"OK Computer" Radiohead? Gówniana płyta, serio

FYI.

This story is over 5 years old.

Czytelnia

"OK Computer" Radiohead? Gówniana płyta, serio

Japiszony, technologia, eseje? Daj pan spokój.
Ryan Bassil
London, GB

Jeśli należysz do osób, które chciałyby przeczytać wspominkowy artykuł o "OK Computer", to pozwól sobie najpierw pogratulować, że znalazłeś taki obiekt miłości. Naprawdę mnie to cieszy. A poza tym: może mi powiesz, jakim cudem nie zorientowaliście się do tej pory, że to płyta… o niczym? Że to żałosna, gówniana kakofonia od której ciekawsze jest nawet to, co pozostawiam za sobą w kiblu?

Przez ostatnie kilka tygodni byliśmy świadkami transatlantyckiego maratonu koniobijców, spuszczających się na wszystkie strony z okazji dwudziestej rocznicy premiery trzeciego albumu Radiohead i jego znaczenia dla świata. Musiało oczywiście powstać kilka "esejów": "Jak 'OK Computer' przewidziało przyszłość", "Dlaczego teksty z 'OK Computer' są dziś jeszcze ważniejsze?" i "Dziś uciekamy: dwadzieścia lat 'OK Computer'". Super, naprawdę świetnie. Płyta osiągnęła już taki wiek, że może podbijać do ciebie na imprezach i zanudzać gadką o własnej ważności. Tylko czy ma w ogóle coś do powiedzenia? Ni chu, zero. Można posłuchać z uprzejmości, albo dać się wessać temu zarozumialstwu i liczyć na to, że coś z tego ogarniesz przez osmozę.

Reklama

Skąd to wszystko wiem? Zdeklarowani fani Radiohead słyną z tego, że nie mają pojęcia o muzyce, bo jedyne czego słuchają to ich ukochana kapela. A słuchają jej tak gorliwie tylko dlatego, że kiedyś popełnili błąd i poświęcili życie na zrozumienie czegoś, co pozbawione jest jakiegokolwiek znaczenia. I to od samego początku, od startu "Karma Police": "Aresztujcie tego gościa, nawija matmą / i brzęczy jak lodówka / rozstrojone radio". O czym ty w ogóle gadasz, ziom? Nic z tego nie kumam. Hejterzy powiedzą oczywiście, że dopiero muszę dojrzeć, aby zrozumieć, że tak naprawdę jest to przenikliwie złowróżbny i przepiękny komentarz na temat urządzeń AGD czy czegoś w ten deseń, i że inspiracją dla tego kawałka byli Beatlesi. Wszystko to jedynie próby wyparcia faktu, że fani Radiohead zmarnowali całe lata życia na odszukanie jakichś głębszych znaczeń tego albumu.

Zgodzę się z tym, że "OK Computer" to szczytowe osiągnięcie pompatycznego rocka (zdaniem Pitchforka ta płyta zamknęła epokę albumów art-rockowych). Trudno, żeby nie. Prawie każda pozytywna recenzja tego wydawnictwa sięga po koszmarny techniczny żargon i wspomina o "arpeggiach" (przydatny chwyt, jeśli chcesz, żeby czytelnik pomyślał, że rozumiesz nie tylko uczucia, ale i technikalia kryjące się za muzyką), jest też tam utwór, który można opisać jako muzykę konkretną i gdzie pojawia się mówiący komputer, co recenzenci traktują jak kolejny komentarz na temat technologii, a nie dowód pisarskiej blokady, na jaką cierpiał Thom Yorke, tworząc ten album (naprawdę). To taka płyta, gdzie trzeba było przenosić sesje nagraniowe, bo gitarzyście Johnny'emu Greenwoodowi "brakowało udogodnień w kuchni i łazience". Doskonały przykład promowania rocka, który kosztem wielu zdecydowanie bardziej interesujących albumów tego czasu, osiągnął wielokrotne złoto i platynę w piętnastu różnych krajach.

Tyle dobrze, że na płytę nie trafiła oryginalna, jedenastominutowa wersja "Paranoid Android", gdzie wykorzystano organy, bo to już byłaby, kurwa, przesada. Główny problem z "OK Computer" polega na tym, że naprawdę chciał być znaczącym albumem: piosenki inspirowane wojną w Bośni, bezwartościowym stylem korporacyjnego życia, falą samobójstw na przedmieściach, wypadkami samolotowymi. Sama śmietanka lat 90. Tyle tylko, że teksty Thoma Yorke'a są tak abstrakcyjne, że nie sposób się z nich czegokolwiek dowiedzieć, a słuchacz miałby większy pożytek, gdyby poczytał jakąś książkę. Jak już wspominałem, bycie fanem Radiohead wymaga poważnego zaangażowania. Ale tu pojawia się kolejny problem, bo Radiohead najlepsi są wtedy, gdy opisują żałość, pustkę, zwątpienie i zagubienie. Kiedy czuję się w taki właśnie sposób, niepotrzebny mi żaden soundtrack, a tych rzadkich przypadkach, kiedy czegoś szukam, to chcę, żeby muzyka pozwoliła mi zapomnieć o zwątpieniu. Cała twórczość Radiohead to swoisty paragraf 22 - nie da się nią tak naprawdę cieszyć, a jeśli ktoś to potrafi, to musi być naprawdę ostro pokręcony i mogę mu tylko współczuć.

Z tymi wszystkimi dętymi sloganami: "Więcej produktywności. Wygoda. Umiar w piciu", kampanią reklamową i numerami typu "Fitter Happier", "OK Computer" to odpowiednik plakatu z "Trainspotting" dla pokolenia "ostatniego wielkiego albumu". Warto też pamiętać, że koleżka, który odpowiada za tę płytę, ma na imię Thom, a to zawsze skrót od "oczytanego dupka, który nie omieszka się tym pochwalić". Sorki za personalny podjazd, ale tak właśnie jest. Cały ten album to po prostu kupa gówna, i jeśli udało cię go do tej pory ani razu nie słyszeć, to radziłbym, żeby tego nie zmieniać. A jeśli go znasz i ci się podobał, to weź, kurwa, wyjdź z domu i się przewietrz, uśmiechnij się do kogoś. Ta chujowa płyta jest kompletnie wypłukana ze znaczeń. Lepiej zobaczyć sobie "Fight Club", tam przynajmniej gra Brad Pitt i mają Pixies na soundtracku.

Ryana Bassila znajdziecie na Twitterze.