Quo vadis, gejowski rapie?

FYI.

This story is over 5 years old.

Czytelnia

Quo vadis, gejowski rapie?

Donald Trump ma jedną niewątpliwą zaletę: mobilizuje ludzi do działania. W wigilię prezydenckiej inauguracji wyoutował się pierwszy mainstreamowy raper. Co to oznacza dla świata hip-hopu?

"Świat hip-hopu sądzi, że jestem homo", mówił przed dwoma laty ILoveMakonnen w wywiadzie dla "New York Timesa". "Wielu ludzi stamtąd tak uważa, ale ja nie zamierzam się deklarować jako gej, hetero, bi czy ktokolwiek, ponieważ… Kogo to obchodzi? Jedyny efekt takich deklaracji to tworzenie kolejnych sztucznych podziałów".

Nie wiadomo, czy pod wpływem impulsu, czy głębszych przemyśleń, Makonnen zmienił jednak zdanie. Co nie bez znaczenia, wyszedł z szafy w momencie symbolicznym dla społeczności LGBT - w chwili zmiany warty, gdy strażnik praw obywatelskich, Barack Obama, za którego rządów dokonała się w Ameryce prawdziwa homorewolucja, musiał ustąpić miejsca Trumpowi, głośno ubolewającemu, że zapisów konstytucyjnych w sprawie homomałżeństw i homoadopcji nie da się łatwo wymazać.

Reklama

Nowy prezydent nie ma więc narzędzi, by w kwestii równouprawnienia ot tak cofnąć Stany do etapu Polski czy Białorusi, niemniej od początku wysyła amerykańskim gejom jasny przekaz: nie znacie dnia ani godziny. W takich chwilach ważne jest środowiskowe wsparcie, wzajemne dodawanie sobie animuszu. Postawa typu "chuj na to kładę, bo i tak damy radę", że przywołam klasyka.

Korelacja między atmosferą wprowadzoną przez Trumpa a coming outem Makonnena zdaje się zatem oczywista. "Jako że wszyscy kochacie przełomowe newsy, mam tu pewnego starego newsa do przełamania", napisał raper na Twitterze. "Jestem gejem. I jeśli ja opowiem wam teraz o swoim życiu, może wam będzie łatwiej żyć waszym".

Z analogicznego założenia wyszedł tydzień wcześniej Taylor Bennett, młodszy brat Chance'a the Rappera. Chicagowski emce, przy bezwarunkowym wsparciu Chano, wyoutował się jako biseksualista, dając fanom do zrozumienia, że otwiera się przed nimi dlatego, by pomóc im uporać się z podobnymi problemami.

Makonnen i Bennet inspirują więc swoich nieheteronormatywnych słuchaczy, ale czy ich akcje afirmatywne jakkolwiek wpływają na świat rapu? Pozornie nie mają tu większego znaczenia - przede wszystkim dlatego, że obaj raperzy nie grają w pierwszej lidze. Makonnen wylansował w Stanach kilka hitów, na czele z nominowanym do Grammy "Tuesday" w duecie z Drakiem, ale choć płynie głównym nurtem, to bynajmniej nie w czołówce peletonu. Ponadto homoseksualizm artysty od dawna pozostawał tajemnicą poliszynela, trudno więc mówić o jakimkolwiek szoku. "Makonnen - jedyna osoba, która nie wiedziała, że Makonnen jest gejem", ironizował w społecznościówkach Joe Budden.

Reklama

Istotnie, spektakularnego przewrotu brak, niemniej lekceważenie rzeczonych coming outów wynika z krótkowzrocznej perspektywy. W szerszym aspekcie każdy kolejny kamyk wrzucony do homofobicznego ogródka robi różnicę.

Środowisko hip-hopu i tak już jest znacznie mniej uprzedzone niż jeszcze dekadę temu. Największe nazwiska, jak Kanye West czy Common, otwarcie solidaryzują się z ruchem LGBT. Wielu raperów wykreśliło ze słowników obraźliwe zwroty typu "faggot" czy "no homo", którymi jeszcze pod koniec lat dziewięćdziesiątych tak chętnie dodawali sobie "męskości". W dwa tysiące piętnastym Wale dowodził w rozmowie z Larrym Kingiem, że mainstream jest gotowy na homoseksualną rap-gwiazdę pierwszej wielkości. "Myślę, że 2015 to już zupełnie inny świat niż 1995", mówił raper. "Kiedyś tabu stanowiła przynależność do społeczności gejowskiej, obecnie tabu stanowi złe wyrażanie się o tejże społeczności".

Dopiero teraz jednak można odnieść w pełni uprawnione wrażenie, że na naszych oczach tworzy się historia, hip-hop wchodzi w nową erę, której zwiastunem był coming out Franka Oceana przed czterema laty. Kolosalne zasługi ma tu film "Moonlight" Barry'ego Jenkinsa, poetycka opowieść o chłopaku z getta zmagającym się z własną seksualnością. Spełniony artystycznie zdobywca trzech Oscarów, w tym dla najlepszego filmu, trafiający do widowni na co dzień niemającej ani z rapem, ani z kinem afroamerykańskim nic wspólnego - ale to wciąż film "hiphopowy", z tego samego uniwersum, co "Chłopaki z sąsiedztwa".

Reklama

"Moonlight" wprowadza temat czarnego męskiego queeru do szerokiego dyskursu - i poniekąd to samo robi Makonnen, wyciągając na światło dzienne zjawisko reprezentowane dotąd przez undergroundowych raperów pokroju Le1fa. Zresztą jeszcze przed oficjalnym ujawnieniem Makonnen wpływał subwersywnie na otoczenie, bawiąc się swoim queerowym wizerunkiem, tak jak i jego kolega ze sceny New Weird Atlanta - Young Thug, paradujący w manikiurze i sukienkach.

Przy wszystkich różnicach artystycznych Thug jawi się jako David Bowie hip-hopu. I choć pytanie, czy jest w stanie odegrać w swojej niszy zbliżoną rolę, jak Starman w popie, pozostaje otwarte, z tendencją ku odpowiedzi przeczącej, sam fakt, że możemy takie pytanie postawić, ma już znaczenie.

Prowokacyjnie zadam jeszcze jedno: czy rosnąca popularność raperów w rodzaju Thuga czy Makonnena to aby na pewno nowy porządek (lub nieporządek - jak kto woli) w rapie, czy może raczej powrót do korzeni? Bo czy to się komu podoba, czy nie, w pewnym sensie hip-hop zawsze był queerowy. U zarania, nim został zawłaszczony przez nurt gangsta, stanowił skupisko kolorowych ludzi w kolorowych ciuchach, zbuntowanych kontestatorów świadomie odstających od normy, ale też pragnących po prostu dobrze się bawić. Brzmi znajomo?

O takim świecie hip-hopu, który przecież istniał relatywnie niedawno, a który dziś odbieramy jako cokolwiek mityczny, bajkowy, przypomniał ostatnio świetny serial "The Get Down" z Jadenem Smithem w roli homoseksualnego grafficiarza (skądinąd młody Smith, wciąż niezupełnie poważnie traktowany jako raper, ale będący już idolem rzeszy nastolatków, identyfikuje się jako gender-fluid). W późniejszych latach też zresztą nie brakowało w hip-hopie dziwaków, "odmieńców", rozmaitych ATLienów. Paradoksalnie, nawet maczystowska subkultura pimpów bywa dwuznaczna w swym umiłowaniu różowych puchówek.

Z drugiej strony, jako ruch radykalnego sprzeciwu społecznego, hip-hop stanowi idealną platformę dla wszelkich bojowników o prawa obywatelskie, niezależnie czy walka tyczy się rasy, płci, czy orientacji.

Przy obecnych nastrojach politycznych następnym logicznym krokiem na drodze ku emancypacji queeru w rapie zdaje się więc nagranie gejowskiego protest songu o sile rażenia "Fight the Power". Kto tego dokona, wygra walkę o rząd dusz i zasypie kolejne podziały. Trzymajmy kciuki.