Regał 004
Gentleman's Dub Club; mat. pras.

FYI.

This story is over 5 years old.

Regał

Regał 004

Wspominamy klasyczną płytę The Twinkle Brothers; przyglądamy się muzyce (i ciuchom) fantastycznego kombo Gentleman's Dub Club; idziemy do warszawskiego klubu "Iskra" na pierwszą edycję dancehallowej imprezy Irie Jam Fest.

Chyba nie ma na świecie osoby, która nie słyszałaby o Marleyu lub nie znałaby przynajmniej jednego jego utworu. Ale przecież reggae to nie tylko ponadczasowe przeboje Boba "Get Up, Stand Up" czy "No Woman, No Cry". To pełen kalejdoskop takich jamajskich brzmień, jak ska, rock steady, ragga, dub i dancehall. Reggae to także fantastyczni twórcy o niezwykłych, inspirujących życiorysach oraz ich albumy, których po prostu nie wypada nie znać. Reggae wreszcie to bunt, walka i gniew. A z drugiej strony - poezja, miłość i pasja.

Reklama

O tym właśnie opowiadamy w naszym cyklu "Regał".

[półka z klasyką:]

The Twinkle Brothers - Underground (1982)

"Undeground". Czyli podziemie. W politycznym i społecznym znaczeniu tego słowa. Wątek ten zawarty został w tekstach piosenek i zobrazowany na okładce płyty o takim tytule. Oto jedna z najbardziej klasycznych produkcji jamajskiej grupy Twinkle Brothers i muzyki roots reggae w ogóle. Po prostu absolutna klasyka roots - muzyki zaangażowanej i walczącej.

Nie ma chyba jamajskiej kapeli tak bardzo popularnej w naszym kraju, jak Twinkle Brothers. Liczne ich wizyty w Polsce, wspólne nagrania z sekcją dętą Young Power, a przede wszystkim seria płyt zrealizowanych z góralską kapelą Trebuniów-Tutków sprawiły, że nawet słuchacze mający okazjonalny kontakt z muzyką reggae nie mają problemów z rozpoznaniem sympatycznego dredmena Normana Granta i muzyki jego zespołu.

Historia Migoczących Braci jest jednak o wiele dłuższa niż dwie-trzy ostatnie dekady. A liczy dokładnie 55 lat. Bo właśnie w 1962 roku Norman i jego brat Ralston założyli swój pierwszy, jeszcze dziecięcy zespół. Na początku występowali na lokalnych imprezach w ich rodzinnym, prowincjonalnym Falmouth na północy Jamajki. W 1966 wygrali miejscowy przegląd talentów i w nagrodę nagrali w studiu Lesliego Konga w stołecznym Kingston swój pierwszy singiel "Somebody Please Help Me". Oczywiście utrzymany w stylistyce rock steady, z której kilka lat później miało wyłonić się reggae.

Reklama

W swojej ojczyźnie nagrali pięć albumów: "Rasta Pon Top" (1975), "Miss Labba Labba" (1976), "Love" (1977), "Praise Jah" (1979) i "Countrymen" (1980). I zdobyli całkiem sporą popularność. Chcąc wyrwać się z wyspy targanej niepokojami politycznymi i marząc o międzynarodowej karierze, bracia Grant zdecydowali się jednak na emigrację. I w 1980 roku osiedlili się w Wielkiej Brytanii. W Londynie założyli własną wytwórnię Twinkle Music, w której zaczęli nagrywać kolejne albumy. Na początku własne, by z czasem promować również innych, zaprzyjaźnionych wykonawców.

Jeśli jednak chodzi o autorskie produkcje, to swoją przygodę z europejskim rynkiem zaczęli w imponującym stylu. Ich krążki "Me No You" (1981), a przede wszystkim "Undeground" (1982) zachwyciły dziennikarzy i słuchaczy. Zwłaszcza ten drugi album zapisał się mocno w historii muzyki reggae. I to nie tylko muzycznie. Choć w tej warstwie - zarówno jeśli chodzi o kompozycje i produkcję Normana Granta, jak i miks autorstwa Mad Professora - "Undeground" jest prawdziwym majstersztykiem. Na tej płycie nie ma ani jednego słabego numeru, a kilka z nich - przede wszystkim mój ulubiony "Battlefield" (o pięknym, niskim, dubowym brzmieniu), "War Is Not The Answer", "Sodom & Gomorrah" i tytułowy utwór - to dziś klasyki rootsowego grania.

Ten znakomity muzycznie i świetnie zaśpiewany album jest również, a może przede wszystkim znakomitą kroniką niespokojnych lat 80. - czasów, kiedy tzw. zimna wojna nie była fantasmagorią, ale czymś naprawdę rzeczywistym. The Twinkle Brothers odnieśli się do tego minorowego klimatu w tekstach z "Undeground" - właśnie w "War Is Not The Answer" czy "The World Was One". Oczywiście nie brak tu bibilijnych, apokaliptycznych nawiązań. Stąd patetyczne, ale przecież także ujmujące swoim rastafariańskim przesłaniem "Hell Break Loose" czy "Sodom & Gomorrah". Czyli wszystkiemu winien jest… babiloński system. Wiadomo. Ale już bez ironii - pamiętam, że słuchając tych piosenek, jeszcze jako nastolatek, miałem ciarki. Na całym ciele.

Reklama

Osobną wartością tego krążka jest jego okładka. Obok nazw i skrótów takich organizacji bojowych czy służb, takich jak: IRA, MPLA, SWAPO czy Czerwone Brygady, znalazło się tu również logo polskiej Solidarności. Drobny, ale ważny gest, który wzbudza do dziś szacunek. Podobnie jak piosenka "New Year's Day" U2 czy "Solidarity" jamajskiej formacji Black Uhuru.

[gwiazda numeru:]

Gentelman's Dub Club. Najlepsze (białe) reggae pod krawatem

Osiem osób na scenie, dziewiąta za konsoletą, a wszyscy razem w jednej kapeli od 11 lat. W tym czasie udało im się nagrać i wydać dwie EP-ki i trzy pełnowymiarowe albumy, z których najnowszy, czyli "Dubtopia", ukazał się kilka tygodni temu. Album w idealnych proporcjach zarazem ambitny, jak i komercyjny. Z masą świetnych, zaproszonych gościnnie wokalistów i przynajmniej kilkoma przebojami. Najczęściej utrzymanych w rytmach roots reggae i dubu. Czasem jednak liderujący formacji wokalista Jonathan Scratchley i jego kumple sięgają tu po stare ska, rock steady, ale również nowoczesny dancehall i ragga. Aha, no i jeszcze tę porywające dęciaki! Ależ to buja!

Nie sposób też nie wspomnieć o nietuzinowym, eleganckim image'u, którym wyróżniają się Dżentelmeni z Dubowego Klubu - ubierający się na każdy występ w najlepsze koszule, krawaty, marynarki i skórzane buty. Oj tak, ten zespół ma dosłownie wszystko, czego potrzeba, by podbić serca słuchaczy reggae i dubu na całym świecie! I umiejętnie to wykorzystuje, czego dowodem tłumy na koncertach, ale też znakomite recenzje "Dubtopii". Sprawdźcie to!

Reklama

[koncert:]

Irie Jam Fest 2017: gwiazdy dancehallu rozpalą stolicę

26.05 - Warszawa (Iskra)

Fani reggae z Warszawy nie mogą narzekać na nadmiar atrakcji. Nie mówiąc już o festiwalach, które "rosną" w naszym kraju jak grzyby po deszczu, ale omijają stolicę. Czy raczej - omijały. Oto bowiem na koncertowej mapie miast pojawia się nowa impreza. I to od razu ze znakomitym line-upem. Irie Jam Fest, bo o niej mowa, zatrzęsie klubem "Iskra" już 26 maja. Dosłownie. W obsadzie tego mini-festiwalu znaleźli się bowiem: mistrz modern roots w jego lirycznej odmianie, czyli Luciano "The Messenjah" oraz dwóch dancehallowych nawijaczy wagi ciężkiej - Admiral Tibett i Terry Ganzie. Wszyscy z Jamajki. I każdy z przebojami na koncie. Oprócz nich wystąpią - na rozgrzewkę i podczas after party - stołeczny Roots Revival Soundsystem oraz włoska DJ-ka Mad Betty. Oj, zapłonie ogień tej nocy na Polach Mokotowskich…