W ramach zespołu Thinkadelic debiutował oficjalną płytą w 1998 roku, czyli wtedy, gdy spora grupa odbiorców polskiego rapu dopiero uczyła się trafiać do nocnika. Jego kariera potoczyła się trochę dziwnie, zahaczając o pop-rapowe rejony przy okazji płyt nagranych z Redem, czy też wyhamowując na długie lata, gdy Spinache przymierzał się do drugiej solowej płyty. Ta ukazała się w 2014 roku, czyli ponad dekadę od autorskiego debiutu wydanego w totalnie dziś zapomnianej oficynie Gigant Records. Łodzianin przeniósł się do Warszawy i - tak to przynajmniej dziś wygląda z boku - rozpoczął zupełnie nowy etap. Rozpoczął z powodzeniem, bo może "Spinache" nie było sprzedażowym hitem, ale zebrało masę pozytywnych opinii. W nowoczesnym hip-hopie raper i producent odnalazł się doskonale.
Reklama
"Reality" to kontynuacja drogi, jaką obrał Spinache kilka lat temu. Przede wszystkim w warstwie produkcyjnej. Mamy bowiem do czynienia z doskonale zbalansowaną mieszanką nowoczesnego, przynoszącego wręcz skojarzenia z bitami Clamsa Casino czy T-Minusa, hipnotycznego hip-hopu oraz szczyptą klasyki, za którą odpowiada niezawodny Patr00. Doskonale brzmią otwierający płytę "Wszedł" z jazzową końcówką, "Goldie" i "W szoku", które - nie, wcale nie żartuję! - spokojnie mogłyby wejść na płytę A$AP Ferga czy 2 Chainza. "Reality" od strony muzycznej prezentuje się na szkolne świadectwo z czerwonym paskiem. Zero monotonii, zero nieudolnego naśladowania patentów najpopularniejszych producentów z zagranicy. Lata doświadczenia i swobodnego poruszania się między różnymi rapowymi stylistykami, słychać tu w każdej sekundzie.W temacie rapu zarzuty wobec Pawła mogą być takie same, jak wcześniej. Nie zawsze udane są przyśpieszenia, czasem raper wypada z bitu, bywa też momentami monotonny. Tyle że to wszystko znamy i o ile ktoś dotąd lubił rapowanie Spinache'a, to i tym razem nie będzie miał z tym żadnego problemu. Może nie ma w nim niesamowitej dynamiki, żonglerki flow, ale jak na rapera z tak długim stażem nie ma też znużenia i jechania na tych samych patentach co 20 lat temu.Dziwić za to może odrobinę, że aż tyle w nim na "Reality" żółci, trochę kłócącej się z wizerunkiem, jaki Spinache kreuje. Większość albumu to przytyki kierowane w stronę reszty sceny, z naciskiem na jej najmłodszych przedstawicieli. Wydaje mi się, że wystarczyłyby dwa numery o tej tematyce, tym bardziej, że akurat jego osoba nie jest jakoś szczególnie napiętnowana przez innych. Wprost przeciwnie, Spinache wzbudza raczej powszechną sympatię i szacunek. A nawet jeśli gdzieś na forach przewijają się słowa krytyczne, to od faceta z takim stażem oczekiwałbym dystansu i odcięcia od tego. Czasem ma się bowiem wrażenie, że "Reality" to pole bitwy z jakimś stworzonym na potrzeby wydawnictwa wrogiem. Zwyczajnie za dużo tego. I jakkolwiek rozumiem, iż czasem są w życiu okresy, gdy złość w nas aż kipi, gdy dostrzegamy, że środowisko, w którym się obracamy, pełne jest osób, które nigdy tutaj trafić nie powinny, to przesunięcie proporcji odrobinę w stronę Spinache'a znanego bardziej z klimatów "lavoramowo-alohowych" z pewnością by wydawnictwu nie zaszkodziło. Tak jak i wykreślenie kilku rymów i częstochowskich i banalnych, trochę nieprzystających człowiekowi z takim stażem.Oddzielne zdanie należy się też rapującym gościom. Gospodarz zebrał postaci bardzo wyraziste, z pozornie różnych rapświatów i trafił w środek tarczy. Stylówki Abla, Gedza i Wuzeta kapitalnie kontrastują ze Spinachem, wnosząc do "Reality" oryginalność i to, co wcale nie takie częste we współczesnej muzyce - poczucie, że goście nie są na płycie tylko po to, by tracklistę uzupełnić o ksywy, lecz po to, by coś rzeczywiście wnieść, zaznaczyć swoją obecność grubym, jaskrawym markerem.Reasumując - dostaliśmy płytę, którą przesłuchać bez wątpienia warto. Płytę dopracowaną w każdym calu, dopieszczoną od pierwszego do ostatniego dźwięku. Płytę niepozbawioną wad, ale przy tym wyrazistą, jakąś. I to chyba największy atut "Reality", ale i samego Spinache'a. Wysiłek i zaangażowanie w nagranie tego longplaya po prostu słychać, nie jest to kolejny album wypuszczony niczym z taśmy produkcyjnej w fabryce rapu. I wypada jedynie życzyć gospodarzowi, by do nagrania kolejnego zbierał siły ciut krócej i powodowany większą dawką optymizmu i przyjemności.Obserwujcie Noisey na Facebooku, Twitterze i Instagramie.