FYI.

This story is over 5 years old.

seksizm

​Faceci, którzy nie potrafią trzymać łap przy sobie

Zapytałam młode Polki, jak czują się z poklepywaniem ich po pupie przez obcych typów, z niechcianymi komplementami i butną natarczywością domorosłych lowelasów

Dowiedziałam się, że ktoś kiedyś określił 14 lipca „światowym dniem łapania za tyłek". To tak wielka bzdura, że nawet nie wiem, czy jest sens dociekać genezy, czy pomysłodawcy tego „święta". Tym bardziej że szukając informacji o dniu sankcjonującym kładzenie łapy na dupach nieznajomych, znalazłam morze memów przedstawiających pośladki z adnotacją typu: „intelekt tak cię nie zachwyci" lub „Łap! Nic lepszego w życiu cię nie spotka". Z wielu bije prześmiewcze podejście do „irracjonalnej złości", jaką mogłyby poczuć klepane dziewczyny. Przecież klepanie po tyłku to komplement, prawda?

Reklama

Jasne, lubimy, gdy czasem ktoś położy rękę na naszym siedzeniu i nieraz same też lubimy za nie złapać. Zwykła sprawa. Przynajmniej do momentu, kiedy dzień klepania naszych dup zaczynają obchodzić mężczyźni, z którymi obchodzić go nie chcemy, a do tego przyznają sobie prawo, by poklepywać nas także w każdy inny dzień.

Zapytałam dziewczyny, w jakich okolicznościach we współczesnej Polsce spotykają się z sytuacjami niewygodnymi, potencjalnie niebezpiecznymi. Kiedy jedyną osobą, której komfort jest nienaruszony, staje się przypadkowy amant, a przede wszystkim — spytałam, jakie emocje wyzwala w kobietach takie traktowanie.

Dominika

Historii tego typu mam na pęczki, o poczucie zagrożenia łatwo zarówno w pracy czy na imprezie. Nie muszę jednak sięgać pamięcią daleko, ta jest sprzed paru dni. Jest

Noc, jadę metrem. Podchodzi do mnie facet i prosto z mostu pyta, czy może mnie zabrać do domu. Nie mam już 19 lat, mam jakieś doświadczenia i nauczyłam się radzić sobie z takimi sytuacjami jak najbardziej bezstresowo. Niestety to często oznacza przekroczenie jakichś wyznaczonych sobie granic czy bycie bez sensu miłą, żeby uniknąć eskalacji konfliktu. Fight or flight.

Używam najprostszej taktyki. Moje zdanie się nie liczy, ale liczy się prawo własności - „Jadę do chłopaka", odpowiadam. Facet zaczyna wypytywać, że jak to ja do chłopaka, nie chłopak do mnie, że po co mi taki chłopak, że on to by nie pozwolił na to, żebym do niego po nocy jeździła. Znów perlisty uśmiech - „Co zrobię, zakochana jestem". Facet się przysiada, ja sztywnieję, w torebce już zaczynam wymacywać telefon, ale co w sumie mogę zrobić, jakby coś się wydarzyło? On ściąga mi rzęsę z policzka. Ja się śmieję i dalej opowiadam o tym, jaka jestem zakochana. Z nerwów nawet nie zauważam, że metro się zatrzymało. Facet łapie mnie za rękę i wyciąga mnie z wagonu. Panikuję. Puszcza moją rękę „Ostatnia stacja, proszę pani". Całuje mnie w rękę, odchodzi.

Reklama

Idę kupić sobie i koledze, do którego jadę wódkę. Pluję sobie w brodę, że stawiam się w tak niebezpiecznych sytuacjach, a potem w głowie besztam siebie samą, że przecież MAM PRAWO CHODZIĆ GDZIE CHCĘ I KIEDY CHCĘ I TO NIE POWINIEN BYĆ PROBLEM.

Róża

Całe nastoletnie czasy przeżyłam w przekonaniu, że najfajniej jest mieć wielkie cycki, więc byłam smutna, że zamiast tego mam wielki tyłek. Ale wiadomo, nadeszła w końcu Era Dupy, Nicki Minaj, Iggy Azelia, implanty z silikonu w pośladkach i tak dalej. I przyznaję, że od jakiegoś czasu jest naprawdę ciężko mieć duży tyłek. Najgorzej jest na imprezach w typowo „męskich" środowiskach np. na imprezach hiphopowych, na jakichś bibkach z cięższą elektroniką. Przeważająca liczba facetów i ćpania tworzy naprawdę nieprzyjemny miks.

Byłam kiedyś w projekcie LAB w Poznaniu jedną z trzech dziewczyn na parkiecie podczas bibki elektroniczno/rapowej. Miałam na sobie krótką spódnicę. Przechodząc przez parkiet, by dotrzeć do swoich kumpli (którzy stanowią naturalną osłonę dla natrętów) zostałam zmacana i uszczypnięta w tyłek niezliczoną ilość razy (przez kolesi którzy oczywiście raczej nie zagadują itp., po prostu wykorzystują fakt, że istniejesz; a to, że jesteś w klubie w takim ciuchu, z pewnością znaczy, że chcesz, żeby cię dotykano. Najobrzydliwsza jest tu anonimowość czynu w ciemnej miejscówce, kiedy nie wiesz, kto cię dotyka, uczucie bywa dziwne.

Na Audioriver standardem jest letni chamski podryw i dużo komplementów, ale z racji na klimat fiesty, wielu kolesi przekracza granicę i tu klepnie, tam uszczypnie, a ja jestem potem na siebie wkurwiona, że nie reagowałam, bo miałam opóźniony zapłon, akurat tańczyłam lub nie chciałam robić burdy.

Reklama

Zawsze się zastanawiam, że w sumie co miałabym zrobić? Walnąć gościa w twarz (naćpanego? To dobry pomysł zaczynać?)? Przekląć na głos? Zrobić mu gadkę umoralniającą? Nawet jak teraz o tym myślę, nie wiem, co byłoby lepsze i źle się czuje z własną biernością.

Marysia

Kurwidołek w jednej z nadmorskich miejscowości. Ktoś nagle łapie mnie od tyłu za biodra i się przyciska. Odwracam się i widzę napranego ok. 17-letniego blond surfera/playboya. Opalony aniołeczek z loczkami i bułami. Zaczyna całować mnie po szyi. Byłam tak zaskoczona szybkością akcji, że powiedziałam, że dzięki, ale nie mogę, mam chłopaka. „Nie szkodzi" — odpowiedział. Położyłam mu rękę na ramieniu i powiedziałam „idioto, nie chodzi o ciebie, tu chodzi o mnie". Chyba uznałam, że jeżeli się obruszę, on nie przestanie. Czy mam strategię obrony? Jak to się dzieje na parkiecie, zatrzymuje się, kiwam głową, że „NIE" i idę w inną cześć parkietu. W innych sytuacjach najczęściej ignoruję albo śmieje się nerwowo i uciekam. Jak się wówczas czuję? Trochę jest tak, jakby mi zabierali przestrzeń. Nie mogę sobie tańczyć tak, jak czuję, muszę kontrolować sytuację. Chyba w sumie trochę dlatego tańczę zwykle z zamkniętymi oczami, żeby nikt, kurwa, nie pomyślał, że właśnie go zapraszam.

Źródło: Flicr/craigfinlay

Facetom się wydaje, że im wolno proponować rzeczy, które powinny zostać w sferze fantazji. Jakaś cholerna obsesja władzy. Ja nie potrafiłabym bez jednoznacznej słownej zachęty przekroczyć pewnych granic. Bez jakiegoś „ale mi się podobasz", chociażby. A panowie… Nie wiem. Czy to jest hazard? Czy im się wydaje, że tak świetnie nas czytają? A może, że oni muszą być „męscy" i zdecydowani? Cholera wie. Ale dość często zdarza się, że pozwalają sobie na zbyt dużo.

Reklama

Katarzyna

Wbrew pozorom najbardziej przeraża mnie wychodzenie rano po bułki, a nie do klubu czy też wyjazd na festiwal. Pijani kolesie czasem się dosiądą i pomęczą dupę, ale są raczej pocieszni i najczęściej nieporadni, czasem żałośni. Raczej nieszczególnie przerażający. Najbardziej mnie stresują takie niby niewinne zaczepki na ulicy. Mieszkam w turystycznej okolicy, co krok stoją pijalnie wódki i piwa gdzie od rana siedzą turyści. Kręci się też masa entuzjastów dresu, dla których to modna okolica. Jest także masa pracowników gastro, duża część z nich pali szlugi na moim podwórku i pogwizduje, jak wychodzę wyrzucić śmieci w piżamie. Erazmusy, którzy mijają mnie idącą po bułki, mają zwyczaj sapać, cmokać i mamrotać pod nosem „komplementy" dotyczące najczęściej mojego dekoltu. Ja, zamiast zwrócić uwagę, krzyknąć albo pokazać, chociaż wzrokiem dezaprobatę, kulę się w sobie, spuszczam wzrok i przyspieszam.

Czuję jakąś okropną mieszankę poczucia winy, bo przecież wesoła i wyluzowana dziewczyna, za jaką każda z nas chce uchodzić, powinna się uśmiechnąć

Czuję jakąś okropną mieszankę poczucia winy, bo przecież wesoła i wyluzowana dziewczyna, za jaką każda z nas chce uchodzić, powinna się uśmiechnąć. Przecież on tylko powiedział „dzień dobry paaani", nie złapał mnie za dupę ani nie obraził. Tylko wariatka by zareagowała furią. Niby. Nie wiem, czy to problem Polek, czy jako dziewczyny kulturowo przyzwyczajone do braku atencji reagujemy zakłopotaniem. Najbardziej w tych sytuacjach drażni mnie fakt, że dowolna reakcja niesie za sobą ryzyko: kontynuacji lub wyśmiania. Chciałabym o tym nie myśleć.


Szanujmy się. Polub nasz nowy fanpage VICE Polska