FYI.

This story is over 5 years old.

Opinie

Czy Mateusz Kijowski wie, co znaczy „wstyd”?

„Do roboty pasożycie!” czy „Rzucam złotówkę z pogardą leniwemu żulowi​” – niektórzy internauci postanowili wpłacać symboliczne datki na byłego lidera KOD-u, opatrując je specyficzną nazwą darczyńcy

Jeszcze niedawno Mateusz Kijowski porównywał się do Jamesa Bonda, choć przygody tego agenta mogłyby co najwyżej nosić tytuł „Alimenty są wieczne” lub „KOD-breaker”. Prawdziwie niezmieszany zdołał jednakże wstrząsnąć opinią publiczną, przekonując że do „normalnego funkcjonowania” niezbędne mu są zarobki rzędu co najmniej 8437 złotych.

Kwota ta obejmuje oczywiście nie tylko koszty utrzymania i rekompensatę wysiłków włożonych w walkę z władzą (dla której Kijowski jest dziś mniej więcej takim zagrożeniem, jak Magda Ogórek batem na lewactwo), lecz również alimenty wraz z kosztami komorniczymi.

Reklama

W tym miejscu warto byłoby przypomnieć samemu zainteresowanemu, że te akurat zobowiązania finansowe są efektem jego prywatnych wyborów życiowych, nie zaś przejawem ciemiężenia ze strony systemu. Trudno jednak wymagać jakiejkolwiek autorefleksji od bohatera afery fakturowej.

Tymczasem aby odwieść Mateusza od planów migracji z kraju, który potrzebuje go równie mocno, jak obłożnie choremu niezbędna jest iniekcja lewoskrętnej witaminy C, na popularnej platformie crowdfundingowej postawiona została zbiórka pod wspaniałym hasłem „Stypendium wolności”. Cel: zgromadzenie 35 tysięcy PLN, mających umożliwić naszemu trybunowi ludowemu spłatę „najpilniejszych zobowiązań”.


Bądź z nami na bieżąco. Polub fanpage VICE Polska na Facebooku


Niestety ściepy tej nie można komentować, ale przebiegli internauci znaleźli sposób na wyrażenie swojego zdania – wpłacając symboliczne datki i opatrując je specyficzną nazwą darczyńcy. Tak oto filantrop o pseudonimie „Kijowski ty jebany nierobie do roboty a nie żebrzesz” przekazał na rzecz akcji całą złotówkę, podobnie jak i inny łaskawca, który pragnie być zapamiętany przez świat jako „Rzucam złotówkę z pogardą leniwemu żulowi”. Co ciekawe, inicjatorką zbiórki jest rodzona siostra Krystyny Pawłowicz. Wybaczcie, tego nie wymyśliliby wspólnie Mrożek z Bareją.

Ktoś jednak gotów powiedzieć, że moja ironia jest niepotrzebna, a nawet niezasłużona. Co jeżeli Mateusz Kijowski naprawdę potrzebuje tych ośmiu klocków, aby dociągnąć do pierwszego na wikcie lepszym niż kanapka z musztardą? No cóż, wiem, że to bardzo śmiała hipoteza, ale… może rozważyłby pójście do regularnej pracy? Mój kolega, znający doskonale realia branży budowlanej, podpowiada, że w Warszawie niewykwalifikowany pracownik ze znajomością języka polskiego może liczyć na minimum dwadzieścia złotych na rękę za godzinę pracy. Były lider KOD-u przyznaje się zresztą do takich umiejętności jak układanie glazury, montaż elektryki czy hydrauliki, a te uczyniłyby z niego rozchwytywanego fachowca. Robota przy wykończeniówce powinna spokojnie pozwolić mu na przekroczenie wyznaczonego progu zarobków.

Brak zatem jakichkolwiek przesłanek, aby ludzie wciąż wierzący w Srebrnego Kuca (nadal nie pojmuje skąd biorą się takie pokłady ufności, zwłaszcza wobec człowieka, który tak spektakularnie wytracił potencjał KOD-u) mieli fundować mu dolce vita pod pozorami „obrony podstawowych wartości demokratycznych w Polsce”. Czy zatem Mateusz Kijowski faktycznie nie wie co to wstyd? Hmm, a znacie w swoim otoczeniu jakichś hipisów tuż przed pięćdziesiątką?