FYI.

This story is over 5 years old.

Newsy

Największy marsz w historii Francji

Na ulicach dało się wyczuć burze emocji i strachu. W metrze było ciszej niż zazwyczaj

W niedzielny poranek, w dniu marszu jedności w Paryżu, wzdłuż ścian budynku, w którym mieściło się biuro Charlie Hebdo, ścielą się kwiatami. W hołdzie ofiar zostały wykonane ilustracje. Możemy przeczytać, że "Paryż zawsze pozostanie Paryżem". Widzimy pięści wzniesione do góry, zaciśnięte na długopisach. Wtłumie widzimy starszego mężczyznę, który jest od stóp do głów pokryty symbolami z hasłem "Je Suis Charlie".

Reklama

Jestem z ekipą filmową VICE News i Luc Hermannem, głównym producentem firmy Premieres Lignes, który rozmawia z nami o dniu, w którym dokonano ataku. Biura Premieres Lignes znajdują się zaledwie cztery metry od biur Charlie Hebdo.

Współpracownicy Luca byli pierwszymi na miejscu zdarzenia. Możemy od nich usłyszeć, że całe miejsce było zadymione i wszędzie była krew. Starali się pomóc zranionym i szukali ocalałych. To własnie oni po całym wydarzeniu udzielili pierwszych wywiadów. Teraz nie są już w stanie mówić na ten temat.

Hermann, tak jak i cała reszta jego ekipy, był bardzo podekscytowany, kiedy redakcja Charlie Hebdo przeniosła swoje biuro do tego samego budynku. Oczywiście, wszyscy wiedzieli, że ich stara siedziba została podpalona. Kiedy przed budynkiem, w ramach prewencji, pojawiała się policja, pracownicy obu firm razem sobie z tego żartowali. Takie był ich sposób radzenia sobie ze strachem i taki był ich sposób życia. Hermann liczył na współpracę swojej firmy z redakcją.

Kiedy Cherif Kouachi i jego starszy brat, Saide, zostali zidentyfikowani przez policję jako sprawcy zamachu, Hermann zdał sobie sprawę, ci dwaj nie są mu obcy. W 2005 roku starał się rozpracować komórkę Buttes-Chaumont, której członkiem był Cherif. Wysłali Buttes-Chaumont wysłało młodego francuza do ośrodka szkoleniowego al Qaedy. Hermann zapamiętał jednak chłopca bardziej jako zagubionego dzieciaka, który lubił sobie popić i zapalić, niż jako oddanego bojownika Islamu. Miał go za owoc biedy dziewietnastej dzielnicy. Pierwsze wrażenie okazało się mylne.

Reklama

Przyjechałem do Paryża w piątek, dwa dni przed marszem i dwa dni po zamachu. Na terenach wiejskich, na północ od stolicy, krajobraz przywodził na myśl czasy średniowiecza. Spiczaste dachy kościołów przysłaniały ciemnoszare niebo. Domy były spowite szarością. W Internecie szok i rozpacz przerodziły się w debatę na temat wolności słowa. Pojawiały się w niej różne zdania, od tych, mówiących o Charlie Hebdo jako rasistach, po te sugerujące, że to Islam jest wszystkiemu winien.

Ulice przepełnione były wzburzonymi emocjami i strachem. W metrze było ciszej niż zazwyczaj, ale syreny alarmowe nie przestawały wyć. Trzydziestoletnia kobieta z niemowlakiem na rękach powiedziała mi, że obawia się ataków bombowych na marsz jedności. Pracownicy apteki mówili, że obawiają się, że pobliska stacja metra będzie celem ataków. Znajomi z zaprzyjaźnionej redakcji zdradzili, że przez ostatnie 2 dni opuszczali prace wcześniej niż zazwyczaj. Francuscy muzułmanie obawiali się represji ze strony bojówek prawicowych i, patrząc na to, co działo się w ostatnich dniach, ich obawy były uzasadnione. Mimo wszystko, oprócz strachu ulice pełne były poczucia jedności.

Z biura Charlie Hebdo przenieśliśmy się w stronę Placu Republiki, gdzie marsz miał się rozpocząć. Własnie tam w ostatnich dniach ludzie czuwali, oddając hołd ofiarom. Statua, stojąca na środku placu, otoczona jest listami z wyrazami współczucia, flagami, rysunkami, komiksami a wokół niej zbierają się ludzie ze świecami.

Reklama

Na marszu zebrało się około 2 miliony ludzi. Francuski Minister Spraw Wewnętrznych stwierdził, że osób było tak dużo, że niemożliwym było ich policzyć. Na niektórych ulicach tłum nawet nie był wstanie się poruszać. Ludzie siedzieli na drzewach i na dachach toalet publicznych. Zwisali z balkonów, stali w oknach restauracji. Na dachach czuwali snajperzy. Z raportu wynika, że na miejscu było ponad 2 tysiące policjantów i 1350 żołnierzy na służbie, jednak ich obecność nie była odczuwalna. Nikt nie odczuwał ścisku, jednak ilość ludzi ograniczała ruch wewnątrz tłumu.

W tej wielkiej masie ludzi znaleźliśmy sobie miejsce z dala od pierwszego rzędu, w którym szli liderzy polityczni dla swoich własnych celów. Robili show, w którym manifestowali swoją miłość do wolności, podczas gdy ich codzienne działania nie mają z tym umiłowaniem wiele wspólnego. David Cameron skorzystał z okazji by użyć narracji ze "Zderzenia cywilizacji", mówiąc o fanatycznym kulcie śmierci, domagając się by MI5 zwiększyło środków nadzoru nad obywatelami w ramach "zwiększenia ochrony". W szeregu miłośników wolności ktoczyli także, między innymi, Premier Izraela - Benjamin Netanyah, Minister Spraw Zagranicznych Rosji - Sergei Lavrov i delegacja z macierzystego kraju grup ekstremistycznych, Arabii Saudyjskiej.

Tym razem hipokryzja polityków nie miała jednak znaczenia. Mieszkańcy Paryża robili razem coś prawdziwego.Nnie w Internecie, ale na ulicach. Uzbrojeni byli w symbole, śpiewali hymny, zaczynając od Marsylianki, a kończąc na piosence o jedności Muzułmanów i Żydów. Na jednym z transparentów mogliśmy przeczytać: "Niech żyje pokój, niech żyje wolność", na innym "Żydzi i Muzułmanie nie zgadzają się na bycie wrogami", a także "Umieram ze śmiechu".

Jedna ze ścian przykryta była plakatami radykalnej prawicowej partii. Tłum w okół niej podnosił głosy, "to nie jest nasza Francja". Zachodnia koncepcja wolności może być trudna do obrony w momencie, kiedy wychodzą na jaw informacje o stosowaniu tortur przez CIA, rasizmie panującym wśród funkcjonariuszy policji czy raporty informujące o niewinnych cywilach ginących w wyniku akcji prowadzonych przez zachodnie władze.

Ludzie maszerujący w niedzielę ulicami Paryża nie szli w obronie hipokryzji i zdrady szlachetnych idei. Zjednoczyli się w imieniu wolności, równości i braterstwa. Głowy mieli pełne emocji i przemyśleń, którymi się dzielili z ludźmi wokół. Jeden z uczestników niósł transparent z napisem "idę w marszu, ale jestem świadomy hipokryzji całej tej sytuacji".

Po środku Placu Republiki monument otoczony był ludźmi, flagami i rozmaitymi hasłami. Pomiędzy nimi, ramię w ramię stanęli Izraelici oraz Palestyńczycy. Dwóch z nich, przytulało się i całowało. Krzyczeli do ludzi zgromadzonych wokół nich "Shalom, salaam, przeciw uprzedzeniom". Tłum szybko podchwycił to hasło i po chwili ludzie w każdym wieku, niezależnie od pochodzenia, śpiewali razem, nie dając się strachowi i tym politykom i przedstawicielom mediów, którzy mieliby ochotę nas wszystkich obrócić przeciwko sobie.