Natalia Przybysz - Światło nocne

FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Natalia Przybysz - Światło nocne

Szkoda, że o Natalii Przybysz mówi się w mediach ostatnio głównie w kontekście jej wypowiedzi na temat aborcji. Rodzi się bowiem ryzyko, że gdzieś zaginie informacja o wydaniu "Światła nocnego" - bardzo udanej, a niezwykle osobistej pozycji w dyskografii.

Od czasu słynnego wyznania o dokonaniu aborcji Natalia Przybysz zaczęła cieszyć się powszechną estymą w środowisku feministycznym i została absolutnie przeklęta przez konserwatywną część społeczeństwa. Na najnowszym albumie byłej członkini Sistars nie brakuje pro-kobiecych treści, ale odbiór tak dobrego krążka tylko i wyłącznie poprzez pryzmat jego kontekstu ideologicznego jest wielką niesprawiedliwością.

Reklama

A przecież wiadomo, że wielu chciałoby się dopatrzeć w "Świetle nocnym" manifestu feministycznego czy wręcz przelania wyimaginowanego programu Czarnego Protestu na nuty. Bo dostajemy tu "Przez sen", które otwarcie opowiada o aborcji Przybysz, podkreślając to słowami "To ciało jest domem", czyż nie? Z kolei rozpoczynające album "Vardo" - silnie bluesowo kompozycja - opiera się na wyśpiewywaniu kolejnych kobiecych imion i zwieńczeniu ich słowami "każda z nich będzie lśnić w świetle dnia", co nie pozostawia złudzeń względem stawianego akcentu. W końcu ten ryzykowny zabieg tekstowy połączony z emocjonalnym wykonaniem ostatecznie sprawia, że utwór trafia niemniej niż przepełniony słowami numer "Dzielne kobiety" młodszej siostry Natalii, Pauliny. Ale wszystkich wojowników o jedyny słuszny tok myślowy muszę rozczarować: mimo nacisku na treść, muzyka odgrywa tu najważniejszą rolę.

Zresztą, to bardzo ciekawa sprawa z tymi siostrami Przybysz. Kiedy młodsza z nich ucieka muzycznie w stronę futuryzmu - czy to w psychodelicznej Ricie Pax, czy też na ostatnim, elektronicznym singlu z Zamilską - Natalia zdaje się jasno nawiązywać do dziedzictwa czarnej muzyki. Szczególnie mowa tu o bluesowych inklinacjach, wszechobecnym vibe'ie i funkowej podbudowie sekcji rytmicznej. Bo czy nie rusza was "Mandala" z tym połączeniem żywych bębnów i clapów na refrenie? Albo otwarcie deep soulowe "Dzieci Malarzy"?

Reklama

Do tego dochodzi mocny filar rockowy, przy czym trzeba zaznaczyć, że te gitary mają mocno vintage'ową charakterystykę. Są nieco matowe, ale na całość nałożone jest dużo saturacyjnego ziarna. Mamy oczywiście też sam wokal Natalii: niby doskonale klarowny, ale jednak schowany. Do tego zawsze z lekkim pogłosem i przesterem. Artystka nie kryje się ze swoim warsztatem czerpiącym garściami z soulowych doświadczeń: raz poleci z manierą, by chwilę później wejść delikatnie i zmysłowo na wyższe tony, znacznie zejść jakby chciała zaryć swoją chrypką podłogę, a następnie wydrzeć gardłem cały tkwiący w swój ból. Posłuchajcie "Świata wewnętrznego", by zrozumieć, o co chodzi - tu naprawdę słychać lata pracy nad własnym głosem.

To wszystko składa się na intymny album w klimatach retro. Miejscami zadziorny, miejscami prowokujący do zadawania pytań, ale najczęściej zwyczajnie osobisty. Emocjonalne apogeum następuje w "Domu", ostatnim utworze na płycie. Na tle gitary akustycznej tworzącej słodką, nieco rozmarzoną w melancholijny sposób melodię usadowioną na wolnym, przyciężkawym rytmie, wokalistka wyśpiewuje hymn na cześć rodziny i potrzeby bliskości oraz bezpieczeństwa, urzekając przy tym poetyckością. Gdzieś w tym wszystkim przebija się optymizm przywołujący na myśl spoglądanie na późnoletni wschód słońca. Coś cudownego.

W tym intymnym charakterze "Światła nocnego" nie przeszkadza nawet fakt, że jednym z utworów na płycie jest "S.O.S". Pieśń Kabaretu Starszych Panów, śpiewana w oryginale przez Kalinę Jędrusik, była już interpretowana przez byłą wokalistkę Sistars podczas Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu 2015. W przypadku wersji albumowej fortepian zostaje jednak zastąpiony przez łkające gitary, a sam numer zyskuje ciemniejszy, choć jednocześnie mniej depresyjny charakter, na który wpływ ma także nadanie całości bluesowego posmaku.

To nie tak, że "Światło nocne" pozbawione jest wad, bo część rozwiązań kompozycyjnych jawi się raczej jako dość przewidywalna, a zastosowanym rymom zdarza się ugryźć w ucho swoim banałem. Tylko że przy tej nawałnicy osobistej treści, w której każdy prędzej czy później - niezależnie od poglądów (!) - znajdzie coś dla siebie oraz wyjątkowej atmosferze zwieńczonej profesjonalizmem pod kątem brzmienia i warsztatu zaangażowanych muzyków, to naprawdę niewiele, aby przestać się cieszyć najnowszym dziełem Natalii Przybysz. Chociaż faktycznie, jak sugeruje nazwa krążka, najlepiej wchodzi dopiero w nocy.

Obserwujcie Noisey na Facebooku, Twitterze i Instagramie.