FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Sarius x Soulpete - Zero Starań

Tych dwóch dobrało się jak w korcu maku. Albo może raczej jak w składzie z amunicją, bo ich wspólny materiał morduje rapowych niewiernych.

Sześć kawałków. Dwadzieścia dwie minuty, czterdzieści osiem sekund. EP pełną gębą, nie trzeba nawet wchodzić w zawiłości klasyfikacyjne. Od jakiegoś czasu (przez nawał płyt przegadanych, wypełnionych po brzegi zapychaczami, by pchnąć "dzieło" za parę złotówek więcej) mówi się na polskiej scenie rapowej, że to idealna forma materiału. Odsiewamy ziarno od plew, zostawiamy najjaśniejsze punkty, słabsze momenty lądują na dnie szuflady. W tym wypadku chciałoby się jednak jeszcze i jeszcze. Niespełna dwadzieścia trzy minuty wspólnego wydawnictwa częstochowskiego rapera Sariusa i lubelskiego producenta Soulpete'a to minimum, które przekonuje, że duet - gdyby tylko chciał - mógłby stworzyć bardzo dobrego długograja. Krótkograj "Zero Starań" nie bierze jeńców, z impetem demolując wszystko na swojej drodze.

Reklama

Zarówno pierwszy, jak i drugi ze wspomnianych artystów od początku swojej kariery muzycznej jest jakiś, a to już dużo, gdy spora rzesza newcomerów wchodzi na rynek, sytuując się od razu na pozycji tego irytującego typa, hajpowanego przez słuchaczy, którzy znanych słuchać nie będą, bo im groszem śmierdzą i nie żyją o bułce dzięki podziemnemu bilonowi. Przed mikrofon wchodzą albo źli chłopcy, którym testosteron wylewa się wąską nogawką, a ich największym osiągnięciem jest nawinięcie dziesiątego słabego pancza o niuńce, albo też ich przeciwieństwa - bezjajeczni, zagubieni malcy, którzy omal nie płaczą na bicie, bo Anka z 5c wolała pójść na lody z Karolem z 6a. Sariusa nowym raperem bym jednak nie nazwał. No, może nie do końca nowym. Od trzech sezonów znajduje się przecież pod skrzydłami szanowanego Asfalt Records, ale jest z nim trochę jak z Yeti - każdy słyszał (że jest w AR), mało kto widział (że faktycznie jest). Nie trzeba mieć żadnych zakulisowych informacji, by stwierdzić, że musi to być trudna relacja na linii twórca-wydawca. Mimo trzech materiałów pod szyldem wytwórni, jeden z bohaterów tego tekstu pozostaje w cieniu, podczas gdy inni zaczynają znaczyć coraz więcej. Daleko mu do Adiego Nowaka, Otsochodzi czy nawet Meek, Oh Why?'a, bliżej do duetu Lajt & Tafel. Zapytacie: kim są Lajt & Tafel? No właśnie.

Trudności komunikacyjne mogą wynikać zresztą z cechy, która przebija spod "Zero Starań". Bezkompromisowość. Ta rozumiana jako brak hamulców, kalkulacji. Słuchasz któregokolwiek kawałka z epki i zyskujesz pewność, że jeśli ktoś powiedziałby choć jedno fałszywe słowo o Sariusie gdzieś za plecami, to za chwilę otrzymałby fangę w nos jako ostrzeżenie i parę dodatkowych kopniaków w brzuch w bonusie. Niezależnie, czy oszczercą byłby słuchacz, znajomy po majku czy też wszechwładny szef labelu. Zyskujesz pewność, że gryzienia się w język nie będzie, gdy w "Łykach" pada ksywka Hemingwaya w nieco wątpliwym kontekście. Zyskujesz pewność, o ile już wcześniej jej nie miałeś, bo przecież to właśnie wspomniany raper nagrał prześmiewczy filmik, w którym parodiuje Taua. Że to łatwy cel? Nie tak łatwy, jak mogłoby się wydawać, bo w rapie, gdzie większość nawijaczy to naczynia połączone koncertami, trasami i backstage'ami, tak jawna drwina mogłaby się skończyć poważnymi konsekwencjami.

Reklama

Czyli co, narwany doktorant pięściologii stosowanej na Harvardzie Ulicznym? Bezmyślny troglodyta, który musi się wyżyć w sieci, bo nie starcza mu oponentów w zasięgu ramienia? Otóż nie. Posiadacz zmysłu obserwacji, dzięki któremu patrzy szerzej - choć specyficznie. Niby jego refleksje mają w sobie coś z (z wartościowaniem pozytywnym!) chłopskiego rozumu, ale z drugiej strony słychać, że to nie tylko proste czucie i zdroworozsądkowość spojrzenia. Jest coś jeszcze, bo zobaczenie pewnych sytuacji i odkrycie mechanizmów to tylko część roboty. Ważniejszym zadaniem jest ubranie tego wszystkiego w słowa, a i to potrafi. W utworze "Pręga" dostajemy odpowiedź, gdzie najpewniej leży u niego środek ciężkości w kwestiach myślowych i leksykalnych. Połączenie na jednym bicie Laika i Żyta, raperów z dwóch różnych biegunów, mówi więcej o gospodarzu niż o gościach. Z twórcą "Milczmena" (i Bonsonem, który pojawił się w "OEZU") wiąże go krytyczne, głośno artykułowane podejście do świata i otoczenia. Z reprezentantem Prosto dzieli osiedlowo-ławkową gadkę i nieco knajacki sposób wyprowadzania kolejnych wersów. Za to z jednym i drugim spotyka się w pół drogi, gdy zaczyna nawijać o dragach z manierą blokerskiego ziomeczka, a zarazem znawstwem katalogu Silk Roada pokroju stałego bywalca forum Hyperreal.


Z nami nie przegapisz żadnej dobrej płyty. Polub fanpage Noisey Polska i bądź z nami na bieżąco


Swoją niespożytą energią Sarius rozrywa podkłady na strzępy. Nie byłoby jednak takiego efektu, gdyby trafił na kogoś innego niż Soulpete. Lubelak, jeśli czyjaś nawijka mu leży, od początku wznosi się na wyżyny w rzemiośle i utrzymuje się na nich do samego końca. Mówiąc o rzemiośle, nie mam na myśli sympatycznego przeciętniaka, który układa klocki, kasuje kwit za solidność i bierze się za kolejne zlecenie. Samo pojęcie zlecenia jest zresztą w przypadku Piotrka pewnym nadużyciem, bo ten facet nie klepie kilkudziesięciu bitów naraz dla złaknionej klienteli. Jest właśnie jak dyplomowany mistrzowsko rzemieślnik z najlepszego cechu w kraju. Wąska, doprowadzona do perfekcji specjalizacja zapewnia mu szerokie uznanie, ale też powoduje, że nie musi rzucać się na każdy ochłap rzucony przez bardziej znanego rapera. Zamiast stać się małym przedsiębiorstwem z jednorazową, chińską tandetą, współpracuje tylko z tymi, których naprawdę ceni i którym mógłby z czystym sercem podstemplować wspólne dokonania. Nie jest przypadkiem, że to właśnie na jego produkcjach kolejni starannie dobrani artyści osiągają tak wysoki poziom artystyczny. W końcu pracują razem w pocie czoła ze zrozumieniem, a nie jedna strona zamawia, druga dostarcza, done deal.

Sześć kawałków to może niezbyt długi dystans dla doświadczonego producenta, ale mimo to stanowi ogromne wyzwanie. Nie ma miejsca na potknięcia, bo wszystko widać jak na dłoni. To oczywistość, ale można było się zakładać, że prędzej na tej dłoni wyrośnie kaktus, niż coś zostanie zepsute. Nie w klasycznym brzmieniu. Tu nadal sampel jest królem, któremu oddaje się pokłony i do którego podchodzi się z namaszczeniem, a nie rozbiera się go z szat i wystawia roznegliżowanego siłą na dziedziniec, perkusja nadal chodzi a to spokojnie i klimatycznie, to znów niczym walec. Nad całością czuwa zaś kreatywność, której Pete ma pod dostatkiem i której nie marnuje na mniej kumatych przedstawicieli rodzimej gry, przez co nadal znajdzie się paru takich, którzy łamiącym głosem powiedzą: niedoceniony. Guzik prawda. Znalazł po prostu szacunek na swoich własnych zasadach, bezkompromisowo, jak jego nowy partner artystyczny.

Trudno mi sobie wyobrazić, że ten krążek nie ląduje w każdej czołowej trójce tegorocznych podsumowań branżowych. Co tu dużo mówić - gdyby cała scena się tak nie starała, to praca recenzenta byłaby dużo przyjemniejsza.