Gorillaz - Humanz

FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Gorillaz - Humanz

Czy na "Humanz" warto było czekać? Ano właśnie...

Ależ tu są goście! Grace Jones, Jean-Michel Jarre, De La Soul, Kelela, Popcaan, Vince Staples, Pusha T, Benjamin Clementine i inni! A ile muzyki?! 26 utworów (w wersji deluxe). 70 minut. Pop, dance, hip-hop, soul, elektronika i jamajskie brzmienia. A to wszystko wymieszane w przebojowym stylu przez Damona Albarna. Czy na "Humanz" warto było czekać? Ano właśnie…

Piąty album Goryli. Po siedmiu latach czekania i kilku miesiącach podgrzewania atmosfery. Do granic rozsądku, do kresu wytrzymałości fanów. Wielki muzyczny kolos. Dźwiękowa bajadera. Mam wrażenie, że tworząc ją Albarn i spółka wypuścili z klatki wielogłowego potwora. Nie każdy sobie z nim poradzi, nie wszyscy słuchacze udźwigną rozmach stylistyczny tej płyty. Z jej długością, mnogością stylistyk, imponującą liczbą pierwszoligowych gości i bogactwem sampli. Ale to nie znaczy, że nie warto próbować. Wręcz przeciwnie!

Reklama

Co prawda pierwsze spotkanie z tym krążkiem oszałamia. Również dosłownie. Ale za każdym kolejnym razem "Humanz" coraz bardziej zachwyca. I ujawnia swoje ukryte skarby. Ja wolę właśnie tak - kiedy piosenki odkrywają swoją moc powoli, stopniowo. Zamiast walić po głowie, niczym młot, swoją oczywistą i nachalną przebojowością. Tą, która gaśnie tak szybko, jak rozbłysła. A potem, z czasem, wręcz irytuje i wkurza. A wreszcie powoduje wstręt i obrzydzenie. Znacie takie przeboje jednego sezonu?

Na "Humanz" praktycznie nie ma takich banalnych "killerów". Nie były też nimi, w dosłowny, oczywisty sposób, zapowiadające płytę utwory - świetne, ale przecież w żadnym wypadku bangery: "Andromeda", "Ascension", "Saturnz Barz" i "We Got the Power". Co nie znaczy, że nie ma tu materiału na przeboje. Ależ są! Mnie na przykład najbardziej wpadł w ucho popowy i porywający "Submission" z Kelelą i Dannym Brownem. Ale dla Was może to być syntetyczny i niepokojący "Charger" z sensacyjnym "featuringiem" Grace Jones. No chyba, że - tak jak ja - lubicie Albarna w wersji "pure"? W takim razie polecam go na przykład w pięknej balladzie "Busted And Blue".

Inna sprawa, że dla fanów, którzy pokochali Gorillaz za spójne stylistycznie, w pewien sposób lekkie i przestrzenne albumy "Gorillaz" (2001) i "Demon Days", ten rozmach "Humanz" może być ciut… przytłaczający. Że niby za dużo grzybów w barszcz? I co za dużo, to nie zdrowo? Takie, pojawiające się coraz częściej głosy świadczą o tym, że mamy do czynienia z płytą kontrowersyjną, która nie bierze jeńców. Albumem, który podzieli słuchaczy Albarna. Ale mam też przeczucie graniczące wręcz z pewnością, że komponując nowy materiał ten genialny muzyk był tego całkowicie świadomy.

Świadczy o tym tekstowa zawartość płyty - mocno osadzona w otaczającej nas rzeczywistości pełnej napięć i niepokojów politycznych czy społecznych. Nie jestem fanem kojarzenia tych obaw o kondycję świata tylko z rządami Donalda Trumpa (jak chcą niektórzy krytycy i słuchacze), ale nie da się ukryć, że "Humanz" to najlepszy fono-reportaż z otaczającego nas świata, jaki mógł powstać w tych miesiącach, latach, może nawet dekadzie. Żadnego tam "nie lękajcie się". Wręcz przeciwnie - myślcie, krytykujcie władzę, walczcie o swoje prawa. Bo czasy są naprawdę niebezpieczne. Dlatego warto troszczyć się o siebie, by pozostać - mimo wszystko - ludźmi. "Humanz".

Mając wiedzę o intencjach lidera Gorillaz warto jeszcze raz posłuchać tego fascynującego, niepokojącego, może również dziwnego krążka. Uważnie, ze zrozumieniem. A przy tym doskonale bawić się tą muzyką. Na pohybel politykom! Albo - jeszcze lepiej - dla własnej frajdy!