Robert Piernikowski - No Fun

FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Robert Piernikowski - No Fun

"Weź, bierz to / Będzie hit" - rapuje w singlowym "Trwamy" Robert Piernikowski i tak naprawdę nawet nie przepowiada przyszłość, ale stwierdza fakt. "No Fun", jego najnowszy solowy album, to materiał w każdej sekundzie dobry lub bardzo dobry.

Piernikowski dużo zdziałał pod szyldem Napszykłat, ale dopiero dzięki Synom trafił do szerszego grona słuchaczy. Debiutancki "Orient", który nagrał z Przemysławem Jankowiakiem, wcześniej znanym jako Etamski, obecnie pracującym pod pseudonimem 1988 producentem z Trójmiasta, który jest też współwłaścicielem Latarni, wytwórni muzycznej prowadzonej z Wojciechem Krasowskim. "Orient", równie chwalony co krytykowany, nie przeszedł bez echa, raz z powodu chwytliwych bitów i podkładów 1988, a dwa, że Robert Piernikowski na mikrofonie potrafił porwać słuchaczy i do "bujania", i do uważnego słuchania. O "Wkurwie", "Hitykamieniach", "Gonie" czy "Babci" po prostu się mówiło, a ci, którzy z miejsca załapali flow Piernikowskiego , zacierali ręce na liczne gigi czy festiwalowe wojaże duetu. Koncertów było bez liku, to suche stwierdzenie faktu, żadne słodzenie. Syny wyskakiwały zewsząd. Otwieraliście lodówkę - wywiad z Synami. Sprawdzaliście, kto gra u was w weekend w mieście - Syny były jednym z polecanych wydarzeń.

Reklama

Słusznie.

Ale samym "Orientem" artyści nie mogli żyć długo. 1988 zaczął dłubać przy swoich rzeczach, a efekty przyjdą lada dzień, bo już w maju. W maju, też nakładem Latarni, ukaże się jego solowy album "Gruda", a udostępniony singiel "Mantra" pokazał producenta w nieco innym, bardziej klubowym świetle. O Piernikowskim, że odszedł od formuły Synów, powiedzieć się nie da. Muzycznie "No Fun" bardzo nawiązuje do płyty duetu, przynajmniej w swojej pierwszej połowie. Szorstkie bity, chwytliwe podkłady Roberta Piernikowskiego uderzają w stronę "Orientu", melodii prostych i powolnych z naciskiem na rytmikę. Wszystko utrzymane w duchu lo-fi, pełnym trzasków, swoistych niedoróbek dźwiękowych, jakby momentami to taśma została wciągnięta przez magnetofon.

Tym Piernikowski nawiązuje też do swoich wcześniejszych solowych aktywności. Wydany w 2014 roku album "Się Żegnaj" brzmiał bardzo podobnie, z wyjątkiem aż tak ciężkiego, wycofanego wydźwięku. Bo podczas gdy z tamtej solówki biła skrywana frywolność, jakaś (to słowo będzie naciągane, ale jednak dało się w "Się Żegnaj" ją wyłapać) radość, tak "No Fun" faktycznie tłumaczy odbiorcom przekaz albumu już samym tytułem. Zero. Zero zabawy. Zero uśmiechów, ciężkie podkłady, mocna melodeklamacja Piernikowskiego w charakterystycznym dla niego stylu. Cofnięte, przesuwane słowa i rymy ("Wypuszczam DYM / jestem TYM ogniem" w "Antari M-10"), niski głos, częste powtórzenia poszczególnych słów, specjalne nie wchodzenie z nawijką w bit - to szczególne cechy Roberta Piernikowskiego, które albo się kupuje w całości, albo w ogóle nie ma sensu zahaczać uwagi o "No Fun".

A sama płyta? Bardzo mocna, bardzo wymagająca też tak naprawdę czasu. O ile singlowe "Trwamy", do którego powstał klip Piotra Machy, to największy przebój na "No Fun", tak do większości nagrań jednak trzeba się powoli przekonywać. "Trwamy" to wysokie, patetyczne momentami, momentami horrorowo-wyciągające syntezatory i połamane bity, jak-od-niechcenia wokal Piernikowskiego ("Ciężko, ciężko, jest, jest, jest ciężko / Osiedle pojebane jest / A ja tutaj mieszkam"), trafne uwagi ("Papieros za papierosem na balkonie / Trwamy, trwamy, trwamy / Fajki takie drogie / Drogie" czy "Za kawę każą płacić 10, 10 albo więcej / Za kawę / Dużo chcą pieniędzy" czy przede wszystkim zdanie klucz całego utworu: "Mało kasy / Ciągle kasy brak / Chłopaki nie żyją / Oni trwają"). Wszystko momentalnie wpada w ucho, kierując "Trwamy" do roli głównego singla płyty, takiej wizytówki Piernikowskiego, łącznika między "Się Żegnaj", "Orientem" i Piernikowskim A.D. 2017.

To samo można zresztą powiedzieć i napisać o "Rano", drugim najlepszym nagraniu z całego albumu, też opartym na wysokich partiach synthów czy mocnych, ponurych wręcz bitach i wkręcającej, hipnotyzującej wręcz instrumentalnej końcówce (która tak naprawdę trwa przynajmniej pół utworu). Nad tą częścią twórczości Piernikowskiego należy się szczególnie pochylić podczas odsłuchu "No Fun", bo Robert faktycznie staje na wysokości zadania, serwując raz depresyjne, zdezelowane melodie ("Jutro będzie inaczej"), raz marsze pogrzebowe ("Koniec lata"), a innym razem trącające tropikalnymi latami osiemdziesiątymi kompozycje ("Martwię się") z chwytliwymi, zapadającymi w pamięć klawiszami. Ale to "Bunin" wyrasta na najładniejszy kawałek na płycie, jeśli spojrzymy tylko na instrumentale. Znakomita narracja, to rosnąca, to opadająca dźwiękowa opowieść, która w momencie kulminacyjnym przechodzi w niemal cyfrowo-apokaliptyczną, gęstą jak melasa buraczana muzyczną elegię o pięknej, końcówce.