FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

Pozdro Techno Stories: ​Dlaczego techno to takie gówno?

Ostatnio spytano mnie, dlaczego poświęciłem muzyce techno połowę swojego życia, dlaczego zostałem DJ-em i organizuje kolejne imprezy — skoro to takie gówno?

Niektórzy ludzie uważają techno za gówno. Wszystko dlatego, że nie rozumieją tej muzyki. Nie jestem w stanie zliczyć, ile razy już usłyszałem wygłaszane z pogardą opinie, że techno to głupie „jeb jeb dla goryli". Wydaje mi się, że taki stan rzeczy bierze się głównie z dwóch powodów: z ignorancji i z… ignorancji. Dlaczego tak myślę?

W dzisiejszych czasach ludzie nie mają zupełnie ciśnienia na szukanie, sprawdzanie, docieranie do muzyki. Ona tam jest, leży na ulicy, a im się nie chce już nawet po nią schylić.

Reklama

Pamiętam, jak z niedowierzaniem czytałem artykuł w gazecie mówiący o tym, że w niedalekiej przyszłości będziemy mogli ściągać muzykę za darmo na telefon i od razu słuchać, chociażby w autobusie. Półtora roku później było to już możliwe. Po co więc poszukiwać, kiedy muzyka sama Cię znajduje?

YouTube ze źródła śmiesznych filmików stał się playerem muzycznym. Treść muzyczna sama się wciska na facebookowy feed. Wystarczy kliknąć, chociaż nie dasz rady we wszystko — tego jest za dużo!

Jeszcze kilkanaście lat temu muzyka była dla większości czymś więcej niż tylko wypełniaczem przestrzeni. Wiązała się z jakimś światopoglądem i stanowiła większą wartość. Ludzie się wokół niej zrzeszali. Również dlatego, że trzeba było ją zdobyć. A jak na coś zapracujesz, namęczysz się, wydasz pieniądze — pojawia się do tego szacunek.

A dziś? Jeśli dostajesz tony muzyki za darmo, to masz ją w dupie. Z jednej strony cieszę się, że nie muszę już więcej chodzić do kafejek internetowych i przynosić jeden utwór Mp3 zgrany w rar. na 7 dyskietkach (mój pierwszy vinyl przywiózł mi kolega z wycieczki szkolnej do Berlina), a mogę go posłuchać w streamie. Ze smutkiem jednak obserwuję postępującą dewaluację muzyki.

Mój pierwszy winyl z techno:

Po co zatem ma się Typowy Kowalski pocić nad wnikaniem w muzykę. Typowy Kowalski będzie postrzegał rzeczy powierzchownie. Techno? To ta łupanka z podmiejskiej dyskoteki. Tam gdzie DJ wydziera się do mikrofonu „Jazda" na pogłosie. Do „właściwego" techno Kowalski przecież nigdy nie miał jak dotrzeć, bo nie pojawiła się taka potrzeba bądź też nie zagrali nigdy tego w radiu albo w jego ulubionym klubie. Na domówce u Kowalskiego nikt nie puści z YouTube'a Voices From The Lake czy Donato Dozziego, bo to przecież jakieś dziwne szumy (w szczególności jak muza leci z laptopowych głośników). Jak to się w języku projektowym mówi: Kowalskiemu brakuje kompetencji kulturowych, by trafnie wskazać gatunek muzyczny grany w podmiejskiej dyskotece. A przy techno ta muzyka nawet na półce nie stała.

Reklama

Sztuka autorstwa Voices From The Lake:

Jak ktoś wygłasza osądy na tematy mu zupełnie nieznane i myśli, że pozjadał wszystkie rozumy, to będę nazywał go ignorantem. Techno nie jest produktem, który bierzesz z półki w hipermarkecie i odczuwasz pełnię smaku po pierwszym kęsie. Techno wymaga czasu i wniknięcia, poznania kontekstu, uwarunkowań kulturowych oraz historii, by je w pełni zrozumieć i korzystać z całego wachlarza uroków. Owszem, można lubić po prostu energię, którą ta muzyka wyzwala, ale to nie wystarczy, by skosztować w pełni. Techno wymaga przede wszystkim otwarcia się na coś, co z początku nie do końca rozumiesz. Wnioskuję zatem, że techno jest głównie dla ludzi ciekawych świata i poszukujących czegoś więcej niż to, co leci w radiu.

Droga do zrozumienia elektroniki i kultury z nią związanej jest wyboista i nie dociera się do celu w jeden dzień. Ja sam mogłem zatrzymać się w połowie drogi i dziś słuchać jedynie trance'u albo drum'n'bassu. Techno nie pojawiło się od razu, ale jest ze mną nieprzerwanie od momentu, kiedy je odkryłem.

Przeczytaj, kto na imprezach techno lubi jeść vinyle.

Moje pierwsze spotkanie z taneczną muzyką elektroniczną nastąpiło w szkole podstawowej. Słuchałem wtedy różnych rzeczy, ale nie miało to dla mnie wymiaru pasji. Był punk-rock i polski rap, ale wciąż mi czegoś brakowało. Podobały mi się dźwięki lecące w zagranicznych programach telewizyjnych i w serialu „Z archiwum X", ale nie wiedziałem, jak się to nazywa i jak tego szukać. Do czasu, gdy któregoś dnia kolega z ławki przyniósł na lekcję fizyki Walkmana z kasetą, którą przegrał z CD (wtedy to było WOW) od kolegi swojego ojca.

Doznałem szoku, gdy to usłyszałem. Na pierwszym planie agresywny, wyraźny bit, a do tego samplowane wokale i powtarzany dźwięk tłuczonego szkła. Przeklinałem w myślach z zachwytu. Może nie tylko w myślach, bo zostałem wyrzucony z klasy i musiałem wrócić tam z mamą. Ale znalazłem swoją muzykę, to było TO. To było The Prodigy i album „Music For the Jilted Generation" Jestem wdzięczny Bartkowi za przegranie tej kasety do dziś.

Reklama

Mój pierwszy raz:

W tamtych czasach wszystko, co elektroniczne było wrzucane do jednego worka o nazwie „Techno". The Prodigy również, a może nawet przede wszystkim. Dziś już nikt, kto, choć troszkę się zna na muzyce, nie powiedziałby czegoś takiego.

Poza tym dzisiejsze The Prodigy to w pewnym sensie pop. Ja sam dopiero po wielu miesiącach uświadomiłem sobie, co to techno. Na samym początku mało interesowało mnie, jak się to nazywa. Liczyło się tylko to, by tej muzyki zdobyć WIĘCEJ. Dziwne terminy typu Detroit techno czy minimal techno chodziły mi po głowie, ale długo musiałem czekać, zanim zrozumiałem, o co chodzi.

Pewnego dnia siedziałem przed telewizorem i oglądałem MTV. Nagle ekran zaczął śnieżyć i pojawił się komunikat, że kablówka zmienia kanały, bo MTV zaczyna być kodowane. I boom: pojawiła się VIVA. Najpierw obraz, po minucie fonia.

Na ekranie jakiś zielony ludek chodził po dziwnych grzybkach, a obok inny kolo grał na „keyboardzie". Z tyłu typ przewracał płyty winylowe. Gdy pojawił się dźwięk, wiedziałem, że teraz ten kanał będzie moim nowym źródłem wiedzy o muzyce.

Następnie było: VIVA ZWEI, magazyn Plastik, Technikum Mechanizacji Muzyki, Internet i… znajomi. Dzięki tym wszystkim czynnikom słuchałem Westbam, Aphex Twin, Blank & Jones, Surgeon, Autechre, Photek, Adam Beyer, czy Future Sound Of London. Dziś to mieszanka nie do pomyślenia. Na mieście pojawiały się kolorowe i psychodeliczne plakaty „Techno Party", a we mnie chęć uczestniczenia w tych imprezach.

Reklama

Chciałem móc wspólnie z innymi to przeżywać. Oglądałem w telewizji relacje na żywo z Love Parade i Mayday i się we mnie gotowało. Jedyne co mogłem zrobić to podłączyć magnetofon pod telewizor i nagrywać to, co grają sławy ówczesnej sceny. Zorganizowałem ze wspomnianym ziomkiem z ławki dyskotekę szkolną, gdzie poznałem radość dzielenia się z innymi muzyką, którą kocham. Zanim jeszcze udało mi się dostać na pierwszą prawdziwą imprezę techno postanowiłem zostać DJ-em.

Ten set do dziś znam na pamięć:

Od tamtej pory jestem również promotorem muzyki elektronicznej. Ostatnio zdałem sobie sprawę, że poświęciłem na to już połowę swojego życia. Od lat obserwuję kolejne generacje klubowiczów przewijające się przez polskie imprezy. Większość z nich pojawia się i znika ze sceny wraz z przeminięciem pewnego etapu w ich życiu. Często ma to związek z typowo polskim przekonaniem, że po trzydziestce nie wypada się bawić. Tak było wcześniej, tak jest i teraz. Ale techno to nie jest tylko zabawa, tylko melanż i zarwane noce (czy całe weekendy). Techno to sztuka, sposób bycia i coraz więcej ludzi zdaje sobie z tego sprawę, zaczynając uczestniczyć w tej kulturze z pełną powagą jako wyraz swojej pasji.

Kiedyś na ulicy łatwo było poznać kogoś, kto słuchał techno. Wystarczy popatrzeć na Svena Vatha i jego ubiór z filmiku powyżej. Dziś techno nie jest już tak wyraźnym manifestem odmienności, ale wciąż stanowi azyl dla ludzi, którzy pragną od życia czegoś więcej niż zaspokajanie się tym, co powszechne. Patrzę na to z nadzieją i z uwagą. Czuję, że jeszcze wiele dobrego przed nami.