FYI.

This story is over 5 years old.

Sport

Dlaczego deskorolkowe miejscówki DIY są zajebiste

Deskorolka w swoich korzeniach to nie dyscyplina sportowa. To brud. To anarchia. Punkrock

Zdjęcia: Igor Zieliński (Izvision)

„DIY". To bardzo modne słówko w światku skejtowym oznacza nie co innego, jak miejscówkę z własnoręcznie zrobionymi z betonu przeszkodami do jazdy. Mylne utożsamianie skatera z rapującym gościem w luźnych gaciach nigdy do końca nie było prawdziwe. Deskorolka w swoich korzeniach to nie dyscyplina sportowa. To brud. To anarchia. Punkrock. Nie będę pisał, że wolność i ekspresja, bo takie farmazony to wiedzą nawet dzieci na hulajnogach.

Reklama

Brudne spodnie, najlepiej robocze, trampki albo Vansy, styl podyktowany raczej kwestiami praktycznymi. Budowanie, beton brud, wieczny plac budowy. Tak, właśnie teraz powstaje nowa subkultura. Ale nie o nowe buciki czy czapeczkę tutaj chodzi. Takie życie to blues. Skejtowy blues. Brak kasy. Składki na beton, a jeśli trening, to chyba tylko w podnoszeniu piwa. Co najśmieszniejsze, takie miejsca powstają dosłownie wszędzie. To wielki boom, bo przecież każdy w wolnej chwili może zabawić się w Boba budowniczego. W tym odcinku przeniesiemy się do Bydgoszczy i pewnego miejsca przy fabryce tramwajów.

Wampir, jego twórca, kiedyś nocował u mnie, w czasach kiedy był to bardziej skate hostel niż dom. Od kilku lat wiedziałem że buduje u siebie DIY, po obejrzeniu kilku zdjęć postanowiłem zobaczyć miejsce, które za bardzo nie było znane nawet wśród skaterów. Na spocie okazało się, że to co wybudował z ziomkami wcale tak idealne nie jest. Ale chwała mu za to! Pomiędzy piwem, pracą, a piwem przemielił, przeniósł i ufromował kilka, jak nie kilkanaście ton betonu. Niektóre przeszkody na tej miejscówce są bardzo trudne, nawierzchnia chropowata, oczywiście jakiś element jest cały czas w budowie. Coś stoi niedokończone, albo zostało zniszczone przez złomiarzy czy lokalnych dresów.


Historie, które chcesz poznać. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco


To nie centrum wielkomiejskiej metropolii, można rozpalić ognisko, zostać na noc, a przede wszystkim; pojeździć. Świadomość jazdy na nielegalu po ręcznie zrobionych przeszkodach z betonu to niepowtarzalne uczucie. Nie ma parcia na nagrywanie, uwiecznianie, kamery, zdjęcia. Niepowtarzalne momenty i triki pozostaną w pamięci, a nie na Instagramie. Całkiem jak w pradawnych przedinternetowych czasach.

Reklama

To już nie trend czy moda. Gazety, a właściwie ziny jak „Confusion Mag", pokazują tylko taką deskorolkę. Nielegalne miejscówki, jak skłoty, ale tworzone po to, żeby jeździć, a nie mieszkać. To kompletne przeciwieństwo sportowców, zawodów, sponsorów, hajsu. Totalny antysystem.

Spoty DIY to jak nowy gatunek muzyczny, siejący rozpierdol, zmieniający światopogląd, całkiem jak na początku 80. hardcore punk. Nie chodzi o sponsora, czy najlepszy trik, czy o brak skateparku. Wolność. Coś swojego.

Budowanie spotów, jeżdżenie, a potem zniszczenie. Prędzej czy później taki nielegalny spot wpadnie krąg zainteresowań osób nierozumiejących, o co biega: oficjeli, pań wracających z kościoła itd. Nawet jeśli zostanie zniszczony, to i tak powstanie nowy! Modyfikacje przestrzeni miejskiej przez dobudowywanie podjazdów, ułatwień do jazdy to kierunek w jakim idzie ta brudna, undergroundowa deskorolka. Skate and destroy!