalającej na ustawienie pomnika Dziesięciorga Przykazań na terenie Zgromadzenia Stanowego. Jak na razie jednak to właśnie Detroit jest miejscem, w którym Świątynia Szatana może pochwalić się dziarską, wieloletnią obecnością. Przez cały tydzień poprzedzający odsłonięcie statui miasto aż huczało: z jednej strony, protestujący chrześcijanie robili, co w ich mocy, by wywołać powszechne oburzenie; z drugiej, ludzie mówili o tym jak o koncercie, którego nie można przegapić, z udziałem Wolf Eyes, Sadist i Williama Morrisona ze Skinny Puppy, mistrzów industrialu.

Reklama

Gdy w sobotę wczesnym wieczorem dotarłem do Bert's Warehouse, gdzie pierwotnie miało odbyć się odsłonięcie statuy, pod niebem zasnutym deszczowymi chmurami zgromadziła się grupa około 50 protestujących, uzbrojonych w megafony i inne ustrojstwa, by ostrzegać o zbliżającym się niebezpieczeństwie.

"Każdy duch posiadający taką moc będzie działał niszcząco na to miasto, nie potrzebujemy tego" powiedziała mi Brianna McKoy, mieszkanka Detroit. Bill Pye z Plymouth w Michigan przyniósł ze sobą szofar, instrument z wypolerowanego rogu baraniego, w który dmie się, by wypędzać demony i niepożądanych intruzów. Zadął, by zademonstrować. W odpowiedzi z nieba zaczął mżyć deszcz. Wręczył mi swój róg i próbowałem uzyskać podobny dźwięk, ale nic z tego, a zaraz potem rozległ się trzask pioruna i spadł rzęsisty deszcz. Gdy rozmawiałem z nimi, błyskawicznie okazało się, że większość nie miała pojęcia, iż statua pobędzie tu tylko jedną noc, po czym trafi do magazynu, ale, hej, protesty przeciwko Szatanowi to zawsze dobre zajęcie na sobotnią noc.

Podobnie jak świętowanie. W strachu przed protestującymi, organizatorzy zaprowadzili uczestników swojej imprezy rave w inne, tajne miejsce. Spotkaliśmy się przed małym, opuszczonym budynkiem, gdzie Lisa Ling i producenci z CNN stali przy kolejce innych czekających, z których większość odmówiła podania reporterce swego nazwiska, jak również odpowiedzi na pytanie, dlaczego to wydarzenie było dla nich ważne. W środku poproszono mnie o potwierdzenie mojej tożsamości, dano złotą opaskę na rękę, a lewą ostemplowano 666. Nim zostałem poinformowany, gdzie w końcu odbędzie się ten event, musiałem podpisać kontrakt, że oddaję swą duszę diabłu. Podpisałem, przewracając oczami. Komedia związana z aurą tajemniczości przypominała mi nie tyle kultowe praktyki jakiegoś nielegalnego kościoła, co dawne czasy imprez rave’owych na środkowozachodnim wybrzeżu, gdzie nastolatki musiały przechodzić przez punkty kontrolne, by dostać się do pieprzonego środka i móc poszaleć. Policja poważnie potraktowała zadanie chronienia satanistów przed groźbami śmierci. Kobieta ze sprayem z wodą święconą spryskała nas od tyłu. "Precz!", wrzeszczała, ale trudno było odróżnić, co mogło być deszczem, a co wodą święconą.

Reklama

Szukając drogi, na rogu ulicy niedaleko nadbrzeża mieliśmy wypatrywać "przewoźnika dusz w czerwonym szaliku". Wskoczyłem w ubera, by się tam dostać i znalazłem tego "przewoźnika dusz" z parasolem w ręku. Na potwierdzenie faktu, jak skromna jest w rzeczywistości kultura młodzieżowa w Detroit - i do jakiego stopnia dla wielu ludzi nie było to żadną satanistyczną ekspozycją na skalę światową lecz raczej fajnym weekendowym koncertem - okazał się on nikim innym, jak moim sąsiadem. Olbrzymi, odwrócony krzyż świecący neonową czerwienią opromieniał magazyn straszną poświatą. Goście zaczynali się powoli schodzić - niektórzy z tej okazji ubrali się cali na czarno i przesadzili z make-upem - a klimat nie wydawał się tak odległy od melanży młodych grafików i kuratorów galerii sztuki. Jak wielu dostrzegło, przypominało to halloweenową imprezę w lipcu. Czuło się czającą obecność Bafometa, zasłoniętego płachtą i ukrytego z boku. Wielu ludzi przyjechało tu specjalnie z Nowego Jorku, LA i różnych innych miejsc, a kiedy doommetalowy/punkowy zespół Sadist zaczął rozgrzewać tłum przed mającym być gwoździem programu setem Wolf Eyes, buchnęła wielka energia.

"Gdy zaproponowano nam ten koncert, chłopaki byli wniebowzięci", napisał mi później w mailu John Olson, perkusista Wolf Eyes. Generalnie uznali to za świetną okazję i zapomnieli o tym, ale już na początku trasy koncertowej zaczęły do nich docierać związane z tym kontrowersje. "Widziałem to, pamiętam koncert i przerażenie w sieci, totalnie odleciałem", ciągnął dalej. "To było pod koniec naszej trasy koncertowej, więc wszystko było gotowe do wprowadzenia pierwszej poprawki w rodzinnym mieście, pod hasłem: POWAŻNE SZKODY". Set Wolf Eyes był noise’owym seansem mającym naładować publiczność przed odsłonięciem Befemota. Zespół szalał, a w mgle i dymie pojawiło się poczucie wspólnoty niemającej nic wspólnego z religią: ludzie na scenie i poza nią znaleźli po prostu natężenie, które mogli uznać za własne.

Reklama

Około 23 Greaves rozpoczął kazanie, zaczynając je od cytatu z Ewangelii św. Łukasza: "Światłem ciała jest twoje oko". Gdy przemawiał, przez dziurę w dachu wlała się deszczówka, tworząc wodospad. Greaves czuł się raczej jak gwiazda rocka, nie kaznodzieja, bardziej jak David Byrne niż Jim Jones. Mówił o dualizmie życia i konieczności współistnienia dobra i zła. Po części przypominało to filozoficzną głupotę Tumblra, po części zaś zdawało się płynąć prosto z serca, więc porwał publikę, nawet jeśli przesadzona teatralność definitywnie zrujnowała jakąkolwiek powagę tego wydarzenia.

The Unveiling Of Baphomet https://t.co/EcKsZ70xtl

— MATT SUKKAR (@SUKKAR) July 26, 2015

W końcu, pośród okrzyków "Witaj Szatanie!", rozpoczęto odsłanianie statuy. Usunięto płachtę i monolityczny, olbrzymi Bafomet mógł teraz usłyszeć więcej rozdzierających uszy wrzasków. Formalnie rzecz biorąc nie można było używać kamer, więc w ruch poszły telefony. Po tym, jak stado facetów w pelerynach i kobiet uszminkowanych na czerwono zdążyło się już sfotografować i wykonać tańce erotyczne przed rogatą bestią i jej dziećmi z brązu, Michael Langan - miejscowy włóczęga - zaciągnął mnie tam i teraz my zrobiliśmy sobie zdjęcie, podczas gdy próbowałem zachować poważną minę. Wszystko było podpasowane pod Instagram, przekonania religijne nie miały z tym wiele wspólnego, Bafomet był po prostu wielką dekoracją, mrocznym ekwiwalentem Myszki Miki z Disneylandu, tyle że dla dorosłych.

Jak przystało na satanistyczną noc, później przyszedł czas na prawdziwe bachanalia. Greaves siedział na tronie, przypatrując się wszystkiemu z szerokim uśmiechem na twarzy, Bafomet ze sterczącymi rogami i rozpostartymi skrzydłami górował nad nami, a jego wyznawcy, przyjaciele, dziwolągi i barbarzyńcy śpiewali. Protestujący dęli w swoje rogi nieco dłużej niż trwała cała ta impreza rave dla dzieciaków na kwasie, które jakiś czas temu skończyły już zabawę i czekały na ubery, by zabrać się z magazynu w Detroit i kazać zawieźć do domu.

Max de la Garzja jest pisarzem mieszkającym w Detroit. Znajdziecie go na Twitterze.

Tłumaczenie Emilia Szymczyk