Była już Dagadana młodym, skłonnym do eksperymentów zespołem, który do tego, co tradycyjne, podszedł przygodowo. Była też bardziej ułożoną, elegancką, wieczorową formacją pieszczącą się z brzmieniem i precyzyjną wykonawczo. Na swojej poprzedniej płycie jakby usiłowała znaleźć balans między tym co daje oddech, znamionuje klasę i manifestuje dojrzałość, a tym pazurkiem dwóch charakternych dziewczyn wspartych przez lubiącą poszaleć sekcją rytmiczną. Co dzieje się tym razem?Płyta jest o miłości, ale takiej, która niejedno ma imię - potrafi być mezaliansem, zderzyć się z małżeńską decyzją wymuszoną przez rodziców, biedą, pachnieć zazdrością, niespełnieniem. Ba, czasem musi wręcz ustąpić śmierci! Teksty i melodie, zazwyczaj mocno zakorzenione w folklorze polskim i ukraińskim, dobrane bez ciśnienia na wyszukanie tych najrzadszych, zostały ożywione dawką dalekowschodniej egzotyki. Dograno partie śpiewu gardłowego, wiolonczeli, rozbrzmiewa morin chuur, mongolski instrument strunowy. Część nagrań zrealizowano w Chinach.Kompozycje żyją. Mamią swoją łagodnością, by się słuchaczowi zerwać. Stosują klasyczne ornamenty, żeby się "rozjazzować". Cieszą ucho wieloma starannie przemyślanymi planami, sytuacją, gdy muzyka reaguje na tekst. Gdy w śpiewanym w kurpiowskim dialekcie "Jestem sobzie starozina" odbijają się te opóźnione wokale, mam wrażenie, że to celowe, żeby nawiązać do echa towarzyszącego nieraz puszczańskiemu repertuarowi. Nieprzypadkowy wydaje się wojskowy werbel w "U poli bereza" i uwypuklona elektronika, kiedy tylko matka powracającego wojaka wyraża swoje niezadowolenie z nowej synowej. Lubię kontrasty. Delikatne wokale pod całkiem intensywny groove w "Siałem proso na zagonie" i przejście w tę kołysankę pod smyczki. To jak prosta weselna przyśpiewka "Nie będę się kłopotała" nabiera wyrafinowania.Sporo mogę pochwalić, bo Dagdana to zespół niepowtarzalnej chemii między dwiema świetnie przygotowanymi wokalistkami (Dagą Gregorowicz i Daną Vynnytską), powściągliwości (oszczędzono nachalnych, obliczonych na efekt zderzeń kulturowych ), dorosłości. Dalekim wschodem nikt tu przesadnie nie epatuje, do tradycji podchodzi się z szacunkiem, ale nie na kolanach, a odmienne tropy splata w przemyślaną wypowiedź.Co imponuje mi najbardziej, to to, że "Meridian 68", aranżacyjnie całkiem bogaty, porywa już wtedy, gdy na emocjach grają przede wszystkim głosy. Tak dzieje się w rozsławionym przez Euromajdan, nagrywanym gdy na Ukrainie było całkiem gorąco, "Plywe kacza po Tysyni" i prześlicznym "A w tomu sadu". Miło po raz kolejny przekonać się, że eklektyzm Dagadany to świadomy wybór, niczego nie maskuje i nie przykrywa.
Reklama