FYI.

This story is over 5 years old.

zdrowie

Branża muzyczna powinna dbać o zdrowie psychiczne artystów

Dużo mówiło się w zeszłym roku o zdrowiu psychicznym muzyków, od Kanyego Westa po Zayna Mailka i Selenę Gomez

Na początku 2015 roku szwedzka artystka Lykke Li ogłosiła przez swojego Instagrama, że odwołuje wszystkie nadchodzące koncerty. Cały tekst, opatrzony rozpikselowanym zdjęciem z sesji, był napisany wielkimi literami i wyglądał jak rozpaczliwe wołanie o pomoc. Brzmiał tak: „Jestem kompletnie zdruzgotana, czasami dociskamy się do granic możliwości, ale ciało po prostu nie daje rady. Poświęciłam temu wszystko, moje ciało, serce i duszę. Po siedmiu latach w trasie mój organizm woła o pomoc, błaga mnie, bym go posłuchała, żebym zwolniła i je uleczyła. Bardzo dziękuję za zrozumienie…".

Reklama

Jej post wydawał się wtedy szokujący i osobliwy, teraz wiemy, że było preludium do wybuchu całej epidemii. Od załamania Kanyego Westa i ostatecznie jego hospitalizacji, po Justina Biebera tłumaczącego się z tego, że nie daje już rady uśmiechać się i witać z fanami, bo powoduje to u niego uczucie „wykorzystania i nieszczęścia". Ten problem nie dotyka tylko samych wrażliwych gwiazd z okładek. Dociera w najdalsze zakątki muzycznego przemysłu, od spektakli na potężnych arenach po małe, piwniczne występy.

Po wydaniu dwóch albumów w ciągu ostatnich trzech lat (w jednej z największych niezależnych wytwórni na świecie), doświadczyłem na własnej skórze typowej i wciąż akceptowanej, nieustannej karuzeli, czyli cyklu wypuszczenie płyty, tour, wypuszczenie płyty, tour i rosnącego (oraz uzależniającego) oczekiwania by stale i bezpośrednio nawiązywać kontakt z rzeszą fanów przez media społecznościowe. Presja, by utrzymywać swoją internetową obecność, zmieniła wielu artystów w hodowców kontentu i bezwarunkowych dostawców dopaminy. Przemysł nie robi wiele, by potępiać takie zachowania.

To nie koniec – czytaj dalej na i-D Polska