Chyba nie ma na świecie osoby, która nie słyszałaby o Marleyu lub nie znałaby przynajmniej jednego jego utworu. Ale przecież reggae to nie tylko ponadczasowe przeboje Boba "Get Up, Stand Up" czy "No Woman, No Cry". To pełen kalejdoskop jamajskich brzmień ska, rock steady, ragga, dub i dancehall. Reggae to także fantastyczni twórcy o niezwykłych, inspirujących życiorysach oraz ich albumy, których po prostu nie wypada nie znać. Reggae wreszcie to bunt, walka i gniew. A z drugiej strony - poezja, miłość i pasja. O tym właśnie opowiadamy w naszym cyklu "Regał" - jedynym "miesięczniku" w polskim necie poświęconym jamajskim brzmieniom.
Reklama
[półka z klasyką:]
Reklama
Również The Congo, proste chłopaki z prowincji, nie opłacili swojej sesji nagraniowej, bo - najzwyczajniej w świecie - nie mieli z czego. Reggae było zbuntowaną i/lub natchnioną rastafarianizmem muzyką jamajskiej biedoty, dla której muzyka była jednym z niewielu sposób na wspięcie się w lokalnej hierarchii społecznej i ekonomicznej. Cedric Myton (debiutował w grupie The Tartans) i Roydel "Ashanti" Johnson (śpiewał z Ras Michael and the Sons Of Negus) - wokaliści duetu The Congos - również byli chudeuszami. Mieli jednak to szczęście, że na swojej muzycznej drodze spotkali szalonego Scratcha - wizjonera i wariata, który zachwycił się harmoniami wokalnymi, których używali. Ten silny, czysty tenor Johnsona i absolutnie niepodrabialny falset Mytona wyróżniał The Congos spośród dziesiątek zespołów wokalnych, które najczęściej miały trzyosobowy skład - tak jak choćby słynni The Wailers z Bobem Marleyem na czele, The Meditations, The Paragons, Wailing Souls, Israel Vibration, The Abyssinians czy wreszcie Black Uhuru. Najsłynniejsza tria wokalne w historii roots.Ale wróćmy do Black Ark Studio, które w połowie lat 70. działało w najlepsze promując kolejnych artystów: Juniora Bylesa, Juniora Murvina, Maxa Romeo, Mighty Diamonds, The Heptones, Augustusa Pablo i Jah Liona. W 1979 roku to miejsce kompletnie spłonie. Stanie się to wtedy, gdy Perry, przekonany o tym, że studio nawiedziły złe duchy (czy wręcz szatan), zamówi specjalnego magika do pomocy. Najpierw pokryją oni każdą możliwą powierzchnię napisami, a później… puszczą z dymem budynek! The Congos nagrywając dziesięć swoich autorskich utworów tego jeszcze nie wiedzą i są szczęśliwi, bo mają do dyspozycji świetnego realizatora dźwięku w osobie Lee oraz znakomitych muzyków sesyjnych, których wynajął (był to wówczas standard na Jamajce). W efekcie na "Heart Of The Congos" słyszymy m.in. Sly Dunbara, Ernesta Ranglina, "Sticky'ego" Thompsona czy (w chórkach) Gregory'ego Isaacsa i trio The Meditations.
Reklama
Najsłabiej sprawa wygląda z wyposażeniem Czarnej Arki - Scratch dysponuje w 1977 roku tylko czterośladowym (!) magnetofonem. Paradoksalnie jednak to właśnie ten archaiczny, by nie powiedzieć prymitywny (jak na tamte czasy) sposób realizacji sprawia, że piosenki The Congos brzmią gęsto i soczyście. Mocno i żywo. "Fisherman", "Congoman", "Open Up the Gate", "Children Crying" i "La La Bam-Bam" na pierwszej stronie oraz "Can't Come In", "Sodom and Gomorrow", "The Wrong Thing", "Ark of the Covenant" i "Solid Foundation" - oto dziesięć magicznych numerów, a każdy z nich to absolutny przebój i zarazem klasyk roots reggae."Heart Of The Congos" zostało wydane pierwotnie tylko w kilkuset egzemplarzach - dlatego szybko stało się rarytasem gorąco poszukiwanym przez kolekcjonerów reggae z USA, Wielkiej Brytanii i Japonii. Tak było do połowy lat 90., kiedy to wytwórnia VP wznowiła album na płycie winylowej i kompaktowej. Z kolei w 1996 roku ukazała się chyba najlepsza reedycja tego tytułu - dwupłytowy, pięknie wydany przez kultową oficynę Blood & Fire zestaw zremasterowanych na nowo piosenek oraz ich miksów.Po nagraniu i wydaniu płyty Cedric Myton i Roydel Johnson poszli swoimi drogami - ten pierwszy nagrywał i śpiewał z innymi wokalistami jako The Congos, natomiast Johnson przyjął pseudonim Congo Ashanti Roy, nagrywając i występując solowo i w kilku eksperymentalnych dubowo-funkowych projektach Adriana Sherwooda. W pojedynkę nigdy już nie osiągnęli jednak takiego poziomu magii, jak przy "Heart Of The Congos".
Reklama
PS. W 2016 roku nakładem Blood & Fire ukazała się znakomita płyta "Fisherman Style" prezentująca oryginalny, najbardziej charakterystyczny dla grupy utwór w wersjach zaśpiewanych m.in. przez Big Youtha, Maxa Romeo, U-Roya, Sugar Minotta czy Dillingera.Hollie Cook. Dobrze przyrządzone reggae (i nie tylko)Świetne papiery na granie, autentyczny talent i ujmująca bezpretensjonalność - oto recepta na sukces według Hollie Cook - wschodzącej gwiazdy damskiego reggae, czy - jak ona sama określa swój styl - tropikalnego popu. Bo tych gorących, karaibskich rytmów w muzyce córki Paula Cooka, perkusisty Sex Pistols i Jeni - chórzystki Culture Club jest ogromna różnorodność.Dość powiedzieć, że krytycy piszą o 30-letniej Brytyjce, że jest naturalną następczynią Phyllis Dillon i Janet Kay - wokalistek specjalizujących się w jamajskich brzmieniach (odpowiednio) z lat 60-70 i 80-90. A to wszystko za sprawą obecności na jej dwóch krążkach "Hollie Cook" (2011) i "Twice" (2014) nie tylko reggae, ale również ska, rock steady, raggamuffin i dubu. W dodatku bardzo zmysłowym i przebojowym wydaniu o czym świadczy choćby komercyjny sukces singla "Postman" z tego drugiego krążka. Ale pewnie nie ostatniego. Wokalistka, która świetnie czuje się również w coverach (sprawdźcie np. jej interpretację hitu "You Know I'm No Good" z repertuaru Amy Winehouse), wrzuciła niedawno do sieci nowy kawałek "Angel Fire". To zapowiedź jej kolejnego, trzeciego materiału, który ukaże się po Nowym Roku. To co? Czekamy?
[gwiazda numeru:]
Reklama