FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Najlepsze wagary mojego życia

Wagary to była rzecz odświętna. Olewanie szkoły wydawało się czymś niesamowicie rebelianckim, a jednocześnie stanowiło okazję do stworzenia prawdziwej więzi

Fot. Wikipedia

21 marca jedni świętują pierwszy dzień wiosny, inni imieniny Pafnucego, Serapiona i Teodula, ale my najlepiej pamiętamy go jako Dzień Wagarowicza. To ten dzień, kiedy wredni nauczyciele robili ważne klasówki, wszystkie siły Staży Miejskiej zaangażowane były w obławy na groźnych przestępców z tornistrami, a ustawa o wychowaniu w trzeźwości była notorycznie łamana. Żeby oddać hołd naszym szczeniackim rozrywkom, postanowiliśmy zapytać krewnych i znajomych królika oraz redakcji o najwspanialsze wspomnienia z wagarów. Jak można się było spodziewać, to co wtedy wydawało się wielką przygodą, dziś wypada odrobinę żałośnie.

Reklama

Odświętnie z browarem:

Wagary w późnym gimnazjum to była rzecz odświętna. Piwkowanie w plenerze wydawało się czymś niesamowicie rebelianckim, a jednocześnie stanowiło okazję do stworzenia prawdziwej więzi, której nie dały ani tygodnie spędzane razem w klasie, ani bitwy w Counter-Strike'a w internetowej kafejce, ani nawet wspólne oglądanie dziwnych pornosów ściągniętych z Kaazy u jedynego ziomeczka w klasie, który posiadał stałe łącze. Raczyliśmy się wówczas browarami marki Złoty Kur, które kupował nam starszy kolega (bardzo mi imponował: miał wielką kolekcję komiksów, chodził w bluzie Sepultury i studiował ochronę środowiska). Złoty Kur kosztował dwa złote i do dziś pamiętam rymowankę z jego etykiety: „Zapiejmy zgodnym chórem nad puszystą pianą i złocistym kurem. Gdy opróżnisz do dna kura w rozkosz chmielu dasz z nim nura. I zapieje Złoty Kur, że naprawdę jesteś cool".

Z RoboCopem po niemiecku:

Moje pierwsze i najbardziej pamietne wagary to urwanie sie z fizyki w podstawówce do kumpla żeby obejrzeć RoboCopa na VHS. Niestety skonczylo sie na dywaniku u Pani z rodzicami i przeprosinami – RoboCop był super, ale kopia śnieżyła, była czarno-biała i chyba po niemiecku z lektorem.

Fot. Robocop 3

Z kebabem i Wiedźminem:

Na moje najlepsze wagary poszedłem chyba w drugiej klasie gimnazjum. Było to jeszcze na długo zanim odkryłem, jak przyjemnie jest sączyć piwko nad Wisłą i lepić się do dziewczyn w zadymionych kawiarniach. Zawsze byłem kolosalnym nerdem, a mój pomysł na to, jak spędzić przedpołudnie na nielegalu nieźle to oddaje.

Pożegnałem rodziców, pomachałem im jeszcze z ulicy, po czym – jak tylko zniknąłem za rogiem – poszedłem na shoarmę do pewnej sieciowej restauracji serwującej dania bliskowschodnie. Miałem na tę okazję trochę pieniędzy odłożonych z kieszonkowego. Kebab o poranku smakował wspaniale, a kelnerzy mieli najwyraźniej wyjebane na mój wiek i obowiązek szkolny.

Reklama

Fot. Munchies

Resztę dnia spędziłem w pobliskim empiku, z wypiekami na twarzy czytając Sapkowskiego w towarzystwie typowej grupki niedomytych degeneratów, jakich zawsze można spotkać przed południem na dziale książki. Gdy już wykułem na pamięć wszystkie co pikantniejsze przygody Geralta z Rivii dochodziła akurat 14.30 i czas był wracać do domu.

Wszystko uszło mi na sucho i tylko utwierdziło w przekonaniu, że wagary to fantastyczna sprawa.

Na legalu i bez uroku:

Moje liceum bylo dość liberalne, większość nauczycieli uznawała, że jesteśmy dorośli i to nam ma zależeć, zwłaszcza, że większość pisała olimipady i miała jasno sprecyzowany profil. Jakoś nikt nie dopytywał się o zwolnienia od rodziców, to dawało duże możliwości, ale też zabierało sporo uroku. Trochę jak na studiach, trzeba zaliczyć egzaminy, ale bez wykładów ciężko. Chodziłam na wagary i to całkiem często, ale właściwie tego nie pamiętam. Było jakoś za świadomie i pragmatycznie.

W szafie albo klasyczne:

Mam ziomka, który w ramach wagarowania siedział w szafie. Sam nigdy nie wpadłem na to, żeby spędzać czas wolny udając część garderoby. Wagarowałem zazwyczaj w stylu klasycznym. Warunkiem sine qua non spędzenia czasu poza szkołą w jej trakcie trwania była pora roku. Nigdy nie poszedłem na wagary zimą. Pierwsze podrygi wiosny to najlepszy pretekst do tego, by pooddychać świeżym powietrzem. Wagary są jednak spoko przez pierwsze dwie godziny wagarowania. Potem pojawia się nostalgia, poczucie osaczenia: na każdym rogu widzisz czyhający patrol policyjny.

Stary fanpage VICE przestanie działać 1 kwietnia. Już teraz polub nowy

Jako że mój dom był najbliższy rzeki to właśnie ja zapraszałem do siebie. Wszyscy waliliśmy browarki. Dziewczyny odsłaniały swoje wdzięki. Słońce świeciło. Było na tyle ładnie, że chętnie napisałbym opowiadanie, obawiam się jednak że mógłbym zostać posądzony o nieudolny plagiat Dzieci z Bulerbin. Wszyscy wbijali do mnie, robiło się trochę meliniarsko. Nadchodził czas na przyjście mamy. Musiałem posprzątać. Nic ciekawego się nie przytrafiało. Było spoko

Z najgorszym filmem na wagary:

Istotą powtarzającego się problemu stawał się nieubłagany marazm tych samowolek, który zawsze przenikał w bezcelowe szwendanie się po mieście lub picie browarów i oglądanie bzdurnych filmów na VHS-ach, u rudego kumpla z klasy, kiedy jego matki akurat nie było w domu. Pewnego razu postanowiliśmy zrobić coś innego i padło na pójście w ciemno do kina. Wybierając seans, kierowaliśmy się jedynie godziną jego projekcji – tak znaleźliśmy się na seansie Zielonej mili, nie wiedząc, o czym będzie historia…

Mężczyzna na krześle elektrycznym, ok. 1900 r. Fot. Wikipedia.

Jeżeli jeszcze tego nie widzieliście, nie czytajcie dalej – bo dobrze pamiętam to popołudnie, gdy razem z moim rudym kolegą oglądaliśmy egzekucję Johna Coffeya, skazanego na śmierć za zbrodnie, których nie popełnił. Kiedy zapytany chwilę wcześniej, czy nie woli uciec, bohater odpowiedział: „Jestem zmęczony, szefie. Zmęczony tą drogą, na której jestem sam jak wróbel w deszczu. Zmęczony tym, że nigdy nie miałem przyjaciela, który powiedziałby mi, gdzie idziemy, skąd przyszliśmy i dlaczego. Najbardziej jednak jestem zmęczony ludźmi, którzy są dla siebie straszni. Zmęczony całym tym bólem, który czuję dzień za dniem. Za dużo tego – jakbym miał w głowie kawałki szkła. Rozumiesz mnie?". Tak pytał John Coffey, a my z kolegą ryczeliśmy jak pieprzone bobry, oglądając jego śmierć. Takie, kurwa wagary. Nigdy nie byłem w nich dobry, ale w całym tym szrocie te zapamiętam do końca życia – więc chyba były najlepsze.