FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Z pamiętnika napiętego grafika - vol.09

Thor z hazardu miał stopień profesorski. Wiedział o nim wszystko, o każdej jego odmianie. Dwa razy w życiu przegrał podobno wszystko do czego doszedł i dwa razy ciężką wieloletnią pracą to odrabiał.

Ludzie pracujący w reklamie to niestety ludzie zazwyczaj inteligentni. Jako ludzie inteligentni mają genetyczną skłonność do nałogów. Poza nałogami obrzydliwie popularnymi takimi jak alkoholizm i narkomania oraz niezdrowa skłonność do psychoterapii, wybrańcy posiadają jeszcze jeden szatański nałóg, jakim jest szeroko pojęty hazard. Za wzór z Sèvres takiego nałogowca uchodzić powinien pewien koleś z naszego IT, ksywa Thor, nad wyraz adekwatna do jego physis. Thor wyglądał jakby się właśnie wyrwał z Valhalli, był ogromny, ważył ze 150 kilo i miał długą gęstą brodę. Nie nosił na ramieniu młota, ale na pewno miał jakiś skitrany pod serwerem. Lekko podśmierdywał ostatnim zajazdem na MacDonaldsa i miał prawdziwie wagnerowskie szaleństwo w oczach. Był tak gruby, że – zauważyłem to kiedyś – gdy spadła mu kanapka z biurka na podłogę to popatrzył tylko na nią swoim smutnym nordyckim spojrzeniem, lecz jej nie podnosił. Czekał aż mu jeszcze coś innego spadnie albo na przykład but się rozwiąże albo noga zaswędzi. Brał wtedy głęboki wdech i czerwony na twarzy schylał się z rozpaczą w oczach i za jednym razem szybko załatwiał wszystkie sprawy – wiązał buta, podnosił kanapkę i drapał się po nodze. Thor, tak zresztą jak i jego kolega z pokoju, ksywa Odyn (przewrotne, co?), był uzależniony chyba od wszystkiego. Gdyby amerykańscy naukowcy wymyślili jutro coś nowego, od czego można się uzależnić, on uzależniony byłby pojutrze. Jednak definitywnie jego najwierniejszym nałogiem był hazard.

Reklama

Thor z hazardu miał stopień profesorski. Wiedział o nim wszystko, o każdej jego odmianie. Dwa razy w życiu przegrał podobno wszystko do czego doszedł i dwa razy ciężką wieloletnią pracą to odrabiał. Dom, samochód, działka, camper, emerytura, ubezpieczenie i 3 lokaty, wszystko potrafiło pójść się jebać w jedną – wiekopomnie  upojną – noc. Thor jednak po każdej porażce podnosił się, wyłaził z rowu, przygładzał brodę i zaczynał wszystko od nowa. Zapisał się nawet kiedyś na leczenie w takim zamkniętym ośrodku nad morzem, gdzie strasznie trudno było się dostać, ale go stamtąd po trzech dniach wyrzucili, bo nie wytrzymał i poszedł 8 km plażą do jakiejś wioski rybackiej, gdzie za 2 zł zagrał w totolotka. Z tego co o nim słyszałem, to nie tylko stamtąd go wyrzucali, krążą plotki, że z wielkim hukiem wyleciał również z wojska. Z racji swojego rozmiaru do czołgu się nie zmieścił, trafił więc do jednostki jakiegoś nasłuchu satelitarnego czy radarowego. Podobno kiedyś w nocy na jakiejś grubej imprezie w sztabie pojechał z sierżantem po wódkę do wsi taką wielką ciężarówką z obracającym się radarem na dachu. Obrócili na metę i z powrotem szybko, w pół godzinki, samochód zaparkowali mniej więcej w tym samym miejscu i poszli chlać dalej. Wszystko byłoby OK, tyle tylko że swoim kursem obrócili w perzynę całą obronę przeciwlotniczą Rzeczpospolitej Polskiej i żeby przywrócić stan poprzedni, z lotniska w Krakowie musiały wystartować dwa wojskowe myśliwce i krzyżując swoje kursy nad radarem ponownie radar skalibrować. Kosztowało to armię jakieś dwa miliony złotych, armia znienawidziła Thora, najchętniej by go rozstrzelała i to z zardzewiałej katiuszy dwudziestoczterostrzałowej, żeby go bardziej bolało, ale jedyne co mogli mu tak naprawdę zrobić, to mu za służbę podziękować.

Reklama

Thor uwielbiał zakłady sportowe. Sklejał jakieś nieprawdopodobnie długie zakłady tasiemcowe, z których jeśli „weszły ci” wszystkie 36 pozycje, to ze stu złotych robiło się np. 20 tys. Karma Thora nie pozwalała mu jednak zbyt często cieszyć się takim szczęściem, gdyż złośliwie uczyniła go największym chodzącym po Ziemi pechowcem. Jeśli Thorowi weszło 35 najbardziej nierealnych zakładów, dotyczących m. in. zawodów juniorek kajakarek bułgarskich, czwartej ligi krykieta z Bangladeszu i szóstej ligi mołdawskich łuczników, mogłeś być pewny, że ostatnia pozycja na kuponie go położy. Nawet jeśli był to mecz futbolowy San Marino – Argentyna, to mogłeś być pewny, że ten oto mecz pierwszy raz w historii istnienia księstwa wygra San Marino. Jeśli koszykarze wygrywają na 2 minuty przed końcem spotkania trzydziestoma punktami, to możesz być pewien, że przegrają ten mecz, gdyż głos swój na nich oddał niejaki Thor.

Popisowym jednak numerem Thora jest mrożący krew w żyłach strzał swoją pensją na kolor w ruletce. Czyli, że odbierał pensję z banku, szedł do kasyna i grał tylko jeden raz za wszystko co miał. Prawdopodobieństwo takiej wygranej wynosi 50%. Można więc całą pensję w jednej chwili podwoić, ale można też całą w kilka sekund stracić i resztę miesiąca lecieć z zablokowaną komórką na chińskich zupkach i sępionych szlugach. Zdarzyło mu się to niejednokrotnie, niejeden siwy włos w jego brodzie powodując. Nie ukrywam, że za takie numery bardzo go podziwiłem. Naprawdę do czegoś takiego niezbędne są iron balls, a on je miał z pewnością.

Reklama

Gdy wchodzi się do pokoju, w którym w ciemności siedzą przy swoich laptopach Thor z Odynem zazwyczaj można usłyszeć taki oto zaiste boski dialog w rodzaju:

- Jaki masz RNS?

- Zero osiem.

- Zamykaj porty na dwójce.

- Jeszcze VNH został.

- Przejdź na siedmiobitowy.

- Nie ma respondu.

- To killuj.

Wychodzisz więc po chwili tyłem z ich ciemnego Mordoru, cicho zamykając za sobą drzwi, wracasz do swojego kompa z kolorowymi guziczkami w fotoszopie i myślisz sobie, że nie jest jeszcze z tobą tak całkiem źle skoro jako tako posługujesz się jeszcze językiem ojczystym, a twoja kolekcja figurek z gwiezdnych wojen wcale nie jest tak dziwaczna jak mogłaby się wydawać.

Thor ma dwóch kumpli jeszcze z podwórka, obaj mniej więcej jego aparycji. Kolesie są nieprawdopodobnymi jajcarzami i palą gigantyczne ilości blantów. Żeby mieć hajs na te blanty znaleźli sobie pracę jako doradcy klienta w Castoramie. Doradca klienta w Castoramie to taki koleś w żółto-niebieskim polarze z dużym logo na plecach, którego cechą charakterystyczną jest absolutna głuchota. Teoretycznie powinien służyć ci swoją pomocą, w praktyce jednak zajmuje się odwracaniem głowy na każde twoje zapytanie i potwornie-ważnym-iściem-dokądś. Kumple Thora wytłumaczyli dlaczego tak się dzieje. Jeśli w ciągu ośmiogodzinnej zmiany słyszą tysiąc takich samych pytań o wiertło widiowe ósemkę albo rurkę miedzianą fi trzy-czwarte cala, to chcąc nie chcąc zaczynają głuchnąć. Zawód doradcy klienta w Castoramie jest najprawdopodobniej najcięższym zawodem na świecie, dlatego kumple Thora ratują się paleniem gibonów na tyłach magazynu oraz podpierdalaniem z zamkniętych paczek ze złożonymi meblami tej jednej, jedynej kluczowej śrubki, której zawsze brakuje na końcu montażu. W swoim marketingowym zen doszli do takiej finezji, że na wybrane pytania klientów wymyślają iście koanowe odpowiedzi. Na przykład:

Reklama

- Przepraszam pana, czy może mi pan powiedzieć gdzie znajduje się ziemia?

Na to ten z poważną miną informuje:

- Trzecia planeta od Słońca, między Marsem a Wenus.

I oddala się powolnym krokiem. Albo moje ulubione:

- Przepraszam, czy pan jest z drewna?

- Tak, oczywiście. I nazywam się Pinokio.

Mina klienta zawsze bezcenna.

**********

Nasza pani dyrektor od mediów została wysłana na szkolenie dotyczące metod wywierania wpływu na ludzi i osiągania tego, czego się od nich oczekuje. Jako osoba nie grzesząca… autorytetem, bardzo takiego kursu potrzebowała. Szkolenie trwało kilka weekendów, z których każdy jeden zmieniał naszą panią Beatkę nie do poznania. Po zakończeniu szkolenia zwołała w konferencyjnej wielkie zebranie kreacji i ekantów z odważnym zamiarem wytłumaczenia nam jakiejś zawiłości interpersonalnej, czegoś, co wpłynęłoby na naszą motywację, ewaluację i kreatywną deflorację. Spotkanie zaczęła od narysowania na tablicy wielkiego napisu DROGA. Przejęta stanęła przy tablicy, poprawiła garsonkę, spojrzała na nas swoim nowo nabytym wzrokiem lidera i zagaiła:

- No, kochani, zaczniemy od początku. Drogą skojarzeń myślowych, majndmapingu oraz fitkołczingu, nauczę was jak w relacjach międzyludzkich osiągać to, na czym nam zależy, nie ponosząc przy tym żadnych strat własnych. Powiedzcie mi proszę z czym kojarzy się wam litera D?

Popatrzyliśmy po sobie prawdziwie zaintrygowani, zaciekawieni zbudowanym napięciem, szukając w głowach odpowiedniej korelacji. Pierwszy wyrwał się Chudy, młody art, mówiąc z jak najbardziej poważną miną:

Reklama

- Nie wiem jak innym, ale mi osobiście D kojarzy się z dupą…

I w tym momencie wiadomo było, że jest już po szkoleniu. Pani Beatka może już sobie darować pozostałe literki, większych strat własnych już nie odniesie, żadnego pożytku interpersonalnego z tego spotkania nie wyniesiemy, a żeby się dalej nie pogrążać, powinniśmy raczej natychmiast pojechać na grzyby albo pójść schlać się na umór do najbliższej knajpy.

Motyw szkoleń, bardzo ostatnio popularny, to kolejny nowy sposób na wyciąganie pieniędzy od ludzi, którzy je mają i chcieliby nawet trochę ich rozdać wśród swoich podwładnych. Nie mogąc się jednak zdobyć na zwykłą kopertę, fundują im ten interaktywny taniec go-go, podczas którego pani Kazia z księgowości łapie pod spocone pachy flashowca z interaktiwu, dzięki czemu staje się czystsza energetycznie, inteligentniejsza emocjonalnie oraz więcej warta na rynku pracy, na co ma papier i wpis na goldenlajnie. Spadanie flashowca z krzesła do tyłu w objęcia księgowej, sprawia że ten zyskuje zaufanie do pani Kazi i nigdy już nie będzie jej podejrzewał, że ta złośliwa pizda specjalnie wysyła pensje w piątek po południu, tak żebyś nie miał jej co najmniej do poniedziałku i oto kolejny weekend, potencjalnie epicki, musi iść się jebać, a tobie zostaje wpierdalać zeschniętą pizzę pod Maraton Kabaretów w telewizji Polsat.

W takich szkoleniach lubowała się pewna prezes pewnej agencyjki, w której przyszło mi niestety kiedyś pracować. Kobieta podejrzewała, że nieco odstaje od reszty załogi, głównie pod kątem intelektualnym, ratowała się więc, fundując sobie coraz to nowe szkolenie NLP. Definitywnie przestałem pracować w tejże agencyjce, gdy kiedyś po jakimś kolejnym nieporozumieniu dotyczącym różnic w pojmowaniu szeroko rozumianej estetyki, kompozycji i kolorystyki projektu, pani prezes ucięła dyskusję, twierdząc, że ona oto właśnie ukończyła szkolenie z rozszerzonej kreatywności i proszę jej tu nie amputować. Jakby co, może przedstawić dyplom ukończenia kursu. Pani prezes od niedawna zna się na wszystkim co kreatywne – na sztuce, filmie, muzyce oraz literaturze. A już na dobrej reklamie – jak nikt! Od tej chwili nie będzie nas razić zestawienie granatu z mocną czerwienią ani brak jakiejkolwiek wolnej przestrzeni wokół logo. Reklamy radiowe już nie potrzebują przerw pomiędzy słowami, a najlepsza strategia, to taka, jaką narzucą nam end-userzy.

Reklama

Zacząłem natychmiast marzyć o takim dyplomie ukończenia kursu rozszerzonej kreatywności. Myślę, że mając taki papier mógłbym udowodnić paru osobom w branży, że znam się na tym co robię, a jeśli moja kreatywność jest niezrozumiała, to tylko dlatego, że jest rozszerzona. Myślę, że takiego dyplomu zazdrościłby mi każdy hipster pod Planem B. Myślę też, że powiesiłbym go na ścianie w pokoju obok certyfikatu członkostwa Mensy zaraz przy półeczce z książką „How To Live With a Huge Penis”. Perfekcyjnie dopełniałby czaru, na jaki skazane są odwiedzające mnie w domu kobiety…

Dima Słupczyński

Zobacz też:

Z pamiętnika napiętego grafika vol.08

Kobiece orgazmy czyli jak szczytują laski

Pięć upadków Dany Del Rey