10 najlepszych albumów 2016 roku nagranych przez kobiety

FYI.

This story is over 5 years old.

Obiektywnie zajebiste rankingi

10 najlepszych albumów 2016 roku nagranych przez kobiety

"Okay, ladies, now let's get in formation".

Uwielbiam ostatni album Kanye Westa ze wszystkimi jego potknięciami. Uważam, że Rasmentalism nagrali w zeszłym roku najlepszą płytę w całej swojej dotychczasowej dyskografii. Do dziś żałuję, że nie poszłam na koncert Schoolboya Q, by posłuchać kilku numerów z "Blank Face LP" na żywo.

Jednak siłą 2016 roku były przede wszystkim kobiety, takie jak Björk czy Beyoncé, zmieniające postrzeganie płci pięknej w muzycznym światku. Z tego właśnie względu pozwoliłam sobie na prawdopodobnie najbardziej feministyczne podsumowanie ostatnich kilkunastu miesięcy.

Reklama

Mężczyźni bez kobiet to okrutny żart - czytaliśmy w "Królu szczurów". Bez 10 bohaterek poniżej, bez historii, które mają do opowiedzenia, zamkniętych w przeróżnych formach muzycznych - od klasycznego popu do brytyjskiej elektroniki - ten rok również wydałby się jakiś taki pusty.

Mając w głowie hasło przewodnie tej listy, "Okay, ladies, now let's get in formation", sprawdźcie najlepsze płyty nagrane przez kobiety w 2016 roku.

Ariana Grande - Dangerous Woman

Wrażliwa, kochana, urocza. Tak, te słowa opisywały ją najmocniej. Niebezpieczna? Ariana Grande była chyba ostatnią spośród popowych gwiazdek, o której można by pomyśleć właśnie w ten sposób. W dalszym ciągu "Dangerous Woman" nie nadaje się na ścieżkę dźwiękową do "50 Twarzy Greya", jak sugerowałaby okładka, ale też nie wypada już postawić płyty na półce niepełnoletniej siostry. Taneczne "Into You", prawdopodobnie najbardziej bujająca piosenka zeszłego roku, sensualny tytułowy numer czy "Side to Side" pachnące reggae z gościnną zwrotką Nicki Minaj ugruntowały pozycję Ariany na rynku i poruszyły miliony dziewczyn na całym świecie. I mowa tu tylko o singlach. Pozostała zawartość krążka jest równie lekka i przyjemna. Do pełni szczęścia zabrakło jeszcze tylko koweru "I'm Not A Girl, Not Yet a Woman" Britney Spears. Może następnym razem.


Beyoncé - Lemonade

Jeśli Beyoncé dwa razy z rzędu potrafi utrzymać w tajemnicy realizację albumów wizualnych, musicie być strasznie naiwni wierząc, że wiecie co dzieje się w jej małżeństwie. Abstrahując już od plotek, tego czy Jay Z zdradził i czy kreacja "Lemonade" to najlepszy zabieg marketingowo-wydawniczy zeszłego roku, trzeba przyznać, że Beyoncé nagrała płytę kompletną.

Knowles po raz pierwszy odsłoniła przed nami tak różnorodny wachlarz uczuć, wkurzając przy tym zwolenników rocka czy podburzając zagorzałych fanów country bowiem jak się okazuje jej talent wykracza daleko poza radiowe R&B. To właśnie "Don't Hurt Yourself" i "Daddy Lessons" są jednymi z najpotężniejszych piosenek na krążku. "Lemonade" wywołuje skrajne emocje, ale co najważniejsze pobudza do myślenia na temat roli kobiety we współczesnym świecie. Przyznać się do wiedzy o zdradzie czy nie? Ryzykować dotychczasowe życie czy uciec od tego, co cię niszczy? Co sprawi, że staniesz się silniejsza - przebaczenie czy odejście od rzekomej miłości twojego życia?

Reklama

"Lemonade" to nie tylko najlepsza płyta w dyskografii gwiazdy Destiny's Child, jeden z najważniejszych krążków w dyskusji o rasizmie czy przełomowy moment 2016 roku, to album, który stał się już ikoną samą w sobie.


Gwen Stefani - This Is What the Truth Feels Like

10 lat. Tyle czasu trzeba było czekać na kolejne solowe wydawnictwo Gwen Stefani. Co może zdarzyć się w ciągu dekady? Członkini No Doubt urodziła i odchowała trójkę dzieci, a następnie rozstała się z mężem. To wystarczający powód do tego, by po pstrokatych i niemalże barokowych "L.A.M.B." i "The Sweet Escape" wokalistka No Doubt nieco zgasła. Jednak nie na tyle, by kompletnie zamknąć się w sobie, a rozwodu nie przekuć w życiową lekcję. W całej tej słodko-gorzkiej opowieści o miłości czasami brzmi nieco żałośnie ("Misery"), innym razem wzrusza banałem ("Used to Love Me"), ale z nadzieją patrzy w przyszłość. Można się kłócić czy to najlepsza solowa płyta Gwen, ale niewątpliwie gdy na scenie brakuje Katy Perry czy Pink, to własnie ona wiedzie prym. I tak było tym razem.

Stefani jest trochę jak Agnieszka Chylińska. Za młodu z niezwykłym żalem śpiewała o rozstaniu w klasyku "Don't Speak", gdy ta druga rozliczała się z życiem w depresyjnym "Kiedy powiem sobie dość". Obecnie obie przeżywają kryzys wieku średniego i choć żadna z nich już nigdy nie wzniesie się na poziom sprzed lat, warto posłuchać co mają do powiedzenia. 


Katy B - Honey

Tylko Katy B jest w stanie stworzyć kawałek, który jednocześnie nadaje się na klubowe parkiety i jako ścieżka dźwiękowa na sobotnią noc, kiedy płaczesz samotnie w poduszkę. Mowa tu o "Who Am I", jednym z singli promujących tegorocznych krążek Brytyjki. "Honey" kryje w sobie pełno tego typu dziwnych zagwozdek, ale to największy atut krążka. Nie jest łatwo przebrnąć przez ten gąszcz syntezatorów, cykaczy i innych tego typu bajerów, ale warto. Kaytranada, Chris Lorenzo, Four Tet, Jamie Jones, Mr. Mitch i inni nie zostawiliby swojego śladu na "Honey" gdyby nie wierzyli we wszechstronność Katy B. I opłacało się bowiem wokalistka radzi sobie o wiele zgrabniej z ogarnięciem elektroniki na Wyspach niż przykładowo AlunaGeorge.


Reklama

M.I.A. - AIM

Zapomnijcie o nieprzewidywalnej, zarówno pod względem muzycznym, jak i modowym, buntowniczce, która odważyła się pokazać środkowy palec do kamer na Super Bowlu, psując tym samym występ Madonny. M.I.A. zdecydowanie spuściła z tonu, choć nie można oprzeć się wrażeniu, że zmusiło ją do tego życie. "AIM" to najmniej eksperymentalna płyta w dorobku gwiazdy, ale też najbardziej przyziemna i przystępna dla przeciętnego słuchacza, nie licząc kontrowersyjnego spojrzenia na temat uchodźców w "Borders".

M.I.A. rozczarowała się zarówno codziennością, jak i przemysłem muzycznym, ale paradoksalnie dzięki tej sytuacji stworzyła tak dobre numery jak "Freedun", "Foreign Friend" czy "Finally". Szczerze pisząc, wolę ją w takiej słodko-gorzkiej odsłonie niż szalejącą bez kontroli na "Arular" czy "Kala".


Nao - For All We Know

Na tle wszystkich zeszłorocznych debiutów "For All We Know" prezentuje się nie tyle najlepiej, co najciekawiej. Twórczość Nao, porównywana nierzadko do wczesnej działalności Prince'a, jest szorstka i momentami nierówna, ale intrygująca. Z jednej strony dużo tu oldschoolowego R&B jeszcze sprzed czasów TLC, z drugiej słychać pokłosie neosoulowej Eryki Badu. I wszystko to połączone syntezatorami, wymieszane z odrobiną elektroniki i przypieczętowane współczesnym popem. Po numerach takich jak taneczne "Get to Know Ya", budzące niepokój "In The Morning" czy sensualne "Bad Blood" chciałoby się cofnąć kilka dekad. Na szczęście nie trzeba wskakiwać w wehikuł czasu, który nie istnieje; wystarczy, że odpalicie "For All We Know" i natychmiastowo poczujecie się jak w innym wymiarze.


Reklama

RAY BLK - Durt

Rekomendacją "Durt" mógłby być sam fakt, że na epce pojawił się Stormzy - prawdopodobnie najbardziej zasłużona postać w brytyjskim rapie ostatnich kilkunastu miesięcy - ale tym samym obraziłabym główną bohaterkę, która ma do zaoferowania o wiele więcej niż gorące nazwiska. I nawet jeśli na "Durt" wyraźnie zostały podkreślone inspiracje latami 90., czego najlepszymi przykładami są sample z The Cardigans i Lauryn Hill, Ray Blk potrafi doskonale odnaleźć się pomiędzy tym co stare a nowe. Przede wszystkim jednak, londyńska artystka urzeka historiami z życia codziennego, z którymi możesz utożsamić się ty, koleżanka z uczelni, koleżanka koleżanki z uczelni, twoja siostra i jeszcze niedoszła szwagierka kuzynki sąsiada.

Każda dziewczyna chciałaby niewzruszenie zadedykować facetowi na jedną noc pretensjonalne i aroganckie "Chill Out", ale kończy ze łzami w oczach niczym Ray Blk w "Gone", marząc o tym, by ten drań zrozumiał w końcu, co traci odchodząc.

Dopiero Ray Blk ubiera wszystkie te popieprzone relacje damsko-męskie w słowa, które powinnyśmy usłyszeć na głos od kogoś z zewnątrz bowiem same nie przyznamy się do pewnych rzeczy nigdy. Ray Blk jest trochę jak dresiara w numerze Mesa, ale przynajmniej nie wciska nam kolejnego kitu.


Solange - A Seat at the Table

Wszyscy ci, którzy wierzyli w talent Solange od czasu wydania "Solo Star" w 2002 roku, a którzy także z niecierpliwością czekali na kontynuację epki "True" w postaci krążka długogrającego, mogą spokojnie odetchnąć z ulgą. Tym albumem Knowles dogoniła (a może nawet przegoniła?) siostrę. I chciałoby się napisać: w końcu. "A Seat on the Table" w głównej mierze rozkłada afroamerykańskie realia na czynniki pierwsze, choć nie zabrakło tu także treści uniwersalnych. "They say I changed / But a pity if I stayed the same / Thinking that everything is funny / But don't say that the jokes on you" - śpiewa rozgoryczona Solange w moim ulubionym numerze "Don't Wish Me Well". Moi drodzy, innymi słowy - "A Seat at the Table" to samo życie.


Reklama

Rihanna - ANTI

Tak jak nikt nie spodziewał się, że Beyoncé nagra numer z Jackiem White'em, tak nikt nie przypuszczał, że Rihanna wyda album, który śmiało można nazwać najdojrzalszą i najbardziej przemyślaną pozycją w całej dyskografii piosenkarki. "ANTI" jest zupełną odwrotnością tego, czego można było oczekiwać od światowej gwiazdy popu, dostarczającej co płytę jedynkę na Billboardzie niczym kura znosząca złote jaja.

"ANTI" nie jest kolejnym nagranym naprędce łatwo przyswajalnym krążkiem. Potrzeba czasu, by oswoić się z drażniącym otwarciem "Consideration", dostrzec piękno w romantyzmie "Kiss It Better" czy nie irytować się przy mechanicznym "Woo". Potrzeba również chwili, by zaznajomić się z pulsującym "Needed Me", mglistym "Yeah, I Said It" i najmocniejszym punkcie albumu, czyli narkotycznym kowerze "Same Ol' Mistakes", w oryginale wykonywanym przez Tame Impala. I można tak wymieniać i zachwycać się nad każdym z numerów, ale najpiękniej "ANTI" brzmi jako całość.

Rihanna przestała być w końcu gwiazdą kilku singli czy maszynką do zarabiania pieniędzy (choć stan konta bankowego po premierze na pewno wzrósł), a stała się nareszcie poważaną artystką, której niestraszny jest album-koncept, na dodatek stojący daleko od miałkiego popu i niemający nic wspólnego z wcześniejszymi płytami Riri. Lepiej późno niż wcale.


Rosalie. - Enuff

Pojawienie się Rosalie. na polskiej scenie cieszy podwójnie. W końcu ktoś rozumie jak to jest dorastać słuchając Kelis czy The Neptunes oraz (co najważniejsze) umie przełożyć te inspiracje na język muzyki w postaci oldschoolowego R&B połączonego ze współczesną elektroniką i robi to niesamowicie dobrze. "Enuff" zaczyna się mgliście polskim kawałkiem "Trudno", a im dalej w głąb płyty, tym lepiej. "Emotions" to najbardziej soczysty utwór tego roku na rodzimym rynku, "Pozwól" z lekkością traktuje o szeroko pojętej wolności, a "So Good" trudno nie skojarzyć ze starym hitem Jennifer Lopez "Feelin' So Good". Jak słychać, gdzie producentów sześciu, tam powstaje wyśmienita epka.