Spinache - Reality

FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Spinache - Reality

Weteranom rodzimej sceny wiedzie się raz lepiej, raz gorzej. Przeważnie to drugie. Głównym powodem zdaje się być nadmierne przywiązanie do tego, co już było, nagrywanie piąty raz tej samej płyty. Spinache nie ma z tym problemu.

W ramach zespołu Thinkadelic debiutował oficjalną płytą w 1998 roku, czyli wtedy, gdy spora grupa odbiorców polskiego rapu dopiero uczyła się trafiać do nocnika. Jego kariera potoczyła się trochę dziwnie, zahaczając o pop-rapowe rejony przy okazji płyt nagranych z Redem, czy też wyhamowując na długie lata, gdy Spinache przymierzał się do drugiej solowej płyty. Ta ukazała się w 2014 roku, czyli ponad dekadę od autorskiego debiutu wydanego w totalnie dziś zapomnianej oficynie Gigant Records. Łodzianin przeniósł się do Warszawy i - tak to przynajmniej dziś wygląda z boku - rozpoczął zupełnie nowy etap. Rozpoczął z powodzeniem, bo może "Spinache" nie było sprzedażowym hitem, ale zebrało masę pozytywnych opinii. W nowoczesnym hip-hopie raper i producent odnalazł się doskonale.

Reklama

"Reality" to kontynuacja drogi, jaką obrał Spinache kilka lat temu. Przede wszystkim w warstwie produkcyjnej. Mamy bowiem do czynienia z doskonale zbalansowaną mieszanką nowoczesnego, przynoszącego wręcz skojarzenia z bitami Clamsa Casino czy T-Minusa, hipnotycznego hip-hopu oraz szczyptą klasyki, za którą odpowiada niezawodny Patr00. Doskonale brzmią otwierający płytę "Wszedł" z jazzową końcówką, "Goldie" i "W szoku", które - nie, wcale nie żartuję! - spokojnie mogłyby wejść na płytę A$AP Ferga czy 2 Chainza. "Reality" od strony muzycznej prezentuje się na szkolne świadectwo z czerwonym paskiem. Zero monotonii, zero nieudolnego naśladowania patentów najpopularniejszych producentów z zagranicy. Lata doświadczenia i swobodnego poruszania się między różnymi rapowymi stylistykami, słychać tu w każdej sekundzie.

W temacie rapu zarzuty wobec Pawła mogą być takie same, jak wcześniej. Nie zawsze udane są przyśpieszenia, czasem raper wypada z bitu, bywa też momentami monotonny. Tyle że to wszystko znamy i o ile ktoś dotąd lubił rapowanie Spinache'a, to i tym razem nie będzie miał z tym żadnego problemu. Może nie ma w nim niesamowitej dynamiki, żonglerki flow, ale jak na rapera z tak długim stażem nie ma też znużenia i jechania na tych samych patentach co 20 lat temu.

Dziwić za to może odrobinę, że aż tyle w nim na "Reality" żółci, trochę kłócącej się z wizerunkiem, jaki Spinache kreuje. Większość albumu to przytyki kierowane w stronę reszty sceny, z naciskiem na jej najmłodszych przedstawicieli. Wydaje mi się, że wystarczyłyby dwa numery o tej tematyce, tym bardziej, że akurat jego osoba nie jest jakoś szczególnie napiętnowana przez innych. Wprost przeciwnie, Spinache wzbudza raczej powszechną sympatię i szacunek. A nawet jeśli gdzieś na forach przewijają się słowa krytyczne, to od faceta z takim stażem oczekiwałbym dystansu i odcięcia od tego. Czasem ma się bowiem wrażenie, że "Reality" to pole bitwy z jakimś stworzonym na potrzeby wydawnictwa wrogiem. Zwyczajnie za dużo tego. I jakkolwiek rozumiem, iż czasem są w życiu okresy, gdy złość w nas aż kipi, gdy dostrzegamy, że środowisko, w którym się obracamy, pełne jest osób, które nigdy tutaj trafić nie powinny, to przesunięcie proporcji odrobinę w stronę Spinache'a znanego bardziej z klimatów "lavoramowo-alohowych" z pewnością by wydawnictwu nie zaszkodziło. Tak jak i wykreślenie kilku rymów i częstochowskich i banalnych, trochę nieprzystających człowiekowi z takim stażem.

Oddzielne zdanie należy się też rapującym gościom. Gospodarz zebrał postaci bardzo wyraziste, z pozornie różnych rapświatów i trafił w środek tarczy. Stylówki Abla, Gedza i Wuzeta kapitalnie kontrastują ze Spinachem, wnosząc do "Reality" oryginalność i to, co wcale nie takie częste we współczesnej muzyce - poczucie, że goście nie są na płycie tylko po to, by tracklistę uzupełnić o ksywy, lecz po to, by coś rzeczywiście wnieść, zaznaczyć swoją obecność grubym, jaskrawym markerem.

Reasumując - dostaliśmy płytę, którą przesłuchać bez wątpienia warto. Płytę dopracowaną w każdym calu, dopieszczoną od pierwszego do ostatniego dźwięku. Płytę niepozbawioną wad, ale przy tym wyrazistą, jakąś. I to chyba największy atut "Reality", ale i samego Spinache'a. Wysiłek i zaangażowanie w nagranie tego longplaya po prostu słychać, nie jest to kolejny album wypuszczony niczym z taśmy produkcyjnej w fabryce rapu. I wypada jedynie życzyć gospodarzowi, by do nagrania kolejnego zbierał siły ciut krócej i powodowany większą dawką optymizmu i przyjemności.

Obserwujcie Noisey na Facebooku, Twitterze i Instagramie.