Miasto, masa, bit-maszyna. Atlanta jako stan umysłu

FYI.

This story is over 5 years old.

Na ekranie

Miasto, masa, bit-maszyna. Atlanta jako stan umysłu

W rytmie hip-hopu i w oparach marihuany, ale przy tym obłędnie inteligentnie. Trzeba zobaczyć, żeby uwierzyć.

Autorski projekt Donalda Glovera to w zasadzie anty-sitcom. Jak "Louie" Louisa C.K. albo "Dziewczyny" Leny Dunham. Bez śmiechu z "beczki", za to ze specyficznym offbeatowym humorem. Bardziej kino niezależne przeniesione na mały ekran, niż klasyczny serial komediowy na leniwe popołudnie.

Afroamerykańskie sitcomy mają długą i wspaniałą tradycję, z którą wiąże się wszakże sporo stereotypów i restrykcji. "Bill Cosby Show" nie zyskałby globalnej popularności, gdyby nie opowiadał o rodzinie uformowanej według uniwersalnego wzorca konserwatywnej klasy średniej. "Fresh Prince of Bel-Air" zderzał chłopaka z filadelfijskiego getta z bogatym wujostwem, ale unikał tematu ubóstwa i wykluczenia, nobilitując zarazem czarną klasę wyższą. Współczesny "Black-ish", skądinąd świetny, znów wpisuje się w tę konwencję: ma być przyjaźnie, familijnie, dla każdego. Taka "Rodzinka.us".

Reklama

W serialach niekomediowych także wykształcił się nurt proburżuazyjny. W telenowelach o ludziach sukcesu, jak "Empire", "Skandal", "Being Mary Jane", Afroamerykanie odbijają sobie poniekąd to, co biała telewizja zawłaszczała od lat osiemdziesiątych w sagach typu "Dallas" czy "Dynastia". I pięknie, że w epoce Obamy czarni Amerykanie mogli się wreszcie dowartościować, tyle że zarazem powstaje zasadne pytanie o brak medialnej reprezentacji biedoty, stanowiącej przecież dominujący odsetek społeczeństwa.

"Atlanta" wypełnia tę lukę. Jest trochę jak bardziej realistyczny "Everybody Hates Chris" Chrisa Rocka - jeden z nielicznych sitcomów o klasie robotniczej - być może zresztą dlatego nigdy niedoceniony przez białą publikę tak, jak perypetie Huxtable'ów czy Banksów z Bel-Air.

Świat "Atlanty" zaludniają archetypy dobrze znane widzom nowego kina czarnych. Aspirujący raperzy, drobni dilerzy, samotne matki. Nowsze wersje figur z "Piątku", "Baby Boya", "Poetic Justice".

Bohater Glovera, Earnest "Earn" Marks, jest bystrym chłopakiem z przedmieść, niedoszłym absolwentem Princeton. Rzucił studia, gdy pojawiło się dziecko. Nie jest jednak w stanie utrzymać córeczki i jej matki Vanessy (znakomita Zazie Beetz), i regularnie zapożycza się u swoich rodziców. Earn ma puste kieszenie, ale głowę pełną marzeń, kiedy więc nadarza się okazja, by zrobić pierwszy krok ku karierze w show-biznesie, nie zastanawia się długo. Na dobry (?) początek zostaje menedżerem swojego kuzyna, Alfreda "Paper Boia" Milesa (Brian Tyree Henry), lokalnego rapera z jednym singlem na koncie i stałego bywalca policyjnych komend. Alfred też ma aspiracje wychodzące poza dzielnicę, ale zarazem, choć nigdy tego głośno nie przyzna, ma świadomość własnych ograniczeń. Od dłuższego czasu tkwi w martwym punkcie, spędzając dnie na bezproduktywnym włóczeniu się z wiecznie upalonym kumplem Dariusem (Keith Stanfield, znany z roli Snoopa w "Straight Outta Compton").

Reklama

Siła serialu, jak i jego niewymuszony komizm, bierze się głównie z interakcji - wzajemnych i z otoczeniem - uczciwie nakreślonych postaci Earna i Alfreda, którzy reprezentują tu przeciętnych młodych Afroamerykanów. Niedojrzałych, pogubionych, samolubnych chłopaków, których popkultura karmi iluzją, a rzeczywistość regularnie pozbawia złudzeń. W tym świecie wyłącznie kobiety są prawdziwie pragmatyczne i zdolne do poświęceń - w końcu często muszą wychowywać nie tylko dzieci, ale i ojców tychże dzieci.

"Atlanta" bywa absurdalnie zabawna, tak jak absurdalnie zabawne bywa życie samo w sobie, ale jednocześnie pakuje swoich bohaterów w niewesołe sytuacje rodem z "The Wire". Oferuje przy tym świeże spojrzenie na temat tożsamości rasowej, podejmowany w postmilenijnym kinie zaoceanicznym nader często, ale rzadko z taką inteligencją i wyczuciem ironii, jak u Glovera. Postaci białych pojawiają się głównie w kontekście negatywnym, lecz serial koncentruje się nie tyle na tradycyjnej krytyce rasizmu, ile na ukazaniu istotnych różnic między rzeczywistym obrazem mniejszości etnicznej a tym wykreowanym przez kulturę masową.

Twórcy starają się szczerze odpowiedzieć na pytanie, jak to jest być czarnym w Ameryce w dwa tysiące szesnastym, z natury rzeczy muszą więc podjąć tematy brutalności policji czy zinstytucjonalizowanych uprzedzeń. Ale "Atlanta" idzie dalej - krytykuje seksizm w rapie, zwraca uwagę na uprzywilejowanie białych artystów w typie Justina Biebera, których wyskoki nie spotykają się z taką dezaprobatą społeczną, jak w przypadku czarnych ludzi ze świecznika. Błyskotliwie kpi z Rachel Dolezal w odcinku, w którym czarny nastolatek pragnie się identyfikować jako biały mężczyzna w średnim wieku.

Serial sprawdza się także na gruncie patriotyzmu lokalnego. Tytułowa Atlanta jest tyleż miastem, co stanem umysłu - analogicznie jak Chicago na płytach Chance'a the Rappera i Jamili Woods. Z Atlanty pochodzą gwiazdy serialu - Donald Glover aka Childish Gambino oraz Brian Tyree Henry. Południowa metropolia jest wciąż obecna na ekranie - czy to na zdjęciach z lotu ptaka w czołówce, czy to w sceneriach, dialogach, muzyce. W jednej z kluczowych scen Earn spaceruje samotnie nocą z "Elevators (Me & You)" OutKastu w słuchawkach, a wersy André 3000 korespondują z aktualnym położeniem bohatera.

W innej scenie, tym razem nie melancholijnej, a stricte humorystycznej, pojawia się gliniarz - fan Gucciego Mane'a. To kolejny atut "Atlanty" - serial nie łasi się do mainstreamowego odbiorcy, nie przymila do każdego. Humor nierzadko jest hermetyczny, ściśle związany ze środowiskiem hiphopowym - muzyka Flo Ridy zostaje nazwana "rapem dla mamusiek", mixtape Paper Boia zawiera 28 pozycji, z czego większość to skity, z których raper za nic nie chce zrezygnować.

Jak w "Empire" Lee Danielsa i "The Get Down" Baza Luhrmanna, pełnokrwiści bohaterowie mają niemałe znaczenie, ale to hip-hop stanowi fundament show. Bit-maszyna wyznacza rytm serialu - co jednakowoż nie znaczy, że na kapitalnym soundtracku znajdziemy tylko hip-hop z Atlanty lub tylko hip-hop w ogóle. Od starych hitów Funkadelic, Billa Withersa czy Lee Fieldsa, po "Space Song" Beach House, "Home Again" Michaela Kiwanuki, "New Person, Some Old Mistakes" Tame Impali, "The Rhythm Changes" Kamasiego Washingtona - każdy z dziesięciu odcinków przynosi fantastyczny zestaw piosenek, adekwatny do klimatu rozgrywanych akurat wydarzeń. Nic tylko słuchać, oglądać i się zachwycać.