Teielte: Bez pretensji do świata

FYI.

This story is over 5 years old.

Wywiady

Teielte: Bez pretensji do świata

"Środowisko muzyczne to w dużej mierze regularnie skacowani, niepunktualni, wiecznie wyluzowani ludzie bez poczucia obowiązkowości".

Pochodzący z Płocka producent Teielte to czołowy przedstawiciel rodzimej sceny nowo-bitowej. To właśnie jego longplay "Homeworkz" z 2010 roku był pierwszym w katalogu wytwórni U Know Me Records, czyli dziś absolutnie jednej z najważniejszych polskich oficyn wydawniczych rynku niezależnego. 

Początek 2017 roku to dla Teielte swoiste przebudzenie po okresie, gdy bardziej skupił się na życiu rodzinnym. Kilka dni temu wydał w U Know Me album SOTEI, nagrany w duecie z perkusistą Wojtkiem Soburą, a na przełomie marca i kwietnia w FASRAT ukaże się jego trzeci w pełni solowy longplay "Magnetic Soul / Magnetic Tree". Nie mogliśmy zatem przegapić takiej okazji, by sprawdzić, co też u niego słychać.

Reklama

Teielte, zdjęcia: Mikołaj Maluchnik

Noisey: Ponad 6 lat temu pierwszy raz spotkaliśmy się przy okazji wywiadu. Wtedy wydawałeś swój debiutancki album i zarazem była to pierwsza pozycja w katalogu U Know Me. Tymczasem w tamtym roku wytwórni stuknęła 50. Szybko zleciało?
Teielte: Bardzo szybko. Wiele się w tym czasie wydarzyło, to prawda.

Na wstępie wyjaśnij więc, dlaczego zdecydowałeś się wydać teraz w tak krótkim odstępie dwa albumy - solowy w labelu Maćka Sienkiewicza i SOTEI z Soburą dla UKM? Wyszedłeś z założenia, że U Know Me nie podoła z promocją dwóch twoich materiałów, potrzebowałeś jakiegoś odświeżenia?
Nie stało za tym nic wielkiego, po prostu Groh [głównodowodzący labelem U Know Me - od red.] nie chciał wydać dwóch moich materiałów jednocześnie. W dodatku temat płyty dla FASRAT, wytwórni Maćka Sienkiewicza, mielił się już od dłuższego czasu, bo mniej więcej od roku. No i tak się złożyło, że te dwie premiery niemal się pokrywają, bo solowy album wyjdzie na początku kwietnia, ale nie był to jakiś zamierzony zabieg.

A czemu u Maćka? Tak wyszło po prostu. Jakiś czas temu się poznaliśmy, pogadaliśmy i zapytał, czy nie miałbym jakiegoś materiału do wydania u niego. Wysłałem mu kilka rzeczy i poszło.

Obserwowałeś na bieżąco to, co dzieje się i wychodzi w FASRAT?
Tak, jak najbardziej. Siłą rzeczy polska scena nie jest aż tak rozbudowana, mimochodem trzymasz rękę na pulsie.

W rozmowie u nas Maciek podkreślał , że chce do każdego wydawnictwa przykładać dużą wagę pod względem dbałości o wydanie, promocję i wierzy przede wszystkim w ich powodzenie za granicą. Dostrzegasz tym samym bliźniacze podejście w jego pracy, co u Groha?
Myślę, że z założenia materiały wydawane w U Know Me są bardziej bitowe, o ile nie jest to już trochę przebrzmiałe pojęcie. Mimo wszystko mają jednak taki korzeń bardziej hiphopowy, a rzeczy wychodzące w FASRAT są bardziej eksperymentalno-taneczne. Tu dostrzegam różnicę, w tym wachlarzu artystycznym. Nie da się też ukryć, że wytwórnia Maćka jest znacznie młodszym tworem, który na razie sobie dopiero wydeptuje ścieżki i tworzy pewien profil.

Reklama

Nie da się zarazem też ukryć, że w poprzednim roku U Know Me mocno rozszerzyło katalog. Jako część tej rodziny jak patrzysz na nowe wydawnictwa, projekty typu SONAR czy przede wszystkim Normal Bias? Ja wielu tego typu projektów na naszej scenie nie kojarzę.
To rzeczywiście jest zupełnie nowa rzecz. Jak ja na to patrzę? Siłą rzeczy wszyscy się starzejemy, wszyscy producenci związani z U Know Me też dojrzewają do tych bardziej piosenkowych klimatów, jak w przypadku SONAR. No bo ile też można siedzieć w alternatywie? Każdy szuka swojej drogi, a Groh jest otwarty na to, żeby realizować projekty i pomysły swoich podopiecznych.

Możemy ten wątek pociągnąć i odnieść do przypadku twoich nowych wydawnictw, zarówno solówki jak i SOTEI. Wiele jest wokali, czego wcześniej u ciebie w sumie nie było. Ciągnie cię w piosenkową stronę, może chcesz być częściej grany tu i ówdzie?
Hmm, nie wiem, może podprogowo (śmiech)? Nigdy nie zabiegałem o to, żeby być grany i chyba niewiele tutaj się zmieniło. Traktuję to raczej jako kolejny krok artystycznej ewolucji, bo trochę - przyznam szczerze - wyczerpała mi się formuła instrumentalnych płyt. Nie jest to tak, że ona mi się znudziła, ale po prostu jaki jest wydawania kolejnego takiego samego albumu?

Nie ma się co oszukiwać, ta formuła jest trochę zamknięta.
Trochę tak. Wspomniałeś o tych wokalach i to też jest tak, że one stały się modne, coraz częściej wykorzystywane. I ja takiej muzyki słucham, ona mnie gdzieś tam inspiruje, więc mimochodem wykorzystuję pewne patenty u siebie. Podoba mi się pitchowanie, nakładanie różnych efektów, ale zarazem nie jestem artystą, który sobie coś z góry planuje i realizuje od a do z. To wyszło w pełni naturalnie, a nie że sobie wymyśliłem "o, tutaj dam wokal żeński, a tam coś". Siadam do pracy i co wychodzi, to jest.

Reklama

Jak w ogóle dokonywałeś selekcji kawałków i rozdzielałeś je pomiędzy albumy? Tym bardziej mnie to ciekawi, że SOTEI aż tak bardzo nie różni się klimatem, brzmieniem od solówki. Oczywiście poza udziałem drugiego człowieka, który niejako nadaje rytm.
Wojtek Sobura przesiewał rzeczy, które mu przesyłałem i na SOTEI zostały numery, które jemu się spodobały, a resztę wziąłem na solówkę. Ta praca przebiegała na dobrą sprawę dwutorowo, bo na SOTEI trafiły kompozycje, które wałkowaliśmy już z półtora roku.

Istotne jest też, że od poprzedniej mojej płyty minęło już sporo czasu i tego materiału zebrało się naprawdę sporo. Poprzedni album wydałem w czerwcu 2015 roku, a cały czas coś robiłem, produkowałem. Myślę, że spokojnie mógłbym wybrać kawałki na dwie kolejne płyty.

U producentów z kręgów stylistycznych, w których i ty się obracasz, da się zauważyć tendencję do mnożenia projektów. Skąd to wynika? To swoisty kaftan bezpieczeństwa, na przykład pod kątem tego, żeby nie jeździć na sety czy festiwale ciągle z własnymi rzeczami, ale też w ramach innych konfiguracji? Jest gdzieś takie myślenie?
U mnie nie. Projekt z Wojtkiem to nie jest jakiś wyrachowany plan, żeby odświeżyć siebie czy coś takiego, ale kolejny etap rozwoju. Współpraca z drugą osobą uczy innego podejścia, otwiera cię na nowe rzeczy, wymaga porozumienia i znalezienia złotego środka dla dwóch czasem różnych spojrzeń. I to jest fajne, twórcze, chociaż bez wątpienia - przynajmniej dla mnie - trudniejsze.

Reklama

Zresztą, nagrywając cokolwiek nie umiem kalkulować. Muzyka to bardzo ważna część mojego życia i nie traktuję jej jak obowiązek, który musiałbym rozwijać tak, by jeszcze mocniej gdzieś zaistnieć, pokazać się. Uwielbiam spędzać czas nagrywając muzykę, a tak się szczęśliwie złożyło, że mam ją też gdzie wydawać.

Wspomnieliśmy wcześniej o wątku piosenkowości, dojrzewaniu artystycznym. W U Know Me szlaki w tym temacie przetarły Rysy, SONAR był kolejnym dużym krokiem. Czy i tobie po głowie chodzi coś takiego z wokalami? Ale już nie samplowanymi czy pitchowanymi.
Tak, ale to to jest na razie w fazie pomysłu. Trochę zacieśniam współpracę z panią, która się nazywa Ms. Obsession i można ją usłyszeć zarówno na mojej solowej płycie, jak i SOTEI. Powstał plan, żeby coś razem porobić, ale na razie za wcześnie mówić o szczegółach. Natomiast przyznaję, że ta piosenkowa formuła zaczęła mi się podobać.

No to przez chwilę o inspiracjach - DJ Shadow i "Endtroducing" ciągle jednym z punktów wyjścia?
Już nie, ale wciąż zdarza mi się wracać i nie wyjmuję tej płyty z samochodu. Natomiast do tworzenia moich rzeczy już nie, to raczej etap zamknięty.

A ta płyta z remiksami, wydana w ubiegłym roku na 20-lecie premiery, jak ci siadła?
No… nie.

Czyli pewnych świętości nie warto nawet dotykać, próbować niejako odtworzyć na nowo, we współczesnym klimacie?
Nie o to akurat mi chodzi, zupełnie. Zresztą sporo było rozmów na ten temat, gdy ten album wychodził. Moim zdaniem samo założenie było w porządku - to tylko muzyka, bawmy się tym, czemu nie spróbować? Natomiast na miejscu DJ-a Shadowa wybrałbym innych ludzi do współpracy przy tym wydawnictwie. Są tam momenty fajne, ale są też takie, które trochę bolą. I tyle.

Reklama

Czy masz coś takiego, jak jakiś kolejny punkt przygody z muzyką, który sobie wymarzyłeś, może postawiłeś jako cel? Spróbować się może z kimś z tego polskiego mainstreamu, zrobić coś, co będzie komercyjnym sukcesem?
Nie, bo tak jak już wcześniej wspominałem, podchodzę do tego na luzie i nie muszę silić się na żadne kompromisy czy wypełniane wykresów z cyferkami za odtworzenia. Rozwijać się naturalnie, tyle.

Pójść bardziej w stronę instrumentów?
To chyba jest coś, co dla każdego z nas stanowi wierzchołek góry, na który się wspinamy. Nie po to przecież kupujemy kolejne syntezatory, sprzęty, wychodzimy z komputerów, by tylko się nimi między sobą chwalić (śmiech).

Wydaje mi się, że każdy komu zależy na producenckim samorozwoju dąży nie do tego, żeby mieć komputer z większą ilością ramu, ale żeby grać na instrumentach i na nich tworzyć muzykę.

Z bedroom producers przejść do garażu?
No na przykład. Ja to się śmieję, że kiedy jeszcze nie miałem dziecka to jeden pokój w mieszkaniu był czymś na kształt takiego mojego studia, a teraz cały sprzęt zmagazynowany w sypialni i tam się wszystko odbywa. To zresztą jest fajne określenie, bedroom producers, bo ogrom najgłośniejszych młodych producentów, wręcz gwiazd - Cashmere Cat, Flume - to właśnie typowi domowi wyrobnicy. Poodpalane abletony i robienie muzyki w łóżku.

Jeszcze jakiś czas temu mogłeś czas wolny, po regularnej pracy, w pełni poświęcić pasji - muzyce. Po tym, gdy zostałeś ojcem, to się siłą rzeczy zmieniło. Na ile?
Najlepiej o tym mówi to, że od 2010 do 2015 roku wydałem 2 płyty, 5 epek i tonę remiksów, a potem przycichłem. Teraz tego czasu mam mniej, ale w ogóle nie czuję się jakkolwiek ograniczony. Uwielbiam spędzać czas z rodziną i mam go mniej na muzykę, ale to jest konsekwencja, a nie cena.

Chciałbyś wbić do opcji pracy tylko nad muzyką, na pełen etat, kosztem tego codziennego siedzenia 8 godzin w biurze? Może to paradoksalnie daje ci większą wolność artystyczną i bezpieczeństwo?
Tu są dwie kwestie, pozornie sprzeczne. Z jednej strony chciałbym móc zajmować się tylko produkowaniem i graniem, ale mam pełną świadomość, że to co robię jest na tyle niszowo-offowo-alternatywne, że trudno by mi się utrzymać tylko z tego. I ok, w porządku, nie mam z tym żadnego problemu. Chciałbym kiedyś przejść do mainstreamu, ale to raczej nierealne.

I nie masz o to pretensji do świata?
W ogóle, wręcz przeciwnie. Doceniam to, co mam. Tak naprawdę moja codzienna praca to jest wentyl bezpieczeństwa. Ja się nie muszę nad niczym spinać. Jak nie wydam płyty w danym roku i nikt mnie nie zaprosi na festiwale to po prostu spędzę więcej czasu z rodziną i też będzie doskonale.

Mam wrażenie, że części z twoich kolegów przydałoby się takie podejście.
Nie mnie oceniać, ale bez wątpienia niektórym opcja codziennej pracy i rodziny pomogłaby w życiowym ogarnięciu. Środowisko muzyczne to w dużej mierze regularnie skacowani, niepunktualni, wiecznie wyluzowani ludzie bez poczucia obowiązkowości. Czasem trochę mi to w kolegach przeszkadza (śmiech).