TeChytrze: na pograniczu wszystkiego, co oryginalne
mat. prom.

FYI.

This story is over 5 years old.

Wywiady

TeChytrze: na pograniczu wszystkiego, co oryginalne

TeChytrze właśnie zadebiutowali albumem "Chłopaki czekajta", płytą poświęconą muzyce z Lubelszczyzny i Kurpiowszczyzny, nagranej w zupełnie nieoczekiwany sposób.

Utalentowany lubelski kontrabasista i gitarzysta Jacek Steinbrich wydał właśnie nową płytę. Razem z zespołem TeChytrze, którego jest liderem i pomysłodawcą, sięgnął po stare ludowe kompozycje z lubelszczyzny i kurpiów. Do współpracy Steinbrich zaprosił między innymi Jakuba Miarczyńskiego, perkusistę, z którym nagrał płytę Dokalski/Cieślak/Steinbrich/Miarczyński (wydaną w ubiegłym roku przez Fundację Kaisera Söze) pod przewodnictwem Olgierda Dokalskiego. "Chłopaki czekajta" to jedenaście regionalnych pieśni utrzymanych w iście eksperymentalnym klimacie. Mamy tutaj i blues, i rock, i free-improv., czyli elementy improwizowanego jazzu. Wszystko jednak lokalnie i przebojowo. Dawno nie było aż tak różnorodnie ciekawej płyty. Cała jest do sprawdzenia poniżej, tak jak i rozmowa z założycielem projektu TeChytrze, Jackiem Steinbrichem. To twój kolejny projekt wydawany przez Fundację Kaisera Söze. Skąd ta wierność lubelskiej wytwórni?
Fundacja Kaisera Söze robi bardzo dobrą robotę i dobrze nam się razem pracuje, a do tego jesteśmy idącymi pod prąd "offowcami", którzy pochodzą z Lublina. TeChytrze to jednak bardziej zespół niż projekt.

Reklama

Słuchacze mogą kojarzyć cię z działalnością jazzową. Teraz w ramach TeChytrze słyszymy folk i blues.
Moim zdaniem free jazz, blues i punk - który też jest na płycie - są do siebie bardzo podobne, ponieważ oparte są tym samym założeniu, według którego kierujemy się instynktem, tym co chcemy robić, niezależnie od tego, co "dyktuje" główny nurt. Ornette Coleman odszedł od sztywnych zasad bebopu i w środowisku jazzowym został punkiem, który "nie potrafił" ogrywać skomplikowanych harmonii. Tak naprawdę Ornette Coleman potrafił to robić, ale być może miał już dosyć naśladowania Charliego Parkera i stosowania tych samych, oklepanych patentów.

Thelonious Monk też był punkiem na początku swojej kariery, ponieważ wielu recenzentów uważało go za w miarę interesującego kompozytora, ale beznadziejnego pianistę, który nie potrafi uprawiać harmonicznego sprintu klawiaturowego jak Bud Powell, tylko gra jakieś dziwne interwały, stosuje masę pauz i staje okoniem do ogólnie przyjętych zasad jazzu. Bud Powell z kolei uważał Monka za jednego z najlepszych pianistów, których słyszał. I dopiero jak poważani muzycy jazzowi zaczęli współpracować z Monkiem, przestał on być punkiem w środowisku jazzowym. Został pół-punkiem.

Ludzie związani z CBGB mieli dosyć sztampowości i sztuczności ówczesnej sceny rockowej i wrócili do spontaniczności i energii, które miały być podstawowymi elementami muzyki rockowej. Oni akurat technicznie nie byli mocni i mimo tego, że byli bardzo muzykalni i mieli świetne pomysły, w środowisku rockowym uchodzili za "punków", którzy nie potrafią trzymać tempa, rytmu, grać "riffów" i "solówek" jak ówczesne rockowe tuzy gitarowe, albo robić takich fajnych przejść jak ówczesne tuzy bębniarskie.

Reklama

Prawdziwy blues z kolei, nie ten garniturowy, to przecież folk, muzyka tradycyjna, działanie instynktowne, gdzie śpiew jest reakcją na to, co nas otacza. Blues to też często nie płynięcie z prądem, albo bycie "w poprzek" - społecznie, związkowo, finansowo. Jest dużo przykładów "punkowości" w różnych gatunkach muzycznych. Igor Strawiński, John Cage - to punki, ludzie, którzy stanęli w poprzek. Czyli wracając do pytania - cały czas trzymam się tego samego, czyli muzyki, która mi się podoba, a jak powiedział pewien znany pan jazzman, są dwa rodzaje muzyki: ta, która nam się podoba i ta, która nam się nie podoba.

mat. prom.

Na warsztat wzięliście lubelskie i kurpiowskie pieśni.
Czym ja się kierowałem? Jeny, nie wiem. Chcę grać folk-fusion! A tak na serio, bardzo podoba mi się tradycyjny chóralny śpiew otwarty. Jest w nim naturalna energia. Podoba mi się lubelska muzyka tradycyjna. Dla mnie to blues. Zawsze chciałem posłuchać takiego śpiewu w trochę innym kontekście muzycznym. Do tego lubię tych "złych" gitarzystów, takich jak Marc Ribot, James Blood Ulmer, John Lee Hooker, Arto Lindsay, Sonny Sharrock. Tych mniej "złych", jak Bill Frisell czy Dave Tronzo, też. Słuchałem nagrań tradycyjnego bluesowego śpiewania, gdzie akompaniamentem były kilofy i łańcuchy, a wykonawcami czarni więźniowie albo niewolnicy.

Zawsze podobał mi się ten tradycyjny bluesowy muzyczny brud. Przygotowałem sporo piosenek, a właściwie utworów, których melodie były proste i którymi starałem się przywołać ten brudny klimat. Zawsze jednak czegoś mi w nich brakowało. I pewnego pięknego dnia uświadomiłem sobie, że brakuje tu śpiewu otwartego, połączenia dwóch pozornie różnych tradycji, które są według mnie tak naprawdę tym samym, ale różnią się szerokością geograficzną, fauną, florą i nasłonecznieniem. Teksty, które znalazły dziewczyny (zdolniachy i pasjonatki!) bardzo fajnie "dopasowały się" do melodii i piosenek w bluesowo-punkowym stylu z domieszką jazzu i surfu.

Reklama

Nagranie albumu odbyło się w Teatrze Jaracza w Otwocku.
Tak. Miejsce polecił Maciek (Połynko - przyp. red), znajomy muzyk, eksperymentator i dźwiękowiec, który tam pracuje. On nas nagrał, zmiksował i poddał masteringowi. W ogóle udało nam się stworzyć bardzo przyjemny klimat, dzięki któremu dziewczyny, wspomniane zdolniachy, tj. Lidka (Szpulka - przyp. red), Wera (Nowacka - przyp. red), Ania (Trawicka - przyp. red) i Renia (Krawczyk - przyp. red) świetnie zinterpretowały lubelski brudny blues z domieszką punka, free jazzu i surfu, a Kuba (Miarczyński - przyp. red) i Romek (Chraniuk - przyp. red), świetni muzycy, akademickie punki, dodali do materiału prawdziwego muzycznego "mięcha". Bardzo przyjemne miejsce.

Cztery wokalistki, dodatkowo jeszcze trzy męskie głosy. Całkiem sporo!
Ha! Wokalistek miało być jeszcze więcej i przez pewien czas było ich pięć - pozdrowienia dla Magdy. W ilości siła. Trzy męskie głosy, tj. Kuba, Romek i ja "wydajemy z siebie się głosy" dosłownie. Te trzy męskie głosy nie śpiewają.

Nie obyło się bez wsparcia Prezydenta Lublina.
Tak. Konkurs stypendialny to dobry pomysł na wspieranie różnych projektów. Można się przy okazji nauczyć jak zorganizować, opisać i zrealizować projekt, pracować w grupie, planować, zarządzać czasem i jak robić kawę. Dużo kawy. Do tego można zobaczyć, jak coś zaczyna nabierać kształtów i w końcu osiąga pełną formę. Bardzo przyjemne uczucie. Bez wsparcia stypendialnego byłoby o wiele trudniej to wszystko zorganizować i nagrać. Życie muzykanta łatwe nie jest, szczególnie jak się idzie w poprzek.

Właśnie ukazała się płyta "Chłopaki czekajta". Co dalej?
Mamy w planach granie koncertów i dalsze działanie. W poprzek. Będziemy informować na bieżąco gdzie i kiedy gramy, a jak coś nagramy, też damy znać.