FYI.

This story is over 5 years old.

Najgorsze rzeczy świata

Ojciec zabrał córkę na festiwal muzyki elektronicznej i narzekał, że wszędzie było czuć zielsko

"Nie jestem głupi i mogę śmiało powiedzieć, że pachniało maryśką na kilometr" - komentował dla Manchester Evening News.
Emma Garland
London, GB

Pozwólcie że zacznę pisząc: palenie zielska jest głupie. Nie jest to najgorszy narkotyk - ten zaszczyt przypada zapewne heroinie za rujnowanie ludziom życia albo mefedronowi za bycie gównem - ale to zdecydowanie największa strata czasu. Jeśli chciałabym sięgnąć po coś, co sprawi, że poczuje się senna, ale jednocześnie nie będę mogła zmrużyć oka, bo wpadnę w paranoję, po prostu obejrzę jakiś dokument o Enronie. Jeśli chciałabym zjeść pięć ogromnych paczek czipsów, po prostu zjem pięć ogromnych paczek czipsów. Jeśli chciałabym sprawić, że Vine byłby jeszcze bardziej zabawny, odpaliłabym jakieś wideo o rozwijaniu własnej osobowości. W każdym razie, miałam powiedzieć o czymś zupełnie innym: jakiś ojciec udał się na festiwal muzyczny, a następnie narzekał w lokalnych mediach, że wszędzie było czuć zielsko. To jest najgłupsza rzecz od czasów, kiedy ludzie palą marihuanę bez powodu.

Reklama

Tatuś wybrał się na Bluedot Festival, który miał miejsce w obserwatorium w Cheshire i na którym grali Underworld, Jean-Michel Jarre oraz Caribou. W rozmowie z Manchester Evening News, Lee Taylor (46 lat) ze Stockportu powiedział, że niemal cały czas w powietrzu unosił się zapach kanabisu. Na imprezę wybrał się ze swoją partnerką i sześcioletnią córką, ale twierdzi, że rozległy zapach zielonego specyfiku zepsuł im całą zabawę.

Zanim przejdziemy do dalszej części, zatrzymajmy się na chwilę, by przyjrzeć się bliżej uzyskanym informacjom. Taylor udał się na festiwal muzyczny. Festiwal muzyczny, gdzie headlinerami byli Underworld, Jean-Michel Jarre oraz Caribou. Festiwal muzyczny, który odbył się w pobliżu wielkiego astronomicznego teleskopu, gdzie przeprowadza się różne badania w przestworzach i gdzie Placebo filmuje swoje teledyski. Nie jestem ekspertką od marihuany, ale gdybym miała się gdzieś zjarać to prawdopodobnie wybrałabym miejsce na zewnątrz, gdzie dokonuje się kosmicznych badań i gdzie grają właśnie Underworld, Jean Michel-Jarre oraz Caribou. Nie skontaktowałabym się później z lokalnym dziennikiem, by narzekać na taki stan rzeczy. Ale to tylko moje zdanie. Zresztą, co ja tam mogę wiedzieć. Nie paliłam od 2007, kiedy to skończyłam na oglądaniu filmu "Priscilla, królowa pustyni" na małym ekranie telewizora, podczas gdy na iPodzie rozbrzmiewało pięć albumów Pixies, ponieważ byłam zbyt skuta żeby to wyłączyć.

Wróćmy jednak do ojca - przeciwnika marihuany.

"Ostatnią rzeczą, jakiej mogłem się spodziewać na wydarzeniu, o którym mówiło się jako o przyjaznym dla rodziny, było palenie trawki" - mówił Taylor w odniesieniu do recenzji The Guardian, która opatrzona była tytułem "kosmiczne wibracje przenikają entuzjastyczne ożywienie". "Nie jestem głupi i mogę śmiało powiedzieć, że pachniało maryśką na kilometr. To nie była tylko jedna czy dwie osoby". Wraz z pojawieniem się na scenie Jeana-Michel Jarre'a, na całym obszarze festiwalu można było poczuć znany zapach. Taylor narzekał także na brak psów tropiących i ochronę, która nie zwracała uwagi ludziom palącym podejrzane papieroski.

"To jest naprawdę rozczarowujące" - kontynuował. "Koniec końców jest to wciąż nielegalne. Zadzwoniłbym na policję, by zgłosić im prawdopodobne użycie narkotyków, ale oczekuję, że takimi sprawami zajmie się ochrona. Moja córka kocha wszystko, co jest związane z kosmosem, ale zastanowię się dwa razy zanim znów ją tu przyprowadzę w następnym roku, bo nie chcę by otaczała się zapachem marihuany".

No dobra, to jestem akurat w stanie zrozumieć. Nikt nie chce, by dzieciak wdychał szkodliwe opary. No, ale z drugiej strony festiwale odbywają się zazwyczaj na zewnątrz. Może dzień wolnego? Narzekanie na dragi wydaje się być teraz bezcelowe, tym bardziej, gdy przypomnimy sobie o tegorocznym festiwalu Secret Garden Party, oferującym testowanie różnych używek za friko, by zredukować liczbę przedawkowań na tego typu wydarzeniach. Jakby nie było, muzyczne festiwale to wciąż jedne z nielicznych miejsc, gdzie ludzie mogą się bawić bez agresywnego nadzoru policji, więc to chyba oczywiste, że sięgną tam po prochy. W takim układzie rzeczy, grupka fanów Jean-Michel Jarre'a palących trawkę podczas "weekendu z elektroniczną muzyką, nauką i obserwowaniem gwiazd" jest prawdopodobnie zjawiskiem, które nie skończy się po kilku skargach zawiedzionego ojca.