10 najważniejszych płyt: Ten Typ Mes

FYI.

This story is over 5 years old.

10 najważniejszych płyt

10 najważniejszych płyt: Ten Typ Mes

Nie będzie ała, będzie fajnie. Nie będzie "25", bo u nas gramy o dyszkę. Tym razem wybrał ją Ten Typ Mes.

Piotr Szmidt to jeden z najlepszych rodzimych raperów. Właśnie wydał swój szósty, solowy materiał "Ała.", który zbiera znakomite recenzje. Nic dziwnego - do miejsca, w którym dziś jest, Mes dotarł dzięki ciężkiej pracy, setkom koncertów i nagrań (na początku w ramach kultowego dziś kolektywu Flexxip). Ale jak sam mówi w wywiadach, to nie sukcesy go zahartowały, ale upadki i porażki. Dlatego szanują go nawet słuchacze, którzy nie lubią jego eklektycznego stylu, przebojowych bitów i kolaboracji z twórcami muzyki klubowej. Jesteście ciekawi, jakiej muzyki Ten Typ słucha na co dzień? Jakie albumy ukształtowały go muzycznie? Sprawdźcie koniecznie!

Reklama

Too $hort "Can't Stay Away", 1999

Produkcyjnie to dla mnie esencja lat 90. Jest tu bit ekipy Suave House, która miała niesamowicie treściwe, mocne bębny oraz cały g-funk i southside. Te wszystkie akordy i żywy bas na nich - znakomitość! Najlepszy zdecydowanie album Short Doga. Bo najwięcej się tu dzieje. W jego opowieściach oczywiście nie ma rewolucji, ale całość robi znakomite wrażenie - oto płyta z 1999 roku nagrana przez koleżkę, który debiutował jako łysy dzieciak bez przedniego zęba - jeszcze na początku lat 80. I te gadki z pozycji weterana, na którym niewiele już robi wrażenie, ale ciągle kocha robić muzykę. W pewnych latach taki przekaz mocno na mnie działał.

Adam Makowicz "Unit", 1973

Bez dwóch zdań podstawa mojego rapu. Z sampli z tego winyla zrobiłem najważniejsze bity na "Flexxip" (2002). Zanurzałem się w akordy pana Adama jako początkujący producent, co było też pięknym nawiązaniem do wizyty na jego koncercie, na który zabrała mnie Mama, kiedy byłem supermałym "kidem". Koncert był spoko, ale niestety z fortepianem. Atakowany Chopinem, jak każdy Polak, miałem przesyt brzmienia fortepianu i pianina. Ale Rhodesy? Te kultowe klawisze?! One okazały się dla mnie nowym rozdaniem. Poczułem prawdziwy "eargasm".

Gang Starr "Moment Of Truth", 1998

Ach te bity i płynące flow - zakochałem się w Gang Starr! Jednak wspominam dziś o tym albumie jako o przestrodze. Jest dla mnie ważny, ale jako przykład złamanego wizerunku. Całe lata zajęło mi dokopanie się do treści tekstów Guru. Mój angielski nie wystarczał, dostęp do zwrotek w sieci też pojawił się parę lat po premierze. Poza tym nie chciało mi się zwyczajnie grzebać w tym idealnym miksie, nie chciałem wyjmować składników z sampli i głosu. Ale w końcu rozłożyłem to na czynniki pierwsze. Zorientowałem się, że Guru to po prostu gość, który tekstami o tym, że jest mądry, że kombinuje z przemyśleniami, że inni nie dorastają mu intelektualnie do pięt, ale on ma ten WISDOM - po prostu wmówił wielu ludziom, że tak właśnie jest. Tymczasem tam nie ma żadnych spostrzeżeń. Żadnych tematów. To zazwyczaj braggadoccio niepoparte choć jednym panczem. Znacznie więcej konkretów pojawia się, kiedy nawija o kobietach. Ale został zapamiętany jako właśnie ten "Intelectual MC". Czy cokolwiek. Ależ ja byłem naiwny.

Reklama

Pink Floyd "Animals", 1977

Jeden z podstawowych albumów, jeśli chodzi o minione narkotyczne przygody. Trzeba uważać, gdy dochodzi do styku LSD czy MDMA i płyty "Animals". Tak, to nie są zabawki dla każdego. Kompozycyjnie to album, który odkryłem późno, ale wzmocnił moją miłość do zespołu. I utwierdził w przekonaniu, że jeśli coś dodawać dzieciom do kołyski to nie religię czy ekologię ani też przekonanie o ich wyjątkowości, tylko muzykę Pink Floyd w dużych dawkach.

Thundercat "The Beyond: Where The Giants Roam" EP, 2015

Zazwyczaj EP-ki mnie irytują, ale to wyjątek. Wrzucam do zestawienia, bo chcę w nim coś współczesnego. Próby czasu pewnie Thundercat nie przetrwa, ale mniejsza o to. Jest to najlepiej zmiksowana rzecz w ubiegłym roku. Znam te piosenki na pamięć, nie mam pojęcia jak oni uzyskali tę magię, ale gdyby numer "Them Changes" został nowym "Happy" i atakował zewsząd to byłbym o 20 procent szczęśliwszym człowiekiem! To wybitna rzecz, w sumie ta jedna, jedyna produkcja - ten bas, ten głos, te głupawe, ale poruszające wersy o krwi na parkiecie. Kurrrrrrrde, no za tę jedną pieśń mógłbym spokojnie zapłacić 20 dolarów, gdyby Thundercat tak to wycenił. Kapitalny materiał.

Jay Z "Blueprint", 2001

O naturo, to nie jest mądry album. Jest Afroamerykanin, ma pieniądze, wrogów, ale się nie poddaje, bo jest zajebisty. Zdarzało się już nagrać komuś o tym płytę. Albo 300 płyt. Ale Jay ma energię, ma poczucie humoru, które właściwie pomija się w publikacjach o nim. I najlepsze bity na świecie. Muzycznie ten album jest petardą kalibru kopuły Świątyni Opatrzności na warszawskim Wilanowie. I Trackmasters, i Timbaland, i oczywiście Kanye - wszyscy tu wygrali! Różne smaki, a jakie pyszne danie im wyszło!

Reklama

A Tribe Called Quest "Midnight Marauders", 1993

Że nie byłoby Flexxipu bez Tribe'ów to wiadomo. Mam nadzieję. W Tribe'ach chodziło o styl, vibe, o pewną kulturę i spokój. Hip hop kojarzył się z bezczelnością, Q-tip zresztą nie był wcale taki grzeczny, ale potrafił zrobić to inaczej. Z uchem do sampli - z którego potem wyhodował ucho do muzyki, śpiewania, itd. - udało mu się kontrolować wszystko w ATCQ. I "Electric Relaxation" brzmi kozacko nawet teraz.

Devin The Dude "Just Tryin' ta Live", 2002

Idol. Pionier. Cesarz. Śpiew i spostrzeżenia - za to wielbię Devina. Rap i osobowość - też warte osobnego pomnika. Nie ma co pisać wylewnie - ten album nie postarzał się choćby o jeden słój. Słuchaj tego i… czuj!

Daft Punk "Homework", 1997

Kiedy ta niepozorna kaseta przykuła moją uwagę skojarzyłem, że to muszą być ci goście od "Around the World". Jakież było moje zdziwienie, gdy posłuchałem całego albumu. Bardzo mało melodii i talkboxa, za to bardzo dużo mroku i brudu. Nie odstraszyło mnie to. Daft Punk pokazał mi, że w takich szalonych brzmieniach da się zawrzeć uniwersalne emocje. Choć to raczej drugie dno. Bo na pierwszym planie jest hałas i testowanie cierpliwości. Kocham do dziś.

Jamiroquai "Travelling Without Moving", 1996

Ta płyta pozwoliła mi przetrwać pewne ch***we kolonie. Co to był za denny wyjazd! Ale Jay Kay zabrał mnie w podróż po brzmieniach funku. Funku który ma złą prasę, ale z takim basistą i perkusistą może mieć hejt o mocy stu forów, a i obroni się grą! Całkiem niedawno odkryłem ten album na nowo - już nie jako obszczymur z walkmanem, ale kierowca. To jest materiał zrobiony przez pasjonata prędkości. Uważajcie!