FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

O czym śpiewaliby dzisiaj The Clash

Joe Strummer, gdyby żył, toby… no właśnie?
N
tekst Noisey

Poniższy tekst stanowi fragment artykułu Noisey Polska

Pamiętam przypadkową rozmowę z pewnym gładko ogolonym jegomościem we flyersie, który na punkowym koncercie przekonywał mnie, że Guernica Y Luno to lewactwo niewarte słuchania i tak naprawdę warto trwać przy klasyce - jako przykład wymienił właśnie The Clash. To taki trochę śmiech przez łzy, ale dobitnie pokazujący, do jak różnych ludzi, często kompletnie mylących przekaz, może trafić jedyny zespół, który miał znaczenie. Ostatnia załoga w mieście.

Reklama

Liczby są bezlitosne: od wydania pierwszego, legendarnego albumu The Clash minęło właśnie czterdzieści lat, grupa rozwiązała się ponad trzy dekady temu, zbliża się też piętnasta rocznica śmierci Joe Strummera - przy obecnym tempie rozwoju sceny i wszechobecnego zalewu muzyki to już niemalże prehistoria. I choć ekipa z Londynu to dziś całkowity klasyk (nie tylko w punkowych środowiskach), to jednak najczęściej (niesprawiedliwie) kojarzony jest z komercyjnie zajechanym "Should I Stay Or Should I Go", latającym nawet na Stars.TV, "Rock the Casbah" czy coverowanym setki razy "The Guns of Brixton". Jasne, to rzeczy ekstremalnie wpadające w ucho, jednak czy podczas podśpiewywania chwytliwego If I go there will be trouble należytą uwagę poświęca się przekazowi, który dla The Clash był esencją ich twórczości? Wątpliwe.

Posłuchaj, to do ciebie. Polub Noisey na Facebooku żeby być na bieżąco

Przyznajmy jednak to uczciwie - pomimo niewątpliwego geniuszu ekipy z Londynu, ich społecznie zaangażowane i upolitycznione teksty były momentami mocno naiwne. Wieszanie czerwonej gwiazdy na wiele lat przed Rage Against The Machine, ciepłe spojrzenie na uroki socjalizmu czy popieranie nikaraguańskich Sandinistów z perspektywy 2017 roku wyglądają bardzo idealistycznie i dziecinnie. Ale również nie da się zaprzeczyć, że niezwykle ludzkie, szczere spojrzenie na świat i poruszanie uniwersalnych tematów nawet dzisiaj pozwalają spojrzeć na autorów "London Calling" jak na jednych z ostatnich przedstawicieli punkowego romantyzmu.

Od początku działalności, gdy muzyka Clashów była (w dużym skrócie) tradycyjnym punkiem '77, tematyka ich utworów w głównej mierze oscylowała wokół komentowania szarej, brytyjskiej codzienności - grupa pomimo oskarżeń o zaprzedanie swoich ideałów w późniejszych latach nadal starała się twardo trzymać swoich zasad i przekonań. Z jednej strony bycie dwudziestokilkuletnim Angolem w latach siedemdziesiątych musiało być naprawdę ciekawe (kto nie chciałby obserwować na żywo rodzącej się sceny punk), z drugiej - wszechobecna frustracja wzmagała niezgodę na biedę i szarzyznę (kilka lat później analogiczne tematy pojawiły się i w Polsce). Joe Strummer w wywiadzie z Tomem Snyderem powiedział, że powstało już zbyt wiele piosenek o miłości, która jest przecież dość oklepanym tematem.

I choć tak naprawdę na różnych etapach twórczości aspekty damsko-męskie pojawiały się w ich piosenkach incydentalnie ("1-2 Crush On You", "Lover's Rock" czy oczywisty klasyk z reklamy jeansów), to tematy relacji międzyludzkich były wodą na młyn ostatniej załogi w mieście. Patrząc na bunt The Clash można zauważyć lustrzane odbicie polskiego punk rocka (choć chronologicznie oczywiście było odwrotnie), które swoje ostrze kierował przede wszystkim przeciwko komunizmowi. Walka z systemem była dla młodych punków wartością nadrzędną i niezależnie od tego, czy celem ich ostrzy był okołomoskiewski zamordyzm czy mający gdzieś jednostkę kapitalizm, frustracja spowodowana codziennością i niezgoda na "Szarą rzeczywistość" napędzała ich do działania.

To nie koniec. Resztę przeczytasz na Noisey Polska!