Tomasz Stańko: Rozwija nas różnorodność i otwartość na świat
Magdalena Ławniczak

FYI.

This story is over 5 years old.

Wywiady

Tomasz Stańko: Rozwija nas różnorodność i otwartość na świat

Jeśli są ludzie, którzy wydają się z wiekiem być coraz młodsi, bardziej otwarci, a przy tym bezgranicznie oddani pasji - jeden z najwybitniejszych polskich jazzmanów taką osobą bez wątpienia jest.

Tomasz Stańko właśnie skończył 75 lat, ale ani na moment nie zatrzymuje się w swojej artystycznej podróży. Wiosną wydał kolejny album nagrany z New York Quartet, z którym zagrał serię koncertów. Na lato przygotował coś zupełnie innego - wrócił do współpracy z włoskim tuzem jazzowej awangardy Enrico Rava. To właśnie z nim stanie w niedzielę na scenie festiwalu w Jarocinie.

Skąd pomysł właśnie na to miejsce i festiwal kojarzący się z zupełnie innymi brzmieniami? Gdzie Stańko łapie energię do życia i nowe pomysły? Czyje plakaty podziwiał w młodości? Przekonajcie się już teraz.

Reklama

Noisey: Wydawać by się mogło, że festiwalem, na którym najłatwiej będzie można pana spotkać będzie chociażby Warsaw Summer Jazz Days czy Jazz nad Odrą. Tymczasem mamy Jarocin, utożsamiany z zupełnie inną muzyka.
Tomasz Stańko: Tak, ale tak się akurat zdarzyło, że zostałem zaproszony do Jarocina, w trakcie mojej trasy z Enrico Rava. Okazał się miejscem, które idealnie nam dopasowało. Producenci wielkich festiwali często namawiają na projekty, które łączą różnych muzyków, często z pozoru zaskakujące.

My z Enrico przyjaźnimy się od 1965 roku. To świetny muzyk, ale przede wszystkim niewiarygodnie sympatyczny, bombowy kolega. Od tego czasu grywaliśmy ze sobą w różnych projektach, nasze drogi czasami się schodziły. Byliśmy chociażby na różnych włoskich festiwalach, a po jednym z koncertów tamtejsza dziennikarka napisała, że "Enrico to słońce, a ja księżyc", co mocno utkwiło mi w pamięci.

I teraz te żywioły spróbujecie połączyć na imprezie, która dość jednoznacznie kojarzy się z terminem kontrkultura, z buntem, zadziornością, punkiem, sprzeciwem wobec władzy. Gdy pan dochodził do sławy to w Polsce takim gatunkiem był jazz.
Przepraszam, wejdę panu w słowo. Kontrkultura, zadziorność - tak! I właśnie dlatego ja zawsze w taki inny sposób interesowałem się rockiem. Mniej jego warstwą muzyczną, a bardziej image'em, filozofią, sposobem i stylem życia. Bardzo mi to odpowiadało. Pamiętam nawet jeszcze, że gdy dawno dawno temu powstało TSA to oglądałem ich plakaty i myślałem sobie ale oni rasowo wyglądają! Zresztą ja wciąż sięgam do twórczości takich grup jak AC/DC, Red Hot Chili Peppers, że o klasykach takich jak Rolling Stones nie wspomnę. W ich przypadku bardzo interesuje mnie też sam element show, scenicznego przedstawienia.

Reklama

Tu jest jeszcze jedna istotna rzecz - prostota w muzyce, umiejętne dobranie środków. To mnie zawsze brało w Metallice. Czysto profesjonalne, harmonijne wartości, brzmienie są u nich na niesamowitym poziomie. Tak jest u muzyków rockowych, że oni z prostych, pojedynczych elementów, budowali swoją tożsamość. Bez udziwniania, ale tak, by to trafiło do największej liczby osób. To świetne, gdy muzyka jest prosta, ale celna.

To powołam się na takiego rapera, trochę parafrazując Włodiego - muzyka i życie docenia ludzi i rzeczy proste, ale nie prostackie.
Doskonałe! Zapamiętam to zdanie. Pan to zgrabnie ujął. Proste jest dobre, ale nigdy nie prostackie.

I mam wrażenie, że od kilku lat, od współpracy z New York i albumu "Wisła", pan w większej mierze stawia na prostotę właśnie. Być może i tych środków wyrazu jest więcej, ale…
Ale one są proste. To jest największy mój sukces właśnie, tak mi się to wydaje, a zarazem i zamierzenie. Bo jest właśnie sztuka. Gdy patrzę na publikę podczas moich koncertów, dostrzegam ludzi w różnym wieku, różnie ubranych, różnie reagujących na muzykę. I to jest coś, co bardzo mi się podoba i niezwykle cenię.

Bardzo podobają mi się ostatnie kompozycje mojego autorstwa. Zawiera się w nich cała masa życiowych doświadczeń, inspiracji literackich. Na mnie w ogóle sztuka działa inspirująco, jak i różnorodność ludzi.

Właśnie na Jarocinie zapewne będzie takie bardzo szerokie spektrum odbiorców. Samo miejsce kojarzy się dość jednoznacznie.
I myślę, że wraz z ich energią i ciekawością zrodzi się coś ciekawego. Tym bardziej, że dopiero zaczynamy dogrywać z Enrico część motywów. To też inspirujące, pobudzające. Wierzę, iż stworzy ciekawą historię.

Reklama

Ta ciekawość u pana zawsze przejawiała się też w otwartości na młodych twórców. Chwalił pan mocno chociażby Flying Lotusa.
Bo to bardzo ciekawy muzyk. A u mnie są te poszukiwania, one od zawsze mnie mobilizowały. Łącznie ze skrętem w stronę muzyki masowej. Nie chciałem nigdy zamykać się na ludzi, robić czegoś tylko dla wąskiego grona stale tych samych słuchaczy.

Artysta zamykający się w ten sposób nie ma szans na ciągły progres, wpływanie na innych.
Dokładnie tak jest! I to ogromny wielu twórców. Oni od ludzi niemal uciekają. Chyba aż za bardzo zamykają się na różnorodność. Nie dostrzegają też tego, że można być ciekawym twórcą - nie odtwórcą! - i zdobywać szerokie uznanie. Tego nie jestem w stanie zrozumieć.

Tęskni pan za Nowym Jorkiem? Bo to chyba jest miejsce, które zawsze wpływało na pana z jednej strony kojąco, a z drugiej mobilizująco, odświeżająco.
Mnie wiele rzeczy niesamowicie rozwija. Na przykład ostatnio seriale. To jest komercha, ale jak wspaniale zrobiona! Jak one wciągają. Są wielopłaszczyznowe, świetnie zrealizowane, stanowią rozrywkę i ambitną i zwyczajnie użytkową.

A do Nowego Jorku wracam w sierpniu po rocznej przerwie, spowodowanej operacją kręgosłupa. I już się cieszę. Różnorodność ludzi, którzy tam mieszkają, ich podejście do życia, otwartość na siebie nawzajem, miks języków, smaków, kolorów, brzmień - tego nie sposób wprost opisać. Kocham tam przebywać i na pewno i tym razem będzie to wspaniały czas.