Muzycy zdradzają nam historie swoich tatuaży: Sobota

FYI.

This story is over 5 years old.

tatuaże

Muzycy zdradzają nam historie swoich tatuaży: Sobota

Wcześniej myślałem, że sobie nie wytatuuję twarzy, ale teraz powoli się coś dzieje. Trochę wbrew woli mojej dziewczyny, która zawsze mówiła „tylko nie na twarzy!”

Sobota, czyli Michał Sobolewski to jeden z najbardziej wyrazistych i charakterystycznych artystów na polskiej scenie hiphopowej. Niezwykle melodyjny głos, talent do zapadających w pamięci refrenów to jedno. Wizerunek i dziary to drugie. Często słysząc muzykę danego artysty z miejsca mamy w głowie jego wizerunek, którego niezwykle istotnych elementem są symbole i malunki na ich skórze. Nie może więc dziwić, że to właśnie szczecińskiego rapera zaprosiliśmy do naszej nowej serii, w której muzycy przybliżą wam swoje tatuaże, opowiedzą o ich historii i odsłonią nam swoje ciała. A wszystko w imię sztuki oczywiście.

Reklama

VICE: Liczysz jeszcze swoje dziary?
Sobota: Nie, przestałem jakiś czas temu. Generalnie też ich od jakiegoś czasu nie planuję. Przez wiele lat tatuaże były swoistym kalendarzem wydarzeń w moim życie, a teraz przeszliśmy do etapu, w którym jest to wyraz artystyczny. Często po prostu daję się wyżyć osobie tatuującej mnie, ale to oczywiście zawsze musi być zgodne z moim wewnętrznym ja.

Kiedy się zaczęło w twoim przypadku?
Miałem jakoś 17 lat, więc dawno, bardzo dawno. Ciężko było nawet wtedy znaleźć osoby zajmujące się tym. W Szczecinie był taki klub nocny, który jednocześnie był studiem tatuażu. W czasie dnia było dziaranie, wieczorem i w nocy balowanie.

To był 1994 rok. Wtedy chyba nie tylko trudno było o studio, ale też samo podejście do dziar było w społeczeństwie kompletnie inne.
Jak najbardziej. Ta osoba, która mnie wtedy dziarała, to był zresztą taki zajawkowy tatuator. Dzisiaj jego prac raczej nie można by było określić jako dzieła artystyczne (śmiech). Sama jakość też była bardzo przeciętna. Nic się nie zgadzało, kolory blakły, kontury nie pasowały. Dziś ktoś mi robi nutkę pod okiem i ja się nie boję, czy tusz się rozleje i czy z tego się nie zrobi jakiś bohomaz. Wtedy takie obawy miałem.

Był strach?
Nie, nigdy mi to raczej nie towarzyszyło.

A ból?
On jest do zniesienia i w którymś momencie, po trzech i pół czy czterech godzinach tatuowana to już jest taka męka pańska. A potrafiliśmy czasem mieć i 6-godzinne sesje. Wtedy była zajawka, że na ciało ci wchodzi coś takiego. Teraz wolę dwie czy trzy sesje po trzy godziny. Nie lubię się katować, nie jestem masochistą.

Reklama

Są jakieś miejsca, których nigdy nie uwzględniałeś jako miejsce do dziarania?
Takie miejsca są nadal. Oczywiście mowa o genitaliach (śmiech). I wynika to z przerażenia przed bólem. A tak to raczej nie. Wcześniej myślałem, że sobie nie wytatuuję twarzy, ale teraz powoli się coś dzieje. Trochę wbrew woli mojej dziewczyny, która zawsze mówiła „tylko nie na twarzy!". No ale jakoś tak wyszło podczas wyjazdu na koncerty do Szwecji, że mieliśmy za dużo wolnego czasu i możliwość zrobienia czegoś. No i poszło. Podczas rozmowy na Skypie, gdy mnie zobaczyła, nie wyraziła specjalnego entuzjazmu, łagodnie mówiąc.

Wspomniałeś o tym, że traktowałeś tatuaże jak swoisty kalendarz. To ile tych ważnych wydarzeń z życia masz odwzorowane na ciele?
Niektóre, a dokładnie dwa wydarzenia, są zakryte. Raz, że były wykonane w tych czasach, gdy bardziej przypominały mało fajne bazgroły, a dwa, że kojarzą z daną osobą czy wydarzeniem. Postanowiłem to zakryć. W sumie było ich z pięć-sześć. Teraz już nawet dokładnie nie pamiętam.

Przyjdzie moment, gdy i twoja pociecha może zapałać zajawką do tatuaży. Będziesz odwodził, polecał, pomagał w wyborze miejsca albo wzoru?
Na pewno nie będę zabraniał. Mogę mieć tylko nadzieję, że zachowa rozsądek i nie odetnie sobie palców czy nie wszczepi sobie metali pod skórę. No i nie zrobi sobie malunku z jakimś jaszczurem czy nie wiem, diabłem. Natomiast nie będę mu tego perswadował, bo to jest jego ciało i życie.

Reklama

Chodzisz czasem na konwenty, przeglądasz magazyny z tatuażami?
Zdarza mi się uczestniczyć, ale to raczej wiążę się z tym, że tam występuję albo ktoś znajomy mnie prosi. Z magazynami podobnie. Sam nie łażę po sklepach czy salonach prasowych, ale gdy trafi mi się do rąk, to zawsze przejrzę, chociażby z ciekawości.

I zdarzało się, że tam coś, co cię zainspirowało?
Do tej pory nie, natomiast oczywiście były takie sytuacje, że coś zrobiło na mnie duże wrażenie. Tak samo zdarza się, że widzę coś u kogoś i naprawdę, szczerze podziwiam. To taka pozytywna zazdrość. Uznanie dla czyjejś pracy, pomysłu.

Polub nasz fanpage VICE Polska, by poznać kolejne historie muzyków i ich tatuaży

No to co dalej, są konkretne plany, czy to będzie spontan?
Bardziej to drugie. Tym bardziej że w wielu miejscach Polski są ludzie, którzy zajmują się robieniem tatuaży i z którymi się kumpluję. Nawet dzisiaj w Warszawie, gdybym miał trochę więcej czasu, mogło się to skończyć taką sesją. Może następnym razem.


Przeczytaj także: