FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

OFF Festival 2012 x VICE x Relacja

Wróciliśmy z Katowic, widzieliśmy tysiąc pięćset sto dziewięćset koncertów, ale wiemy, że tl;dr.

Prawdopodobnie widziałam w życiu już wszystko. O ile zawsze istnieje blady cień szansy na reaktywację Slowdive i Unwound, na zmartwychwstanie Trish Keenan nie ma co liczyć. Od kilku lat mój wakacyjny harmonogram podporządowany jest wyjazdom w różne zakątki świata, stale uniemożliwając podjęcie czterdziestogodzinnego trybu pracy czy zaplanowanie normalnego, wolnego od kakofonicznych doznań urlopu. W ciągu tych paru sezonów z typowego festiwalowicza, który kombinuje jakie założyć buty, żeby wcisnąć w nie jak najwięcej mini-flaszeczek alkoholu a ze swojego namiotu raczej nie wypełza przed headlinerami, ewoluowałam, w nie całkiem jeszcze, świadomego słuchacza, który stawia sobie dużo większe cele niż "ale było zajebiście, mało widziałem, ale się naprułam". Tak, zdziadziałam, najgorzej, ale zatyczek do uszu dalej nie nauczyłam się zabierać ze sobą.

Reklama

W tym roku nie będziemy narzekać na rzeczy, które nam się nie podobały. Nie będzie więc smutnych wstawek o dźwiękowcach, którzy prawdopodobnie wynajęli sobie stażystów, potrafiących nagłośnić wyłącznie indie rocki. Moja noga stanęła w strefie gastro tylko raz, więc tłuste kiełbaski i pieczone ziemniaczki po dychu też nie dostaną całego akapitu w tekście. VICE GUIDE TO wnoszenie alkoholu na teren festiwalu zostawimy na razie sobie, wystarczy zapuścić żurawia tuż przed bramą wejściową. Chcąc nie chcąc OFF Festival to wciąż najlepsze letnie (wybaczcie, jest Unsound) wydarzenie muzyczne w naszym kraju, które z roku na rok gromadzi coraz lepszą, bardziej sprofilowaną publiczność. Tego lata wyjątkowo wszystko mi się podobało, chyba byliśmy na innym festiwalu. Cyferki w liście przestawiają się z sekundy na sekundę dlatego jak najszybciej trzeba ją zamknąć - subiektywne podsumowanie OFF Festivalu 2012 z podziałem na płeć.

10. SHANGAAN ELECTRO

Hararale harara harala lo. Hararale harara harala lo. Dokładnie tak było, w rytm 189 bitów. Czarnym koniem zeszłego roku okazał się Omar Souleyman, który spojrzeniem rodem z Al Jazeery i synchronicznym klaskaniem podbił serca wszystkich tych festiwalowiczów, którzy zdołali się wcisnąć do namiotu w trakcie jego występu. W tym roku jego miejsce godnie zajęli Shangaan Electro, z tą różnicą, że oni faktycznie coś grali. Czwórka czarnoskórych przedstawicieli, w tym jeden z językiem merdającym w lewo i w prawo, dała popis swoich taneczno-wokalnych możliwości, grając pod dyktando swojego mistrza. Mistrza, który nawet nie krył się z tym, że nie gra na żywo, radośnie wymachując do zebranych płytą CD z nagranymi samplami. Do tego brzuchy oraz pupy wypchane ogromnymi poduszkami, różowe skrzydełka i techniczni, podtrzymujący latające na wszystkie strony świata głośniki. Pierwszy raz w całym swoim życiu w ciągu piętnastu minut popłakałam się na przemian ze smutku i ze śmiechu. I tylko marzyłam, żeby wpaść z nimi w pląsy na scenie, niestety jedną ręką musiałam trzymać spodenki, co było bez sensu.

Reklama

9. THURSTON MOORE

Nie widziałam nigdy na żywo Sonic Youth, niech spadnie na mnie złoty deszcz. Przez godzinę miałam za to możliwość posłuchania Sonic Youth 2, z nową basistką, która wyjątkowo niezgrabnie mizdrzyła się do Thurstona. Jak mawiał klasyk - "jakie życie, takie życie", nie ma co rozpaczać nad rozpadem zespołu, skoro Moore woli młodsze. Cały występ podsumować można jednym zdaniem - zagrał chujowo, ale to wciąż Thurston Moore. "Demolished Thoughts" to jedna z moich ulubionych płyt, w innym wypadku nie ustawiałabym się pięćdziesiąt minut przed koncertem żeby usłyszeć nowe kawałki jego nowego zespołu z jego nową dziewczyną. Tak właściwie to nie ustawiałabym się tam w ogóle, spod sceny wróciłam ze złamanym palcem u nogi po tym, jak jakiś typ urządził sobie z mojej stopy trampolinę. Niefajnie, ale to wciąż Thurston Moore.

8. NAPSZYKŁAT

Omijając całe narzekanie i przelewaną internetową żółć, ciężko racjonalnie odpowiedzieć na pytanie czemu cudze chwalicie a swego nie znacie? Napszykłat zjedli całą ekipę hiphopową, wraz z Doomem i Shabazz Palaces na podwieczorek, bo właśnie w tym czasie przyszło im zaprezentować swoje możliwości. W przegrzanym namiocie, między Fritz kolą a jedzeniem wietnamszczyzny ciężko poważnie podejść do sprawy, a Polacy jak najbardziej zasługują na atencję. Hej, Polacy w dziesięciu najlepszych występach festiwalu, to coś znaczy!

7. CONTAINER

Jestem jedną z tych dziewczynek, która bardziej przypomina księżniczkę mroku niż potencjalną słuchaczkę techno. Tańczyłam tak, że aż straciłam poczucie czasu i nagle trzeba było wracać do domu. Szkoda, że Container nie wyszedł ze swoim sprzętem w tłum i grał mało noise'owo, ale pod względem zabawy zdominował pierwszy dzień festiwalu. Więcej techno, więcej różnorodności!

Reklama

6. FENNESZ & LILLEVAN

Tak do końca to nie wiem, bo spałam, ale miałam jeden z najfajniejszych, świadomych snów w moim życiu. A dodam tylko, że regularnie śnią mi się rzeczy w stylu okupacja niemiecka i odbijanie moich znajomych z rąk Hitlera oraz granie z Arturem Rojkiem Boards Of Canada na fortepianie u mnie w pokoju. Właściwie nie był to sen tylko muzyczny podkład do zamkniętych powiek. Fennesz pięknie mnie ukołysał choć zamiast klasycznego plumkania bawił się w robienie hałasu. Szkoda tylko, że na drewnie tak ciężko się wygodnie ułożyć.

5. DEMDIKE STARE

Kiedy pierwszy raz widziałam Demdike Stare w Barcelonie w najpiękniejszym momencie obudził mnie mój własny chrap. W Katowicach z wojaży po okolicach potylicy wybudziło mnie natrętne piszczenie jednej z fanek. Choć najwięcej komentarzy dotyczyć będzie pewnie pory ich występu następnym razem polecam po prostu zamknąć oczy i zawisnąć na barierce. Albo zapalić jeden z tych specyfików, którymi przed koncertem uraczyli się panowie Demdajkowie. Bawili się przednio, ja też.

4. SWANS

Wszyscy Ci, którzy w kółko potwarzali o zatyczkach, głuchnięciu i muzyce nie do przetrwania prawdopodobnie nie widzieli na żywo Lightning Bolt czy A Place To Bury Strangers. Natężenie dźwięku w występach zespołu dziadka Giry jest wprost proporcjonalne do muzycznego przekazu. I można się sprzeczać czy to wszystko ma sens, po co tak zamykać festiwal, czemu tak głośno. Obok Swans nie można przejść obojętnie. Najbardziej urzekające w tym wszystkim jest to, że Michael Gira kiedy gasną światła i totalnie cichną wzmacniacze jest uroczym, choć odrobinę aroganckim muzykiem. Nie przemyślałam swojego życia, w tym roku widziałam go solo i to zrobiło na mnie dużo większe wrażenie. Nie chciałam też wpadać w ten wiwatujący tłum, dużo lepiej analizowało mi się poczynania z poziomu pobliskiego drzewa. Dalej trochę buczy mi w lewym uchu.

Reklama

3. STEPHEN MALKMUS & THE JICKS

Niektórzy muzycy dojrzewają, zakładają rodziny i puszczają w niepamięć lata spędzone w trasie w towarzystwie setek groupies. Stephen Malkmus w przeciwieństwie do nich wszystkich z roku na rok jest mentalnie coraz młodszy i wygląda też coraz lepiej. Po przygodzie zarobkowej z reaktywacją Pavement wrócił do The Jicks, o czym naprawdę ciężko jest myśleć, kiedy całą uwagę skupiasz wyłącznie na nim. Stephen Malkmus to jeden z tych kolesi o których wiesz, że gdyby byli odrobinę młodsi i zamiast w słonecznej Californii nagrywali swoje indie rocki gdzieś nad Wisłą, występuje ponad 90% prawdopodobieństwo, że byliby twoim mężem. Choć jego czterdzieści sześć lat zupełnie w niczym mi nie przeszkadza. Nie interesuje mnie czy śpiewa o tygrysach, robieniu laski politykom czy o wojne w Libii. Niech po prostu śpiewa, zawiesza swoją gitarę nad głową i rozdaje na lewo i prawo swój uśmiech. Och Stephen, myślałam, że od naszego ostatniego spotkania już mi przeszło. Nic z tego, wciąż "I blame Stephen Malkmus for my high expectations of men".

2. ALVA NOTO & BLIXA BARGELD

Mam taki zwyczaj, że zawsze pisząc o koncercie staram się odpalić wszystkie dostępne w internecie wersje live. Nie ma to totalnie sensu w przypadku duetu ANBB, bo żaden zarejestrowany dźwięk nie odda przeszywającego głosu Blixy i perfekcyjnego napięcia budowanego przez Carstena. I tak właściwie, choć Einsturzende Neubauten to jeden z tych zespołów, który zapewne ukształtował gust muzyczny u większości zebranych w namiocie eksperymentalnym ludzi, te czterdzieści minut ukradł właśnie Alva Noto. Precyzja z jaką manipulował dźwiękami oraz fakt, że poprzedniego dnia zagrał solo w zupełnie innej stylistyce, czyni go najlepszym ze starych dziadów występujących w tym roku na OFF Festivalu. A konkurencję miał naprawdę sporą. Blixa pięknie krzyczy, udaje wiatr i rozszczepia swój smutek, na tyle celnie, że odsłuchując w spokoju "One" dalej widzę tylko te jego wielkie oczy.

Reklama

1. FOREST SWORDS

Matthew Barnes nie awansuje w moim rankingu z totalnie randomowego kolesia do największej rewelacji festiwalu, on tam był już przed rozpoczęciem swojego występu. "Dagger Paths" jest, jeżeli nie najlepszym, to zdecydowanie jednym z kluczowych wydawnictw z 2010 roku, potwierdzając po drodze swoją formę epką. Gibanie się w lekkim półśnie w namiocie wypełnionym dymem, zgrane co do sekundy, niekiedy wręcz przerażające wizualizacje i wewnętrzny smutek, że to już koniec, że znowu trzeba czekać rok, że ja nie chce wracać do domu, że na co ja wydałam te sto milionów w ciągu trzech dni. Temu występowi nie brakowało niczego, co potwierdzić może przepełniona, tuż przed wschodem słońca, scena eksperymentalna. Być może, gdyby nie Forest Swords, narzekałabym, że tego lata było tylko poprawnie. Na szczęście rzucili wszystkie legendy muzyki eksperymentalnej na kolana. I tylko "Miarches" brzmi teraz sto razy słabiej w słuchawkach.

Wyjątkowo przyjemnie zrobiło się pod względem atrakcji okołofestiwalowych, więc wszystkim tym, którzy zamiast rozwodnionego piwska sprowadzili na teren Fritz Kolę, postanowili ugotować mi obiad w trakcie koncertu Herberta, otworzyli bar tuż przed wejściem na teren festiwalu w którym wpadałam na wszystkich swoich znajomych, zaprosili Dooma, który na scenie zsikał się i miasto wyczyścił, wymyślili jedzenie na wagę i katowickie ciucholandy oraz zabierali swoje małe dzieci w słuchawkach na drony, doprowadzając mnie tym samym do łez, należy się kotylion oraz pocztówka z wakacji! To był bardzo dobry OFF na którym widziałam 30 koncertów i już mi się tęskni za powrotem na Trzy Stawy.

Więcej festiwalowych relacji:

VICE x Audioriver

VICE x Woodstock

VICE x Sunrise